- Kryzysy w Ekstraklasie dotykają każdego, nawet Lechię i Legię. Nasz kryzys przyszedł w nieodpowiednim momencie. Jeżeli będziemy potrafili się z niego wygrzebać, to znaczy, że jesteśmy naprawdę mocni - twierdzi w rozmowie z Interią Leszek Baczyński, który w Sosnowcu jest człowiekiem-instytucją. W przeszłości był zawodnikiem, trenerem, a później dwukrotnie prezesem klubu. Obecnie wspiera klub jako honorowy prezes i nie traci nadziei, nawet w tak trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się Zagłębie. Kryzys beniaminka, o którym mówi Baczyński, trwa już od dłuższego czasu i wiele wskazuje na to, że sprowadzi klub z powrotem do I ligi. O ile gra ofensywna Zagłębia prezentuje się całkiem przyzwoicie (tylko dwie drużyny z grupy spadkowej zdobyły więcej bramek), tak gra obronna woła o pomstę do nieba. W 33 meczach beniaminek stracił aż 70 bramek! To najgorszy wynik od kiedy w Ekstraklasie obowiązuje podział na grupy (od sezonu 2013/14), a przecież do końca sezonu pozostały jeszcze cztery spotkania. Od początku roku beniaminek tylko raz zakończył mecz z czystym kontem. Zdaniem Baczyńskiego jest to pokłosie ofensywnego stylu gry, bowiem Zagłębie znalazło się w sytuacji, w której nie ma już nic do stracenia. - Zagłębie od dłuższego czasu musi wygrywać. Nie możemy sobie pozwolić na kalkulacje, czy przetrzymywanie piłki. Chcemy zdobywać punkty, ale później wychodzi z tego, co wychodzi - komentuje były prezes klubu. Wiele krytyki w ostatnich dniach spadło zwłaszcza na środkowych obrońców Zagłębia - Martina Totha, Piotra Polczaka, czy Mateusza Cichockiego. Pojawiały się także wątpliwości, czy zimowa rewolucja na pewno była trafiona. - Każdy z tych piłkarzy umie grać, niezaprzeczalnie. Problem polega na tym, jak skomponować zespół, by on funkcjonował. Przecież Toth i Greszszak byli w Spartaku Trnawa, kiedy ten pokonał Legię, więc czy to piłkarze, którzy nie umieją grać? - pyta retorycznie Baczyński.