Polak najszybciej finiszował z 17-osobowej czołówki, wyprzedzając Hiszpana Alejandro Valverde i Australijczyka Michaela Matthewsa. Zaatakował 300 metrów przed metą i w imponującym stylu minął ośmiu-dziewięciu rywali. - Zwyciężanie w tęczowej koszulce nie jest sprawą łatwą. Próbowałem tego dokonać w tym roku już kilkakrotnie, ale zawsze czegoś brakowało - mówił w rozmowie z polskimi dziennikarzami, zapominając w emocjach, że w tym sezonie już mu się to udało - triumfował w jeździe indywidualnej na czas w wyścigu Paryż-Nicea. - To był niesamowity dzień. Trudno znaleźć słowa, by oddać to, co czuję. Jestem bardzo zadowolony, że mogłem zwyciężyć w koszulce mistrza świata, i to w takim wyścigu, jak Amstel Gold Race - podkreślił. Kwiatkowski podziękował za wsparcie kolegom z belgijskiej drużyny Etixx-Quick Step, wśród których był jego bliski przyjaciel Michał Gołaś. - Dzisiaj spisali się wspaniale. Mogłem jechać zrelaksowany i spokojny do samej mety, cały czas w pierwszej dwudziestce. Bardzo ważne było to, że Tony Martin jechał w ucieczce dnia - wspomniał. Kolarz z Torunia przyznał, że miał mały kryzys. - Po 250 kilometrach każdy ma dość. Ja też na przedostatnim podjeździe na Cauberg przeżywałem trudne chwile. Na ostatnim, pod Cauberg, zaatakował Philippe Gilbert, który ma go w małym paluszku. Ciężko było odpowiedzieć na taki atak, ale nie poddawałem się i starałem dociągnąć do Gilberta i Matthewsa - opowiadał. Kwiatkowski czuje się rozliczony z pierwszej części tryptyka ardeńskiego. - Na dziś robota wykonana. Wieczorem postaram się podziękować kolegom, a od jutra będę myślał już tylko o Strzale Walońskiej i Liege-Bastogne-Liege - zakończył Kwiatkowski, którego słowa w czasie rozmowy z mediami zagłuszały okrzyki wiwatujących polskich kibiców. Notował w Berg en Terblijt - Artur Filipiuk