"Dar od Boga" dał Majce sukces. Cała Polska wstrzymywała oddech
Końca dobiega jedna z najpiękniejszych karier w polskim kolarstwie. W sobotę, w Il Lombardia ostatni raz w akcji oglądać będziemy Rafała Majkę - dwukrotnego "króla gór" Tour de France i medalistę igrzysk olimpijskich. Lista jego osiągnięć jest długa, lecz bez wątpienia jednym z najbardziej pamiętnych na zawsze pozostanie krążek z Rio de Janeiro. A mało kto pamięta, w jak niezwykłych okolicznościach został on wywalczony.

36-letni Majka od ponad dekady, do spółki z Michałem Kwiatkowskim dźwigał na swoich barkach polskie, męskie kolarstwo. Duet przysporzył nam masy radości, ale metryki w żaden sposób nie jest w stanie oszukać. Jako pierwszy "pas" zdecydował się powiedzieć popularny "Zgred". Ogłosił to światu tuż przed startem w tegorocznej edycji Tour de Pologne.
Karierę zakończy w chwale, będąc w rewelacyjnej formie. Podczas Giro d'Italia angielscy komentatorzy mówili nawet o "formie życia", choć przecież był tylko pomocnikiem młodego Meksykanina, Isaaca del Toro. Z peletonem pożegna się wyścigiem, w którym przed laty wkraczał na wielką scenę - Il Lombardia, monumentem, który w 2013 roku ukończył na trzeciej pozycji. Niespełna rok później, w trakcie Tour de France jego gwiazda błyszczała już pełnym blaskiem. Wygrał dwa etapy tamtej edycji wyścigu i klasyfikację górską. Sukces ten powtórzył w 2016 roku, tuż przed igrzyskami w Rio de Janeiro. Mówiło się, że Majka ma tam szanse na krążek, ale to, co zrobił przerosło jakiekolwiek oczekiwania.
Wielki dzień Polaków. Majka postawił kropkę nad "i"
Polacy jechali w trzyosobowym składzie: obok Majki i Kwiatkowskiego był w nim Maciej Bodnar. To on pracował w pierwszej części trasy. Później "show" zaczął Kwiatkowski, w pełni poświęcając własne ambicje dla kolegi. Ruszył do odważnej i niebezpiecznej dla głównych faworytów ucieczki, mieszając szyki najsilniejszym ekipom i zmuszając je do pracy. Kiedy te ostatecznie złapały "Kwiato", jednocześnie "wystrzelały" się ze swojej mocy. A wtedy do akcji wkroczył Majka.
Tego dnia był jednym z najmocniejszych. W pewnym momencie na czele pozostał tylko on, Kolumbijczyk Sergio Henao oraz legendarny Włoch Vincenzo Nibali. Wydawało się, że to oni rozdzielą między sobą krążki, ale… los chciał inaczej.

Na ostatnim zjeździe, ledwie kilkanaście kilometrów przed finiszem Nibali i Henao zaliczyli upadek. "Zgred" sobie tylko znanym sposobem się uratował i został na czele sam. Miał sporą przewagę nad pogonią, ale i stosunkowo długi dystans do pokonania w pojedynkę. Tyle, że… za jego plecami niemal nikt nie zdawał sobie sprawy, że Polak wciąż ucieka.
Podczas igrzysk olimpijskich kolarze nie mogą bowiem korzystać z radia, które informuje ich o sytuacji. Muszą polegać na własnej ocenie sytuacji i skromnych komunikatach sędziów. Kiedy pogoń minęła leżących przy trasie Nibalego i Henao błędnie mogła ocenić, że "leżała" cała trójka. I wydaje się, że z całej, kilkunastoosobowej grupy zaledwie jeden kolarz poprawnie zorientował się w sytuacji.
Gdyby nie ten gest...
To był Hiszpan, Joaquim Rodriguez. W pewnym momencie wyjechał przed towarzyszy i wyraźnym gestem pokazał im, że przed nimi wciąż ktoś jeszcze jest. To otworzyło goniącym oczy: momentalnie przyspieszyli, a ostatecznie oderwało się dwóch najmocniejszych: Greg Van Avermaet oraz Jakob Fuglsang. Udało im się dogonić Majkę, a na ostatnich metrach również wyprzedzić. Polak finiszował jako trzeci, co jednak wciąż było gigantycznym sukcesem. Okupionym tak wielkim wysiłkiem, że na mecie Majka miał skurcze. Był też tak zmęczony, że gdy podeszli do niego polscy dziennikarze, zaczął z nimi rozmawiać… po angielsku.
"To jest dar od Boga, że potrafię wykorzystać siły, które mi dał" - mówił mediom. I te siły dały mu nie tylko olimpijski krążek, ale również masę zawodowych zwycięstw, a kibicom - ogrom radości.




![Popis Igi Świątek przed polską publicznością. 6:0 w drugim secie [WIDEO]](https://i.iplsc.com/000LX5P7ABM9C15M-C401.webp)





