Małeckiego pod Wawelem większość piłkarzy zna doskonale. Swego czasu skrzydłowy uchodził za wielki talent, a do tego był bardzo emocjonalnie związany z Wisłą. To w jej barwach sięgnął po największe sukcesy - trzy mistrzostwa Polski. W dodatku był jedną z wiodących postaci na boisku, ale też poza nim. Bo z jednej strony Małecki ma wytatułowanego Henryka Reymana, legendę klubu, a niektórych kibiców wysyłał do kibicowania "po drugiej stronie Błoń". Gdy jednak odszedł z Wisły, mówił, że "będzie teraz umierał za Pogoń". Małecki dał się poznać z wybuchowego charakteru. Przylgnęła do niego łatka "krnąbrny", bo piłkarz często nie chciał godzić się z decyzjami kolejnych trenerów, nie po drodze było mu z niektórymi zawodnikami, a ostatnio nie przyszedł na klubową wigilię z właścicielem klubu Bogusławem Cupiałem. Szef Wisły zareagował błyskawicznie i sprzedał piłkarza do Pogoni Szczecin. Małecki, który wcześniej mówił, że "Wisłę ma w sercu", zaczął opowiadać, że "będzie umierał za Pogoń". Sęk w tym, że w Szczecinie mu nie wyszło. W ciągu 2,5 roku wystąpił w 42 meczach, w których zdobył tylko jedną bramkę i miał dwie asysty. To wynik bardzo słaby, nawet jak na przeciętnych piłkarzy w Ekstraklasie. Z drugiej jednak strony długo leczył kontuzję, a gdy jesienią pojawiał się na boisku, kilka razy wybierany był zawodnikiem meczu. Za przyzwoitymi spotkania nie poszły jednak liczby. 8 stycznia rozwiązał kontrakt z Pogonią. Teraz Małecki wraca do Krakowa i ma być jednym z motorów napędowych zespołu Tadeusza Pawłowskiego. Czy rzeczywiście tak może się stać?