W tym spotkaniu kontrowersji była sporo, ale największa dotyczyła sytuacji z 30. minuty. Mateusz Hołownia podczas zagrania piłki zahaczył w głowę podeszwą korków nadbiegającego Grzegorza Szymusika, który doznał rany głowy i musiał opuścić boisko. Myć najpierw pokazał wiślakowi żółtą kartkę, ale później został wezwany przez VAR, który obsługiwali Tomasz Kwiatkowski i Mariusz Złotek.Po obejrzeniu powtórek Myć zamienił żółtą kartkę na czerwoną i Wisła godzinę musiała grać w osłabieniu. - W tej sytuacji oczekiwaną karą była żółta kartka i byłaby to prawidłowa decyzja. Jak jednak doszło do tego, że została zmieniona, będziemy wiedzieli w poniedziałek wieczorem, bo wtedy zajmujemy się analizą wszystkich sytuacji z ligowej kolejki - mówi Interii przewodniczący Przesmycki. Podobne zdanie o karze dla Hołowni miał Sławomir Stempniewski. - Żółta kartka była karą właściwą. Nie rozumiem, z jakiego powodu interweniował tu VAR. Dyrektywy UEFA nakazują rozróżniać, czy tego typu zagranie było intencjonalne, czy przypadkowe. W tym wypadku to jest zupełny przypadek, zawodnik w ogóle nie widzi przeciwnika - dowodził były sędzia międzynarodowy na antenie Canal+Sport. W środowisku słychać głosy, że wpływ na decyzję sędziego mógł mieć fakt, że z twarzy 22-letniego zawodnika Korony polała się krew. Gdy arbiter ją zobaczył, mógł zmienić klasyfikację faulu i co za tym idzie - żółtą kartkę zastąpić czerwoną. Po meczu pretensji do arbitra nie miał trener Artur Skowronek, ale kibice tą sytuacją żyli jeszcze długo po meczu. Szczególnie, że zaraz po zejściu Hołowni Wisła straciła bramkę i spotkanie skończyło się 1-1.