Krystian Ślęzak był wychowankiem trenera Zbigniewa Klęka. Jeździł w tym samym klubie, z którego wywodzi się Rafał Majka. Pochodzący ze wsi Mostki pod Starym Sączem Ślęzak trafił do kolarstwa dzięki byłemu znakomitemu zawodnikowi Janowi Magierze, który był jego sąsiadem. To on namówił go do tego, by porozmawiał z tatą Marcina Ziemianka. Nie wiedział, że jest obciążony genetycznie - Założyli mi tester i dali wyczynowy rower. Po treningu stwierdzili, że nadaję się do tej dyscypliny. Zimą już trafiłem do Krakusa do trenera Klęka - wspominał kiedyś. Obrał drogę, jaką wytyczył Majka. Podobnie, jak zawodnik z Zegartowic, trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Świdnicy. Wraz ze zdaniem matury rzucił jednak kolarstwo. - W czasie matur zmarł mi tata. Nagle zostałem głową rodziny. Musiałem pomagać mamie i siostrze. Nie byłem w stanie zajmować się kolarstwem, bo spadło na mnie zbyt wiele obowiązków - tłumaczył Ślęzak, który ścigał się zaledwie przez pięć lat. Jeszcze wtedy nie wiedział, że jest obciążony genetyczną chorobą. Na nią właśnie zmarł jego ojciec. Straszne VHL. To wrodzona predyspozycja do nowotworów "VHL, zespół von Hippla Lindau, to rzadka choroba genetyczna, którą wykryto u mnie kilka lat temu. To wrodzone predyspozycje do nowotworów móżdżku i rdzenia kręgowego, nerek i trzustki oraz siatkówki oka. Chory gen może być uśpiony w organizmie przez wiele lat i zaatakować znienacka. Tak było w moim przypadku... Pierwsze objawy przyszły dopiero w 2015 roku, niedługo po ślubie. Zaczęły się trwające tygodniami zaburzenia równowagi, wymioty, bardzo silne zawroty, szumy w uchu, które doprowadziły do niemal całkowitej głuchoty lewego ucha..." - napisał 30-latek. Ślęzak po zakończeniu przygody ze sportem zajął się biznesem, zakładając razem ze swoim przyjacielem Marcinem Ziemiankiem, też byłym kolarzem WLKS Krakus BBC Czaja Swoszowice, firmę Raso. Obaj zajęli się szyciem ubrań kolarskich, które z czasem zaczęły się pojawiać w peletonie na całym świecie. 30-latek ma dwie małe córki. Ma zatem dla kogo żyć i stąd jego dramatyczna prośba o pomoc. "Na pierwszy rzut oka wyglądam na zdrowego, wysportowanego mężczyznę. Jednak to tylko pozory... Codziennie budzę się ze strachem, bo nie wiem, jak będę czuł się jutro - czy choroba nabierze tempa, czy pojawi się kolejny guz, stracę wzrok, słuch, a może przestanę chodzić? Chcę walczyć, bo mam dla kogo żyć! Nierefundowane leczenie za 2,5 miliona złotych to moja szansa na to, by nie dać się chorobie, by być tatą dla moich dziewczynek, by czekało mnie zdrowe i długie życie... W imieniu swoim i swojej rodziny proszę Cię, pomóż mi! VHL to choroba dziedziczna, zatem musieliśmy zrobić testy genetyczne także dzieciom. Te potwierdziły obecność wadliwego genu u młodszej córki. Testy nie dają jednak gwarancji, że któraś z córek zachoruje lub nie. To pokaże dopiero przyszłość, ale już od najmłodszych lat czekają je kontrolne badania wzroku, słuchu i rezonanse całego ciała. Świadomość, że przekazałem tę chorobę dzieciom, jest straszna, jednak tym bardziej wiem, że muszę walczyć o siebie dla nich" - napisał były kolarz, w pomoc któremu powoli włącza się całe środowisko. Potrzeba aż 2,5 miliona złotych W 2020 roku choroba zaatakował z wielką siłą. Potrzebne były liczne operacje. Miał usuwanego wieloogniskowego guza móżdżku. Obecnie jest po laseroterapiach obu oczu. Ma guzy w nerkach i w rdzeniu kręgowym, które powodują problemy z lewą ręką i nogą. "Choć VHL to choroba na całe życie, pojawiła się dla mnie nadzieja, by było ono normalne. Tą nadzieją jest lek, obecnie dostępny tylko w Stanach i nierefundowany w Polsce. Zmniejsza guzy, zapobiega ich pojawianiu, u niektórych pacjentów znikają nawet całkowicie! To niesamowite, jakie efekty przynosi to leczenie. Niestety to bardzo drogi lek, miesięczna kuracja to koszt ok. 150 000 złotych. Nie ma żadnych skutków ubocznych, ale żeby działał, trzeba go przyjmować minimum 18 miesięcy. Zatem potrzebuję aż 2,5 mln złotych na leczenie w Stanach" - czytamy. Jeżeli ktoś ma ochotę pomóc 30-letniemu byłemu kolarzowi, to może to zrobić TUTAJ.