Michał Białoński, Interia: Ma pani pewnie jeden z najtrudniejszych tygodni za sobą. Aż dziw bierze, że tak wielu ludzi uwierzyło w tak bardzo niewiarygodną ofertę, jak ta, którą podpisał Norbert Bernatzky. Marzena Sarapata, prezes Wisły Kraków: W piątek, przed naszym meczem z Bruk-Betem Termalicą do Towarzystwa Sportowego wpłynęło pismo pana Bernackiego. W gronie kilku osób zaczęliśmy je analizować i oczywistym było dla nas, że nie jest to poważna oferta. Przede wszystkim forma, dziwny papier firmowy, brak pełnomocnictwa tego pana. Oprócz pisma były wydruki z plików pdf, z wyrobami niemieckiej firmy. Celowo nie wymawiam jej nazwy, gdyż nie mam pewności, czy ta firma cokolwiek wie o działaniach "w jej imieniu". W związku z tym, że stwierdziliśmy, iż pismo jest niepoważne, postanowiliśmy je ostatecznie zweryfikować w poniedziałek, w porozumieniu z Tele-Foniką. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że transakcja rozegra się w mediach, a dokładniej w jednym. Z nami nikt spośród tych pseudoinwestorów się nie skontaktował, zrobił to jedynie z przedstawicielami mediów. Lawina ruszyła. - Miała olbrzymią siłę. Zadaję sobie pytanie, skąd na przykład w sobotę rano brał się komentarz, że oto pojawił się dobry partner dla Wisły, że klub się będzie przy nim rozwijać, podawanie sum, jakie zainwestuje. Wynika z tego, że również przez autora tego newsa inwestor nie został zweryfikowany. W poniedziałek zebraliśmy się, zweryfikowaliśmy pismo z dodatkowymi prawnikami i naszą wiedzę ogłosiliśmy na wtorkowej konferencji prasowej. Skontaktowaliśmy się z Tele-Foniką, której zdanie było takie samo jak nasze, czego efektem był ostateczny, piątkowy komunikat, który zamknął zamieszanie. Natomiast to wszystko, co się wydarzyło w ciągu tygodnia od soboty do piątku, zostało - brzydko mówiąc - "nakręcone" przez niektóre media. Najpierw nas sprzedali, potem sugerowali, że jednak nie wiadomo. Następnie nas odsądzano od czci i wiary, że my tak naprawdę nie chcemy sprzedać klubu. Gdyby ktoś się zastanowił, to kwota kilkunastu milionów dla TS Wisła jest niebagatelna, umożliwiłaby nam dużo szybszy rozwój i wdrożenie naszych planów. Gdyby przyszedł sam właściciel wiarygodnego inwestora i rzeczywiście wyłożył te 40 mln, to co? Sprzedalibyście klub? - Trudno mi gdybać. To jest uzależnione od wielu czynników, z których nie wszyscy kibice zdają sobie sprawę. Nie chodzi tylko o pomysł na drużynę, funkcjonowanie klubu, ale przede wszystkim o pomysł na jego finansowanie. Można pójść w klasyczny sponsoring, wówczas to, co włożymy - w zamian za świadczenia medialne - pozostanie w spółce. Można podwyższać kapitał zakładowy, ale można finansować klub także z pożyczki udzielonej spółce. Rodzi się pytanie - co się stanie z pożyczką, gdy okaże się, że pan inwestor postanowi się wycofać? Nie można przecież tego wykluczyć. A ktoś, kto jest z zewnątrz, nawet spoza granic kraju, nie jest takim samym inwestorem i właścicielem jak Tele-Fonika i niekoniecznie musi się zachować wobec Wisły tak samo jak pan prezes Cupiał. Zakładanie z góry, że nikt nie zrobi Wiśle krzywdy byłoby nieprofesjonalne. Lech Poznań za trzech piłkarzy dostał 40 mln zł i cały czas kontroluje klub, a wy mielibyście się go pozbyć za taką kwotę? - Gdy byłam bardzo młoda i chodziłam na stary stadion, nie mieściło mi się w głowie, że Wisłę w ogóle można kupić. To była abstrakcja. Nie było w tym myśleniu racjonalizmu, a jedynie kibicowskie serce. Dzisiaj inaczej na to patrzymy, inne są realia, a przede wszystkim w innej roli tutaj jestem. Ważne jest tylko i wyłącznie dobro Wisły Kraków, jej rozwój i droga na szczyt. W miniony czwartek, przed wydaniem wspólnego oświadczenia z Tele-Foniką, spotkała się pani z Bogusławem Cupiałem. Kto był inicjatorem tego spotkania? - Po prostu chcieliśmy się spotkać. Problem "inwestora" rozwiązaliśmy natychmiast. Potem wspominaliśmy ostatnie dwadzieścia lat Wisły. Nie dziwiło pani rozdwojenie jaźni w Tele-Fonice? We wtorek oświadczyła, że czeka tylko na zrealizowanie przelewu od niemieckiego inwestora, a w czwartek nastąpiła gwałtowna zmiana stanowiska i poddanie w wątpliwość wiarygodności pełnomocnika Niemców. - Podejrzewam, że to był błąd komunikacyjny. My sami, dopóki dogłębnie nie zweryfikowaliśmy pisma i osoby, która je podpisała, nie kontaktowaliśmy się z Tele-Foniką, oni z nami też nie. Dopiero gdy otrzymałam informacje świadczące wprost o tym, że nie mamy do czynienia z uczciwymi ludźmi, doszło do kontaktu między nami. W Internecie krążą dziwne pisma, pełnomocnictwa, informacje o rzekomych pogróżkach, zaadresowanych do TS Wisła, a w jednym z nich pojawia się nawet KS Wisła Kraków. Natomiast z nami nikt się nie skontaktował. Pojawiają się też zarzuty, że oto SKWK i Marzena Sarapata dorwali się do Wisły i nikomu za żadne skarby jej nie oddadzą. - Trudno mi to komentować. Cały ten rok to była walka dzień po dniu. Walka najpierw o to, żeby Wisła przetrwała, później o to aby się zmieniała, aby zmienił się jej wizerunek, wzrosła wiarygodność. Nie wahałam się podjąć wyzwania, po prostu trzeba było to zrobić. I otoczona jestem w klubie osobami, które myślą tak samo. Poświęcają wolny czas i prywatne życie. Wszyscy bardzo przeżyli to co się działo. Przykro było czytać, że nie chcemy dobra tego klubu. Dlatego proszę dokończyć zdanie: "Sprzedamy Wisłę Kraków, pod warunkiem, że...." - ... przyjdzie poważny inwestor, który nie będzie anonimowy, nie będzie miał nic do ukrycia, pokaże jak jego plan na Wisłę wygląda. Zobowiąże się do takiego, a nie innego finansowania klubu. Od tego można zacząć rozmowy. Byle jaka sprzedaż może się źle skończyć. Może się skończyć ogromnym zadłużeniem, którego redukcja będzie niemożliwa na poziomie Ekstraklasy i wobec wymogów licencyjnych. Co wtedy? Drugą część wywiadu z prezes Marzeną Sarapatą opublikujemy jutro.Rozmawiał: Michał Białoński