Michał Białoński, Interia: Wisła Kraków znalazła się nad przepaścią, a jej prezes Marzena Sarapata zniknęła jak kamfora zarówno ze struktur spółki, jak i Towarzystwa Sportowego. Podobno rozmawiał pan z Marzeną Sarapatą na temat sprzedaży klubu zagranicznym inwestorom. Co pan od niej usłyszał? Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u: W ostatnich miesiącach z panią prezes Sarapatą rozmawiałem trzy razy. Nie da się ukryć, że przed sezonem Wisła miała problemy z uzyskaniem zgody na korzystanie stadionu. Zadzwoniłem do prezydenta Majchrowskiego, udało się znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Drugi raz zadzwoniłem, gdy wyszła sprawa wpływu na klub gangsterów i "Miśka". Czułem w rozmowie, że pani prezes oszukuje mnie. W sprawie dat, mówiąc, że nie ma z tym nic wspólnego, że to nie ma nic wspólnego z prawdą. A ta trzecia rozmowa? - Jako prezesowi PZPN-u nie wypada mi się mieszać, ale gdy widzę, że dzieje się coś niedobrego, to biorę telefon i dzwonię. Zrobiłem to, gdy usłyszałem, że pani Sarapata i inni ludzie z zarządu TS Wisła byli w Zurychu, gdzie sprzedali Wisłę SA. Powiedziałem jej: "Wie pani, mi się wydaje trochę dziwne. Do wczoraj nic nie było wiadomo i w pięć minut załatwiliście sprzedaż klubu?!". Poradziłem jej, aby dobrze wszystko sprawdziła, bo w ten sposób takich biznesów się nie robi. Usłyszałem w odpowiedzi: "O co panu chodzi?". Nie dałem za wygraną: "Proszę pamiętać, że mówimy o Wiśle Kraków, o klubie z ponad stuletnią tradycją." Aż mi się wierzyć nie chce, że tak szybko podpisano sprzedaż klubu i może wyjść z tego jakaś ‘bomba’. Oczywiście, Wiśle życzę jak najlepiej, natomiast boję się, że może to być niewypał. Nie obudził pan wątpliwości u Marzeny Sarapaty? - Nie, dziwiła się mojej nieufności w tej sprawie. Wyjaśniłem, że po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, by ktoś pojechał do zagranicznego hotelu i podpisał umowę na sprzedaż akcji bez uprzedniego sporządzenia porozumienia inwestycyjnego. A ono polega na inwentaryzacji klubu, przelaniu na papier najdrobniejszych informacji: jakich klub ma piłkarzy, na jakich zasadach do spółki przechodzą juniorzy ze stowarzyszenia, czy następuje przejęcie umów dotyczących wynajmowania boisk, ośrodka treningowego, jakie są środki trwałe, o jakiej wartości, jaki jest sprzęt, w jakim stanie. Dokładna umowa inwestycyjna jest ważniejsza i zajmuje więcej zachodu niż pójście do notariusza, gdzie w pięć minut kupuje się akcje. Próbowałem to wyjaśnić pani Sarapacie, ale usłyszałem, że Wisła z nowymi inwestorami rozmawiała długo, od września. Wydawało mi się to bardzo dziwne. Odparłem: "Chyba mnie pani oszukuje. Gdyby pani z kimś poważnym rozmawiała od września, to pewnie ten ktoś chciałby zapewnić sobie klauzulę poufności na temat negocjacji, a przede wszystkim, klauzulę wyłączności". Przecież nikt poważny nie będzie zawracał sobie głowy negocjacjami o wykupieniu Wisły, gdy w międzyczasie druga strona próbuje się dogadać z grupą krakowskich biznesmenów, z panami Włodarskim, Kwietniem i innymi. Uznałem, że pani prezes Sarapata nie chce mi powiedzieć jak wygląda sprawa, więc zakończyłem rozmowę i na koniec życzyłem powodzenia w zawieraniu tej transakcji, choć wygląda ona na mało poważną. Podkreślam, zadzwoniłem do prezes Sarapaty w dobrej wierze, z radą i pomocą, tak jak wcześniej zaangażowałem się w rozwikłanie sytuacji patowej ze stadionem. Zawsze człowiek dzwoni nie po to, aby się mieszać, tylko z pomocą. Taka jest rola prezesa PZPN-u. Wszystko wskazuje na to, że dobrze pan radził. Prezes Sarapaty nie ma już w Wiśle, złożyła dymisję, a nowi inwestorzy mają kłopoty z realizacją przelewu. - Mam nadzieję, że sprzedaż Wisły skończy się dobrze, choć trudno w to wierzyć. Nawet wpłacenie 12 mln złotych nie załatwi sprawy. W styczniu będą potrzebne kolejne miliony na wypłatę, nowych piłkarzy, obóz, przeloty. Najważniejsze przy nabyciu klubu jest porozumienie inwestycyjne. Od początku człowiek na to patrzył, to nie wyglądało zbyt poważnie i chciałem ją uczulić. Wiem, że pani Sarapata kierowała zarządem, ale to jest Wisła Kraków, a nie klub-kukułka. Widząc, że pani prezes mnie zbywała, to uznałem, że nie będę się narzucał. Podejrzana wydawała mi się data ostatecznego przejęcia klubu. Dlaczego akurat 28 grudnia, skoro od 24 do 26 grudnia są święta, banki nie działają? Znacznie lepiej było ustalić datę 20 grudnia, by piłkarze dostali pieniądze jeszcze przed świętami, albo ustalić 7-8 stycznia. Dramat sytuacji polega również na tym, że z przejęcia Wisły zrezygnowali krakowscy biznesmeni, którzy są kibicami klubu. - Nie tylko oni chcieli pomóc. Słyszałem, że w Polsce kilku poważnych ludzi było zainteresowanych rozmowami na temat kupienia Wisły, ale ze stojącymi za nią działaczami nikt nie chciał usiąść do stołu. Mam nadzieję, że ci ludzie Wisłę wezmą, a jeśli nie to TS będzie musiał szukać innego inwestora. Prawdę powiedziawszy tragedii jeszcze nie ma. Jak to? 40 mln zł długu, piłkarze rozwiązują kontrakty, nie ma zarządu, nie ma kompetentnych ludzi. - Zadłużenie Wisły jest duże, ale sytuacja nadaje się jeszcze do opanowania. Tak, ale dla sprawnych menedżerów. W Wiśle dzisiaj takich nie ma, za to jest grupa pseudokibiców, którzy skutecznie odstraszają poważny biznes. - To faktycznie jest problem. 98 procent kibiców jest normalnych, ale te dwa procent psuje ich wysiłek. Nikt nie chce angażować się w biznes, w którym będzie właścicielem, ale jednocześnie zakładnikiem pewnej grupy. Każdy klub musi mieć kibiców, ale jeśli oni biorą się za rządzenie klubem, to tak będzie się to kończyło, jak w wypadku Wisły. Wisła albo w Ekstraklasie albo w B klasie - to dramat nie tylko dla krakowskiej, ale całej polskiej piłki klubowej. - Spokojnie panie redaktorze. Nawet przy czarnym scenariuszu Wisła zostanie w Ekstraklasie. Na razie nic jej nie grozi. Niemal cała drużyna ma podstawy do rozwiązania kontraktu z winy pracodawcy. - Nawet wobec tego zagrożenia można się ratować. Jest jeszcze drużyna Centralnej Ligi Juniorów, w styczniu można pozyskać nowych piłkarzy. W tabeli Wisła ma sporo punktów, nawet po stracie wartościowych piłkarzy może bronić się przed spadkiem. W najgorszym razie Wisła może sportowo spaść do 1. ligi, a i z niej można się ratować. A może 15 stycznia okaże się, że jest inny inwestor? Życzę jej tego. Będę bacznie śledził rozwój sytuacji, w razie czego jestem gotowy do pomocy. Rozmawiał: Michał Białoński