Patrząc na to filozoficznie, każdy z nas walczy z czasem. Część samotnie, część w parach bądź grupach. Kolarze robią to zawodowo, choć już nie w filozoficznym, a całkiem praktycznym znaczeniu tego słowa. Jazda indywidualna na czas od kilku edycji nie pojawiała się na Tour de Pologne, ale tym razem Czesław Lang postanowił ją ponownie "zaprosić". I to był bardzo dobry pomysł, bo dzięki temu losy zwycięstwa w całym wyścigu cały czas pozostawały otwarte, a odrobienie nawet kilkudziesięciosekundowych strat było możliwe. Nawet zresztą Michał Kwiatkowski już na finiszu powiedział, że liczy na to, że "czasówki" zostaną z wyścigiem na dłużej. Zresztą nawet patrząc na reakcję kibiców zgromadzonych wokół katowickiego Spodka, był to strzał w "10". Stojący tuż przy rampie startowej fani cmokali z zachwytu nad specyfiką rowerów do jazdy na czas niczym Robert Makłowicz nad gulaszem w jednej z budapesztańskich restauracji. I nie ma się co dziwić, to to naprawdę maszyny, które robią na żywo spore wrażenie. A że nie ma okazji do oglądania ich zbyt często, tym bardziej warto było pojawić się w Katowicach. Tylko mechanicy i masażyści nie byli zadowoleni, bo dla nich taki etap to masa pracy. Z rozmowy ze specjalistami z Bora-hansgrohe, gdzie pracują również nasi rodacy, mogliśmy się dowiedzieć, że dla nich to zazwyczaj najtrudniejszy dzień podczas całego wyścigu. I już od samego rana pod hotelem trwały prace przy przygotowaniu całego sprzętu. Kolarze mogli nieco dłużej pospać, bo etap zaczynał się dopiero przed godziną 16, ale już ludzie z ich ekip nie mieli tego komfortu i zaczęli swoją pracę na długo przed tym, zanim większość hotelowych gości w ogóle otworzyła oczy. Taki już ich los, że kiedy zawodnicy pracują, oni mogą odpocząć, a potem role się odwracają. Trasa piątego etapu prowadziła między innymi przez zabytkową dzielnicę Nikiszowiec, będącą częstą inspiracją dla malarzy, w tym Ewalda Gawlika, zwanego Van Goghiem z Nikisza. Tamtejsze krajobrazy może nie przypominają zachwycających widoków z Przemyśla czy Placu Zamkowego w Lublinie, ale też coś w sobie mają. Artystą z całą pewnością jest również Joao Almeida, który po raz kolejny dał koncert podczas etapu. I nie było to melancholijne fado, a raczej klasyczne rockowe granie, z gitarą i perkusją. Portugalczyk co prawda pojechał nieco wolniej od swojego teamowego kolegi z Deceuninck - Quick-Step, ale głównym rywalom w "generalce" dołożył kolejne sekundy i z w Krakowie będzie mógł wraz z watahą, bo tak mówi się o tej ekipie, otwierać szampana. Inni mu tylko akompaniują, choć starania Mohoricia, Ulissiego i Kwiatkowskiego warto docenić, bo bez nich pisana przez Almedię historia nie byłaby tak wielowątkowa. 78. Tour de Pologne powoli dobiega końca. Przed kolarzami jeszcze tylko ostatni akt tej rywalizacji, czyli etap z Zabrza do Krakowa, na którym znów szanse powinni mieć sprinterzy. Klasyfikacja generalna raczej nie przewróci się do góry nogami, choć to nie oznacza, że emocji zabraknie. Pamiętajmy, że sporo ekip nie ugrało dla siebie jeszcze niczego, a z pustymi rękami wraca się kiepsko. Nie wszystkim będzie dane przywieźć ze sobą etapowy skalp czy jedną z koszul poszczególnych klasyfikacji, ale powrót bez choćby próby powalczenia o jedno z powyższych to już naprawdę ciężka sprawa. Chociaż zdecydowanie zbyt wcześnie na podsumowanie całego wyścigu, o kilka wniosków już można się pokusić. Przede wszystkim na jego atrakcyjność bardzo dobrze wpłynęła zmiana trasy i pojawienie się zupełnie nowych etapów. Trzeba docenić kontynuowanie, mimo pandemii, idei Tour de Pologne Junior, bo to wydarzenie nie tylko dające sporo radości ale i niezwykle potrzebne. Plusem jest też "odkrycie" dla wyścigu podjazdu w Przemyślu, już ochrzczonego polskim Mur de Huy. Może i przedwcześnie, ale miejmy nadzieję, że Kopiec Tatarski zagości jeszcze na tej imprezie i zapracuje na to miano. Przed laty zespół Grammatik rapował o tym, że kariera rapera to też "setki godzin w pociągach, gapiąc się w szybę". W kolarskim peletonie jest podobnie, tylko pociąg zastępują samochody i kampery. Mimo to chyba nikt z uczestników wyścigu, niezależnie jaką pełni funkcję, nie żałuje że wybrał taką, a nie inną drogę. Tour de Pologne to dość szczególna impreza, mająca swój klimat, który wielu potrafi zauroczyć. Choć, jak wiadomo, "nic za friko", bo to też żmudna praca.