Wisła Kraków. Marko Kolar: To były dwa szalone sezony
- Nigdy nie czytam gazet, ale zimą je kupowałem, by dowiedzieć się czegokolwiek o sytuacji klubu. Podjąłem jednak ryzyko, podpisałem nowy kontrakt i widzę, że było warto - podkreśla Marko Kolar, napastnik Wisły Kraków. W rozmowie z Interią opowiada o sezonie, w którym ustanowił strzelecki rekord kariery.

Grupa mistrzowska Ekstraklasy: wyniki, tabela, terminarz i strzelcyGrupa spadkowa Ekstraklasy: wyniki, tabela, terminarz i strzelcy
Damian Gołąb: Od kiedy trafiłeś do Wisły, napastnikiem numer jeden przez rok był tam Carlitos, potem przez pół roku Zdenek Ondraszek. Dopiero ostatnie miesiące należą do ciebie. Cierpliwość zawsze była twoją mocną stroną?
Marko Kolar: Długo czekałem na szansę. Od kiedy tu przyjechałem, miałem kilka kontuzji, które zabrały mi wiele dni. Potrzebowałem trochę czasu, by wrócić i odzyskać pewność siebie. Wiedziałem, że muszę być spokojny. Oczywiście nerwów nie da się uniknąć, np. gdy nie możesz strzelisz bramki albo coś ci nie wychodzi. Trzeba być jednak cierpliwym, nerwy w niczym nie pomagają. A ja w końcu mam swój dobry czas. Jak przegoniłem pecha? Niczego nie zmieniałem, może tylko więcej trenowałem.
Mimo kłopotów warto było zostać w Wiśle na wiosnę?
- Tak, choć to był dla klubu naprawdę trudny rok. Wystąpiłem we wszystkich meczach, strzeliłem kilka goli, wygraliśmy kilka ważnych spotkań.
W pewnym momencie, w trakcie zimowego zamieszania, rozwiązałeś już nawet kontrakt z Wisłą.
- Nigdy nie czytam gazet, ale w tamtym czasie je kupowałem, by dowiedzieć się czegokolwiek o sytuacji klubu - czy przetrwa, czy może już go nie będzie? Kiedy rozpoczynał się okres przygotowawczy, trener Stolarczyk dzwonił do mnie chyba codziennie. Mój agent też w końcu przekazał mi, że sytuacja się poprawiła, do klubu przyjechał Kuba Błaszczykowski, pojawiają się nowi zawodnicy. Wtedy podjąłem decyzję, by wrócić. Była trudna, bo nie wiedziałem, co będzie. W końcu podpisałem nowy kontrakt i podjąłem ryzyko. Jak widać, czasami to się opłaca.
Co ostatecznie przekonało cię, by zostać?
- Dużo rozmawiałem na ten temat z agentem i rodzicami. Ostateczną decyzję podjąłem, kiedy trener zapewnił mnie, że na 100 procent będzie dobrze.
Podrażniona ambicja odegrała jakąś rolę? Opuściłbyś klub jako niewypał transferowy i rozczarowanie - napastnik, który w 1,5 roku strzelił tylko dwa gole.
- Nie, wtedy myślałem przede wszystkim o przyszłości. Oczywiście chciałem tutaj zostać, bo nauczyłem się języka polskiego, poznałem klub. Wszystko mi się podobało i nadal podoba. Jeszcze raz jednak powiem: to była bardzo trudna decyzja.
Kiedy prawie dwa lata temu przyjeżdżałeś do Krakowa, chyba trudno było sobie wyobrazić to, co w tym czasie cię tu spotkało?
- W pierwszym sezonie kontuzje, w drugim sytuacja w klubie, problemy finansowe... To były dwa szalone sezony. Mam nadzieję, że to już koniec, że w trakcie mojej kariery nigdy więcej czegoś takiego już nie przeżyję. To, co się działo, było po prostu niewiarygodne.
Wiosną sytuacja w Wiśle wyraźnie się poprawiła?
- Oczywiście, jest zupełnie inaczej. Pojawili się nowi ludzie, poprawiła się atmosfera wokół klubu, relacje z kibicami są zupełnie inne niż wcześniej. Myślę, że może być już tylko lepiej.
I masz chyba lepsze stosunki z prezesem klubu niż jesienią.
- To na pewno (śmiech).
Szczególnie wymowna była scena z meczu z Legią Warszawa, gdy Rafał Wisłocki pogratulował ci gola już na murawie.
- Mam z nim dobry kontakt, nie da się tego w ogóle porównać z poprzednim zarządem. Nie chcę jednak więcej o tym mówić.
Zimą w składzie Wisły doszło do wielu zmian, ale zespół znów imponował w ofensywie. Gdzie tkwił klucz do poukładania ataków na nowo?
- Na początku roku mieliśmy trochę problemów, cała ofensywa była nowa. Nigdy nie graliśmy razem z Peszką, Kubą i "Dżagim" [Krzysztofem Drzazgą - przyp. red.]. Nie było łatwo, ale z każdym spotkaniem coraz lepiej się rozumieliśmy. Wspólne treningi i mecze - to klucz do tego, by atak lepiej funkcjonował.
Przekonałeś się do gry na skrzydle, gdzie czasami występujesz? W poprzednim sezonie podkreślałeś, że zdecydowanie lepiej czujesz się w ataku.
- Nic się nie zmieniło, lubię grać jako wysunięty napastnik. To moja podstawowa pozycja. Teraz przyszedł jednak taki czas, że po prostu muszę występować na skrzydle. Jeśli zespół tego potrzebuje, nie mam z tym problemu.
W Wiśle rozwinąłeś się jako piłkarz?
- Tak. Na początku nie wiedziałem aż tyle o klubie, ale teraz jestem przekonany, że transfer tutaj był dobrą decyzją. Co najbardziej mnie tutaj urzekło? Kibice, stadion i atmosfera wokół klubu. W Chorwacji nie poczułem czegoś takiego. Nigdy nie grałem w klubie, w którym panowałaby taka atmosfera. W Chorwacji mecze z trybun oglądało 200-300 widzów. Tutaj każdy rozgrywamy przy kilkunastu tysiącach ludzi. Czuję się jak prawdziwy piłkarz, widzę, że sprawiamy radość kibicom. Jeśli nawet nie wcześniej, to teraz, w drugim sezonie, w końcu postawiłem krok do przodu.

Trener Maciej Stolarczyk też różni się od twoich poprzednich szkoleniowców?
- Tak, zwłaszcza od tych, którzy prowadzili mnie w Chorwacji. Ma indywidualne podejście do piłkarzy. Przez pierwsze pół sezonu nie grałem u niego zbyt dużo, ale potem dał mi szansę i myślę, że ją wykorzystałem. Chce, byśmy grali ofensywną piłkę, strzelali jak najwięcej bramek w każdym meczu. Możemy stracić i trzy bramki, bylebyśmy zdobyli cztery. To jego pomysł na grę.
Wiosną, po odejściu z klubu twoich rodaków - Zorana Arsenicia i Tibora Halilovicia - nie czułeś się w Krakowie trochę osamotniony?
- Ich tu już nie ma, ale pozostał Matej Palczicz, dołączył do nas Vukan Savicević. Wciąż mamy więc w Wiśle "bałkańską mafię". Nasze języki są podobne, może słoweński odrobinę się różni, ale doskonale się rozumiemy.
W Polsce mieszkasz już prawie dwa lata, nauczyłeś się języka. Czy jeszcze coś cię tutaj zaskakuje?
- Podoba mi się Kraków i wszystko wokół, nie tylko w klubie. Gdy nauczysz się języka, wszystko staje się łatwiejsze, z każdym możesz porozmawiać. Denerwują mnie tylko trochę polscy kierowcy. W porównaniu do Chorwacji to, co dzieje się na tutejszych drogach, to dramat. Ale mam na to sposób: wciskam gaz i mijam (śmiech).
W tym sezonie strzeliłeś 10 bramek - to rekord twojej kariery, przynajmniej tej dorosłej. Dwucyfrowa liczba goli to chyba ważna sprawa dla napastnika?
- Przed rozpoczęciem rundy wiosennej postawiłem sobie zadanie, by zdobyć w tym sezonie 10 bramek. Wtedy wszyscy się z tego śmiali, było niełatwo, ale osiągnąłem swój cel. Długo czekałem na taki wynik. Z drugiej strony, kto wie, co by było, gdybym grał w podstawowym składzie przez cały sezon? Wiosna to jednak jedna z najlepszych rund w mojej karierze. W ostatnim meczu chcę strzelić jeszcze jednego gola, by dogonić Zdenka Ondraszka [jesienią zdobył dla Wisły 11 bramek - przyp. red.].
Zoran Mamić, były dyrektor sportowy Dinama Zagrzeb, kiedyś powiedział o tobie, że zostaniesz "napastnikiem klasy światowej". Wciąż masz w głowie te słowa?
- Oczywiście, że gdzieś tam są (śmiech). Potrzebowałem trochę czasu, miałem problemy. Teraz to wszystko już za mną i mam nadzieję, że dalej wszystko będzie dobrze.
Wiadomości o twoich bramkach docierają do Chorwacji?
- Oczywiście. Gol, którego strzeliłem w meczu z Legią, był opisywany na chorwackich stronach internetowych jako piękna bramka. Dużo ludzi z Chorwacji wspiera mnie też przez Facebooka i Instagrama. Dziennikarze z Chorwacji jeszcze nie dzwonią, może muszę zdobyć jeszcze trochę bramek (śmiech). Na moim przykładzie widać, że Ekstraklasa to dobre miejsce dla Chorwatów, w końcu jest ich tutaj całkiem sporo.
Kontrakty wielu piłkarzy Wisły wkrótce wygasają. W szatni były już jakieś pożegnania?
- Jeszcze nie, mam nadzieję, że większość z nich zostanie i podpisze nowe umowy. I że w nowym sezonie będziemy jeszcze mocniejsi, dobrze go rozpoczniemy. Zawsze jest korzystniej, gdy zespół dłużej gra razem. Jak mówiłem wcześniej, lepsze zrozumienie na boisku przekłada się na lepszą grę. Warto, by chłopcy tutaj zostali.
Jakie są twoje plany na przyszłość?
- Teraz, po zakończeniu sezonu, chcę odpocząć po tym wszystkim, co się wydarzyło. Najbliższy miesiąc przeznaczę na wakacje, to pierwszy krok. Nie myślę teraz o zmianie klubu, mam jeszcze rok kontraktu z Wisłą. Zobaczymy, co będzie dalej. Mam nadzieję, że tu zostanę, bo, jak powiedziałem, naprawdę wszystko tutaj mi się podoba.
Rozmawiał Damian Gołąb








