Najbardziej spodobały mi się nawet nie perfekcyjne główki Żewłakowa-napastnika (w odróżnieniu od grającego na obronie brata bliźniaka - Michała) do siatki Legii, co jego zachowanie po meczu. Najpierw, schodząc z boiska, po ojcowsku chwycił za głowę zastępującego go Grzegorza Kuświka, pokrzepił kilkoma słowy. Marcin tłumaczył "PS", że gdy sam był w wieku Kuświka, to brakowało mu starszego, bardziej doświadczonego kolegi, który doradziłby, podpowiedział. Dopiero po wyjeździe do Belgii bliźniakom z Warszawy pomagał Włodzimierz Lubański. Później Marcin Żewłakow udzielił wielu wywiadów, w których dowiódł, że wbrew 12-letniemu pobytowi za granicą, zasób słownictwa ma większy, niż piłkarze niejednego zespołu Ekstraklasy razem wzięci! "Wgryzamy się w sezon, spokojnie, ale skrzętnie, żeby nie popełnić falstartu i chyba go nie popełniamy." - mówił na Legii Marcin Żewłakow i dalej, o atmosferze w zespole: "50 procent sukcesu, to szatnia i my ją mamy dobrze poukładaną." Gdy reporterzy wpychali 34-letniego Marcina do kadry Franza Smudy, wybrnął grzecznie: "Jeśli już, to w pakiecie z Tomkiem Wróblem i Maćkiem Małkowskim." Rewolucyjne zmiany w składzie nie zaszkodziły Bełchatowowi Zwłaszcza harujący przez 90 minut i doskonale dośrodkowujący Wróbel zasługuje na uwagę. Trzeba jednak zauważyć, że rzadko który zespół, nawet z polskiej Ekstraklasy, zostawia tyle czasu na dokładne przymierzenie, jak uczynili to obrońcy Legii. Gdy trener Rafał Ulatowski opuszczał Bełchatów, a razem z nim tłum piłkarzy (Rachwał, Tosik, Pietrasiak, Korzym, Janus, Cecot, Zakrzewski, Dziedzic, Ujek, a oprócz nich przesunięty do Młodej Ekstraklasy Nowak i kontuzjowany Cetnarski), nawet najwięksi optymiści spośród kibiców PGE/GKS nie spodziewali się, że zespół w czterech meczach ugra dziewięć punktów i będzie na trzecim miejscu! Ci, którzy umiejętności oceniali po wyglądzie i trenera Macieja Bartoszka chcieli wysłać zamiast na szefa sztabu trenerskiego pierwszego zespołu na ustawkę kibicowską, musieli się srodze rozczarować. Bartoszkowi gra kapela, że hej! Okazuje się, że niekoniecznie trzeba wydawać setki tysięcy, czy miliony euro, by zbudować efektownie kopiący piłkę zespół. Bełchatów najwięcej wydał na 26-letniego obrońcę Floty Świnoujście, Wojciecha Jarmuża (ok. 230 tys. zł), a poza tym brał piłkarzy wolnych (nie mylić z wolno biegającymi) i głównie Polaków. Da się? Oby to działało na dłuższą metę! Bob Budowniczy z Łazienkowskiej 3 Maciej Skorża miał nadzieję, że po objęciu Legii uda mu się uzyskać ten sam efekt, co ponad trzy lata temu w Wiśle Kraków, gdy w krótkim czasie odmienił ekipę, która przed jego nadejściem skończyła na ósmym miejscu w lidze, a później nastąpiły dwa mistrzostwa Polski. Problem w tym, że pod Wawelem Skorża miał już niemal gotowy zespół, a zarówno na boisku, jak i szatni w pierwszym okresie cementował drużynę Kamil Kosowski (swoją drogą, dzisiaj obchodzi 33. urodziny - Sto lat! "Kosa"!). Tymczasem przy Łazienkowskiej pan Maciej wciela się w "Boba Budowniczego" i mocną "jedenastkę" musi w pocie czoła dopiero wypracować. Na razie, jak to w piosence "Bob-Budowniczy zawsze da radę i nie jest sam", najmocniejszą stroną Legii jest stadion i wsparcie z trybun. Poprzednik Skorży, Jan Urban chciałby mieć takiego "dwunastego zawodnika", jakiego ma teraz pan Maciej. Drużyna przegrywa z kretesem u siebie z przybyszami z prowincji, a 18 tys. ludzi dopinguje do końca, jakby to Legia prowadziła 3-0. Na razie Legii brakuje agresywności i organizacji w defensywie, a także pomysłu na rozgrywanie ataku pozycyjnego. Drogich zawodników zagranicznych klub sprowadził sporo, a nadal najbardziej widoczny jest Maciej Iwański. Co takiego wyróżniło w tych czterech kolejkach Ivicę Vrdoljaka, by móc od razu rozpoznać, że ten piłkarz jest wart milion euro, jakie wyłożyła za niego Legia? Ale może, to pierwsze, legijne koty za płoty? Polonia Warszawa, czyli lider bez lidera Polonia Warszawa, podobnie jak poprzednio Lech, zatrzymała się na Widzewie. W ten sposób jedynym - jak na razie - zespołem, który zdobył twierdzę "Łódź", jest Wisła Kraków. "Czarne Koszule" swobodnie operują piłką i z dużą łatwością dochodzą do 30. metra, a później buksują, jak Rudy 102 z odstrzeloną gąsienicą. Nie ma lidera, który wziąłby odpowiedzialność za losy zespołu na siebie, nie jest nim jeszcze Ebi Smolarek. To znamienne, że kapitanem Polonii jest boczny obrońca (Radek Mynarz), który dobrze łata dziury w tyłach i chociaż pracuje również w ofensywie, rozgrywającym nie będzie. Trenerowi Jose Bakero wypadł lider drugiej linii - Adrian Mierzejewski i w Łodzi nie udało się go zastąpić. Pawka z litością dla rywali i debiut Holendra przy pustawych trybunach Przy milczących trybunach w Gdańsku (protest fanów) spotkały się zaprzyjaźnione Lechia i Śląsk. Pomocnik gdańszczan, Paweł Nowak to grzeczny i uczciwy piłkarz, przejawiający litość dla rywala. W przerwie meczu podpowiadał wrocławianom, co należy zrobić, żeby uratować choć jeden punkt: "Śląsk w środku gra tylko dwójką pomocników, którym nie pomagają skrzydłowi, ani napastnicy i z tego się bierze nasza przewaga." Wrocławianie nie posłuchali, więc się bez punktów spakowali. Debiut szkoleniowca z Holandii Roberta Maaskanta w Wiśle nie przyciągnął kompletu na kameralny stadion Hutnika (deszcz zniechęcił fanów, było ich tylko 3 tys.). Wisła Maaskanta ma poprawić utrzymywanie się przy piłce, lecz w cztery dni ćwiczeń, rzecz jasna, ciężko było to zmienić. Przyjście Holendra dobrze wpłynęło na ... Argentyńczyka Andresa Riosa, który pokazał spory potencjał - zwody i strzały rodem z dużo lepszej ligi, niż nasza! Czekam na więcej! Trener Zieliński trafnie skomentował porażkę Lech Poznań przegrał pierwszy mecz od 25 kolejek i tym razem trudno nie zgodzić się z trenerem Jackiem Zielińskim, że Jagiellonia zasłużyła na trzy punkty, ale też swoją pracę pokpił sędzia Szymon Marciniak z Płocka. Przy stanie 0-0 powinien wyrzucić z boiska Mladena Kaszczelana. Wcześniej jednak arbiter postąpił wbrew duchowi sportu - przerwał akcję w momencie, gdy Tomasz Frankowski znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem! Jestem za tym, aby sędziowie w doliczaniu czasu nie byli aptekarzami i pozwalali dokończyć akcję. "Jaga", tuż przed zamknięciem okna transferowego, może stracić Kamila Grosickiego. Wiem, że pieniądze przekonują niemal wszystkich (AC/DC nie myli się śpiewając "Money Talks"), ale "Grosik" powinien zostać w Białymstoku jeszcze przynajmniej przez jeden sezon. U Michała Probierza jeszcze bardziej rozwinie skrzydła! Z kolei w Arisie Saloniki konkurencja o miejsce w składzie jest znacznie większa i nikt na niego nie będzie chuchał i dmuchał, czy wpuszczał dopiero na podmęczonego rywala. Jeden, drugi słabszy mecz i ława. Robert Lewandowski miał być gwiazdą Borussi Dortmund. Na razie musi jednak podziwiać jak gra i strzela Lukas Barrios. Nie o to chyba chodzi ambitnemu młodemu piłkarzowi z pięknego kraju nad Wisłą? Polacy - nie gęsi... Wracając do kwestii językowych (było już o nich przy okazji Marcina Żewłakowa) - Robert Maaskant ma się uczyć języka polskiego, lecz na razie to Wisła Kraków wprowadziła nowy zwyczaj - pomeczowe konferencje z trenerem wyłącznie po angielsku, bez tłumaczenia na język ojczysty. Ciekawe, co na to twórcy ustawy o ochronie języka polskiego? Wyobrażacie sobie, że polski szkoleniowiec obejmuje drużynę np. we Francji, jak kiedyś Henryk Kasperczak i gościnni Francuzi organizują mu spotkania z prasą po polsku? Zapomniałem zapytać, czy ze szkoleniowcem Polonii Bytom Jurijem Szatałowem konwersowano w Krakowie po rosyjsku, czy tym razem polski był dopuszczalny. <a href="http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=1942033">Dyskutuj na blogu autora</a>