Marzena Sarapata to jedyna pani prezes w polskiej Ekstraklasie. Wisłą rządzi od blisko roku, po tym jak klub opuścił milioner Bogusław Cupiał i oddał w ręce Jakuba Maresińskiego, człowieka o bardzo wątpliwej reputacji, który szybko z Krakowa został jednak przegoniony.W rozmowie z Interią pani prezes opowiada o bieżącej sytuacji klubu, ale także roli kobiety w opiniowaniu piłkarzy oraz celach i ambicjach w prowadzeniu klubu 13-krotnych mistrzów Polski.Interia: Z bólem serca pożegnała pani Krzysztofa Mączyńskiego? Marzena Sarapata, prezes Wisły: - To nie jest branża, w której zastanawiamy się nad tym jak reaguje serce. To naturalna kolej rzeczy. Choć taki transfer nie jest zbyt popularny, ale taka była decyzja piłkarza. Propozycja Wisły była dużo gorsza od Legii? - Nie znam propozycji Legii. Wiem tylko tyle, ile przekazał mi Pan Krzysztof i nie stać byłoby nas na taki kontrakt. Jak szybko otrzymacie pieniądze od Legii? - Bardzo szybko. Kwota nie jest rozłożona na raty, tylko będzie zapłacona w całości w ciągu kilku dni. Na co przeznaczycie pieniądze? - W dużej części na zobowiązania wobec miasta. A długi wobec zawodników? - Te zobowiązanie pójdą z innej puli. Wszystko jest już rozpisane w Excelu? - Tak... Inaczej - pieniądze z transferu Krzyśka są - można powiedzieć - nadprogramowe. Wynagrodzenie piłkarzy absolutnie nie było uzależnione od tego transferu. Piłkarze wiedzą od czego uzależnione są ich wypłaty i - mówiąc ostrożnie - do końca lipca powinno się udać wypełnić zobowiązania wobec nich. Naszą intencją jest, by już nigdy nie pojawiły się zaległości wobec graczy. Nie zapomnijmy jednak, że cały czas zmagamy się z pokłosiem lat przeszłych. Spłacamy przecież również ugody - z Jovaniciem, Jovanoviciem. Wkrótce będziemy musieli spełnić zobowiązania licencyjne i musimy być z wszystkimi "na zero". Planujecie załatać dziurę po Mączyńskim? - Tak, i chcemy, by był to zawodnik, który nie będzie odbiegał umiejętnościami od Pana Krzysztofa. Macie kogoś konkretnego na oku? - Tak, jest mocny kandydat. Ale nie zapeszajmy, nie wszystko zależy od nas. Na Twitterze poprosiłem kibiców Wisły, by podzielili się sprawami, które ich najbardziej nurtują. Bardzo często narzekali na marketing, słaby asortyment sklepu i obsługę. - Marketing jest na poziomie, który nas absolutnie nie satysfakcjonuje i mówię o tym otwarcie. Staramy się, by było coraz lepiej... Wkrótce będzie nowa strona internetowa i nowy sklep, więc to powinien być motor napędowy marketingu. Słabo idzie też sprzedaż karnetów - zeszło ich raptem tysiąc. Jaki wynik by panią satysfakcjonował? - Życzyłabym sobie pokonać w tej rywalizacji Widzewa Łódź. Myślę, że większość klubów Ekstraklasy by sobie tego życzyła. Uważam, że w wiślackich kibicach jest potencjał na rekord [przed poprzednim sezonem Widzew sprzedał 15 tys. karnetów]. Oczywiście, posiadamy całą strategię związaną z promocją sprzedaży i jest ona realizowana. Ja zachęcam do kupowania abonamentów, bo to bardzo ważny element budżetu. A nie za późno zaczynacie promocję? - Zwracam uwagę, że zaczęliśmy sprzedawać karnety wcześniej niż to miało miejsce w Wiśle do tej pory. Ale promocyjnie dzieje się niewiele. - Cały plan sprzedaży jest gotowy. Część rzeczy się wydarzyła, a część się jeszcze wydarzy. Jaka średnia frekwencja byłaby dla pani zadowalająca? - Około 20 tysięcy. To dużo. Tyle w lidze ma tylko Legia. - Naprawdę twierdzę, że w kibicach Wisły jest taki potencjał, że 20 tys. nie przekracza ich możliwości. Potencjał mamy, trzeba go tylko wykorzystać. Kibice też narzekali, że do dziś nie otrzymali nagród z akcji 12Bohater. - Bardzo przepraszam za to opóźnienie. W czwartek została wysłana pierwsza partia paczek. Skąd to opóźnienie? - Nie będę nikogo wskazywać, biorę to na siebie. Absolutnie to wszystko powinno wydarzyć się trzy miesiące temu. Nie wszystko jest zależne od nas, ale jednak to była nasza odpowiedzialność. Bardzo kibiców przepraszam. Przejdźmy do stadionu. Nie myśleliście, by zostać jego operatorem i w taki sposób zarabiać? - Jest to jeden z pomysłów, ale nie zrobimy tego sami, szczególnie w tym składzie osobowym. Rozmawiamy z miastem i partnerami, którzy byliby zainteresowani takim rozwiązaniem. Tego tematu się nie boimy. Skoro stadion związany jest z Wisłą, to można pokusić się o tezę, że być może Wiśle łatwiej byłoby sprzedawać jego potencjał. Natomiast w pierwszej kolejności musimy wyrównać zaległości. Wtedy zaczniemy rozmawiać z miastem o przyszłości. Ile Wisła rocznie płaci za stadion? - 2,49 mln zł netto. Inną kwestią jest akademia. Jak pani widzi jej przyszłość? - Ma rosnąć w siłę, choć przez lata szkolenie było zaniedbane. I to te roczniki, których dziś byśmy potrzebowali w pierwszej drużynie. Potrzebujemy jeszcze kilku lat, by chłopcy mogli być próbowani. O wiślackie akademie będę dbać szczególnie, bo bardzo mi na nich zależy. Mówię w liczbie mnogiej, bowiem mam na myśli również szkolenie dzieci i młodzieży np. w koszykówce i siatkówce. Ogląda pani zawodników, których klub ma pozyskać? - Tak, zawsze. Ale oczywiście ich nie opiniuję tylko analizuję opinię działu sportowego. Gdybym podejmowała się oceny ich umiejętności piłkarskich, to ludzie przestaliby traktować mnie poważnie. Chcę jednak wiedzieć jak dany zawodnik wygląda, dlaczego jest potrzebny drużynie i uważam to za mój obowiązek. Ostateczne decyzje finansowe dotyczące zawodników podejmuje zarząd. Ile czasu potrzeba, by Wisła znów była w pierwszej trójce Ekstraklasy? - Nie ma na to algorytmu. Jestem też kibicem, więc chciałabym, by stało się to jak najszybciej. Ale wiadomo, że najlepsze efekty przynosi długofalowa polityka i mądre zarządzanie, czego nie da się zrobić ad hoc, bo stanie się dokładnie to, co kiedyś już się tu stało. Nie, nie dajemy sobie limitu czasu. Miała pani jakiś kontakt z panem Bogusławem Cupiałem? - Tak, wiele razy. Podjęłam się negocjacji w zimie 2015 r. w sprawie przejęcia Wisły SA przez TS. Spotkaliśmy się też w poprzednim sezonie. Pan Bogusław był na jednym z meczów, obchodził chyba wtedy imieniny. Absolutnie nie mamy żadnego konfliktu. A jest pani w stanie wyobrazić go sobie jako przyszłego sponsora Wisły? - Mam w sobie za dużo pokory, żeby powiedzieć, że nie chcę tutaj widzieć jakiegokolwiek podmiotu, który zechce wesprzeć klub. Takiego tematu jednak póki co nie ma. Prawda jest taka, że po tamtym sposobie zarządzania zostały ogromne długi. Gdyby była wola pomocy Wiśle, to nam nie wolno byłoby jej odrzucić. Byłoby idealnie, gdyby poprzedni właściciel przyszedł i powiedział: Słuchajcie, to ja teraz spłacę długi. Wtedy moglibyśmy odpowiadać tylko za swoje czyny. Ale tak się prowadzi tego typu organizacje - pracuje się na tym, co się zastało i bierze się za to pełną odpowiedzialność. Idziemy więc do przodu nie oglądając się za siebie. Gdy Ludwik Miętta-Mikołajewicz przejmował prezesurę po Jacku Bednarzu mówił, że długi wynoszą 12 mln zł. Jaki dług wy zastaliście? - Na pewno było to więcej niż 12 mln złotych. Mamy podpisany szereg ugód dotyczących spłat zaległości. Zalegaliśmy olbrzymią sumę poprzedniej firmie ochroniarskiej czy np. firmie, z którą Wisłę łączyła umowa agencyjna na wyłączność. Ale dla nas najważniejsze jest znalezienie sponsora, który pozwoli walczyć nam o najwyższe cele. Cały czas to robimy, prowadzimy rozmowy z takimi podmiotami, które będą w stanie podnieść nasz budżet kilkunastokrotnie. To na pewno potrwa, ale jesteśmy w trakcie rozmów. Jeżeli się porozumiemy, to nie będzie już mowy o żadnych długach, a tylko o walce o najwyższe sportowe cele. Kilkunastokrotne podniesienie budżetu? Za takie pieniądze to klub się kupuje, a nie zostaje sponsorem. - Tak, ale na razie nie myślimy o sprzedaży. Rozmawiamy z konkretną firmą. To duże pieniądze i duży partner. Niezależnie od tego tematu poszerzamy krąg sponsorów i partnerów, zwiększamy pakiety. Wykorzystamy każdą możliwość, dzięki której powrót na szczyt będzie łatwiejszy. Rozmawiał Piotr Jawor