"Żuraw" z sentymentem wspomina pracę z reprezentacją Polski poprzedniego Holendra w polskiej piłce - Leo Beenhakkera. - Wierzę, że z Maaskanta będziemy mieli również wiele pożytku - nie kryje. INTERIA.PL: Czy mógłbyś się podzielić z naszymi czytelnikami wrażeniami po pierwszym treningu z holenderskim trenerem Robertem Maaskantem? Maciej Żurawski, napastnik Wisły:- No problem. I think, it was fantastic! (śmiech). A tak serio? Po raz pierwszy w polskiej lidze pojawił się trener z mocnej zachodniej ligi, który nie jest w wieku emerytalnym, albo nie był bezrobotny przed przyjazdem do Polski. - Na razie ciężko cokolwiek powiedzieć. Będę dyplomatą, bo uznalibyście mnie za samobójcę, gdybym powiedział, że to fantastyczny trener i od razu po jego przyjściu pozmieniało się wszystko już po pierwszym treningu. Tak naprawdę dopiero się poznajemy. Trener tak samo zdaje sobie sprawę z tego, że dopiero poznaje zespół. Owszem, oglądał nas kilka razy w meczach, ale to na razie nie to samo, co doznania z kontaktu osobistego. Na razie on nie powie nic wiążącego o zespole, tak samo my nie powiemy nic konkretnego o nim. - Na pewno nie powiem, że zatrudnienie trenera obcokrajowca, to złe posunięcie. Myślę, że to dobry ruch. Oczywiście, jak zawsze, trenera będą weryfikowały wyniki. No bo umówmy się, jeżeli one będą dobre, to wszyscy powiedzą, że Maaskant, to świetne posunięcie Wisły, znakomity trener itd. Ale jak wyników nie będzie, to opinie będą odwrotne - tak zawsze jest, tak zawsze było i będzie. Czyli stare, angielskie powiedzenie - trener jest tak dobry, jak jego ostatni mecz? - Maksyma ta dotyczy też zawodników, tyle że zawsze to trenera się zwalania, a nie drużynę, bo ciężko wywalić 20 zawodników za jednym zamachem i od razu znaleźć ich następców. Zawsze to trener był odpowiedzialny za wynik końcowy i wyniki weryfikowały jego pracę. Jeśli drużyna wygrywała, było fajnie, to trener też był dobry. Wbrew temu, jak wyglądało rozstanie trenera Beenhakkera z reprezentacją Polski (w tym momencie przechodził obok Robert Maaskant i żartem zapytał nas: "Nie mówi czegoś złego o mnie"? - przyp. red.), to mimo wszystko ten Holender odniósł sukces, jakim był pierwszy w historii awans Polski na mistrzostwa Europy. Bez względu na to, jak przygoda Beenhakkera z polską piłką się skończyła - kulisów jego rozstania z PZPN-em do końca nie znamy, Leo zrobił dla niej wiele dobrego. Mam nadzieję, liczę na to i wierzę w to, że pozytywów będzie również teraz mnóstwo. Robert Maaskant, obserwując wasze mecze na płytach DVD, doszedł do wniosku, że głównym problemem zespołu było zbyt szybkie pozbywanie się piłki. - Sami to wiedzieliśmy od jakiegoś czasu, rozmawialiśmy na ten temat dosyć długo. Te wszystkie uwagi, to my dobrze znamy i wałkujemy je od dłuższego czasu. Ale bardzo dobrze, że nasz nowy trener jest spostrzegawczy. Obycie w szatni Celticu Glasgow przydało ci się, bo nie musiałeś nasłuchiwać, co powiedzą tłumaczący Maaskanta asystenci. - Na pewno znajomość języka angielskiego teraz mi się przyda, będzie prościej. Fakt, że pracuje z wami już nie tymczasowy trener, tylko taki na dłuższy okres, jest pomocny? - Co to znaczy trener "na dłuższy okres"? Ale z pewnością zawirowania na ławce trenerskiej nie pomagają, tylko nam przeszkadzają. A skoro pojawił się ktoś, kto ma z nami pracować dłuższy czas, to znak, że wróciła normalność. Tak przecież zawsze powinno być, no nie? Teraz przynajmniej zostaną ucięte spekulacje: kto i kiedy zastąpi Kasperczaka, tłum kandydatów, rozmowy, insynuacje - to się wszystko skończyło. Czy Maaskant zdążył wprowadzić coś nowego do waszej pracy? - Na pewno ma inne, świeże spojrzenie człowieka z zewnątrz i czymś pozytywnym będzie nas chciał zarazić. Na razie jednak nie zna polskich realiów i będzie starał się je poznać. Największe sukcesy odnosiliście grając systemem oskrzydlającym 4-4-2, tymczasem zanosi się na przejście na taktykę 4-3-3. Jak się z tym czujesz? - Taki system obowiązuje w Holandii, ale czy my też takim będziemy grać, to dopiero zobaczymy. Ostatnio graliśmy również trzema pomocnikami w środku. Mam nadzieję, że to świeże spojrzenie na futbol trenera Maaskanta okaże się dla nas zbawienne. Co zapamiętałeś z pierwszej odprawy nowego szkoleniowca? - To, że mówił po angielsku (śmiech). To była normalna odprawa, na której przekazał nam, czego oczekuje od nas, jakiego podejścia indywidualnego od nas wymaga. Jeśli już do niej musiało dojść, to do zmiany trenera doszło chyba w dosyć szczęśliwym momencie, bo w sobotę gracie z rywalem z nie najwyższej półki - Polonią Bytom, a później następuje dwutygodniowa przerwa związana z występami reprezentacji Polski. Maaskant będzie mógł z wami spokojnie popracować. - Z tą tezą, że nie gramy z rywalem z najwyższej półki, to ja byłbym ostrożny. Historia pokazała już tyle dziwnych wyników w starciach z teoretycznie słabszymi rywalami, że czasami lepiej się nam gra z tymi teoretycznie mocniejszymi niż słabszymi. Ale bez dwóch zdań, wszyscy myślą tylko i wyłącznie o zwycięstwie w meczu z Polonią, a potem czekają nas dwa tygodnie spokojniejszej pracy. Dlatego w sumie dobrze się stało, że trener będzie miał więcej czasu na poznanie zespołu. W ostatnim meczu z Widzewem, nosząc opaskę kapitańską w zastępstwie kontuzjowanego Radosława Sobolewskiego, starałeś się o wiele bardziej wpłynąć na zespół niż we wcześniejszych spotkaniach. Skąd to się wzięło? - Będąc kapitanem, czułem się bardziej odpowiedzialny za wynik zespołu. Funkcja kapitana powoduje, że w człowieku wytwarzają się cechy przywódcze, więc i ja czułem się odpowiedzialny za to, żebyśmy wygrali, zagrali inaczej niż we wcześniejszej kolejce, w meczu z Ruchem. Ale nic mi o tym nie wiadomo, żeby w Wiśle miało dojść do zmiany kapitana. Opaskę kapitańską na stałe w naszej drużynie nosi Radek Sobolewski, ja byłem tylko i wyłącznie jego zastępcą. Rozmawiał: Michał Białoński Czytaj również: Robert Maaskant: Zastałem grupę ludzi otwartych na nowinki, chętnych do ciężkiej pracy!