Grupa mistrzowska Ekstraklasy: wyniki, tabela, terminarz i strzelcyGrupa spadkowa Ekstraklasy: wyniki, tabela, terminarz i strzelcy Damian Gołąb: Od kiedy trafiłeś do Wisły, napastnikiem numer jeden przez rok był tam Carlitos, potem przez pół roku Zdenek Ondraszek. Dopiero ostatnie miesiące należą do ciebie. Cierpliwość zawsze była twoją mocną stroną? Marko Kolar: Długo czekałem na szansę. Od kiedy tu przyjechałem, miałem kilka kontuzji, które zabrały mi wiele dni. Potrzebowałem trochę czasu, by wrócić i odzyskać pewność siebie. Wiedziałem, że muszę być spokojny. Oczywiście nerwów nie da się uniknąć, np. gdy nie możesz strzelisz bramki albo coś ci nie wychodzi. Trzeba być jednak cierpliwym, nerwy w niczym nie pomagają. A ja w końcu mam swój dobry czas. Jak przegoniłem pecha? Niczego nie zmieniałem, może tylko więcej trenowałem. Mimo kłopotów warto było zostać w Wiśle na wiosnę? - Tak, choć to był dla klubu naprawdę trudny rok. Wystąpiłem we wszystkich meczach, strzeliłem kilka goli, wygraliśmy kilka ważnych spotkań. W pewnym momencie, w trakcie zimowego zamieszania, rozwiązałeś już nawet kontrakt z Wisłą. - Nigdy nie czytam gazet, ale w tamtym czasie je kupowałem, by dowiedzieć się czegokolwiek o sytuacji klubu - czy przetrwa, czy może już go nie będzie? Kiedy rozpoczynał się okres przygotowawczy, trener Stolarczyk dzwonił do mnie chyba codziennie. Mój agent też w końcu przekazał mi, że sytuacja się poprawiła, do klubu przyjechał Kuba Błaszczykowski, pojawiają się nowi zawodnicy. Wtedy podjąłem decyzję, by wrócić. Była trudna, bo nie wiedziałem, co będzie. W końcu podpisałem nowy kontrakt i podjąłem ryzyko. Jak widać, czasami to się opłaca. Co ostatecznie przekonało cię, by zostać? - Dużo rozmawiałem na ten temat z agentem i rodzicami. Ostateczną decyzję podjąłem, kiedy trener zapewnił mnie, że na 100 procent będzie dobrze. Podrażniona ambicja odegrała jakąś rolę? Opuściłbyś klub jako niewypał transferowy i rozczarowanie - napastnik, który w 1,5 roku strzelił tylko dwa gole. - Nie, wtedy myślałem przede wszystkim o przyszłości. Oczywiście chciałem tutaj zostać, bo nauczyłem się języka polskiego, poznałem klub. Wszystko mi się podobało i nadal podoba. Jeszcze raz jednak powiem: to była bardzo trudna decyzja. Kiedy prawie dwa lata temu przyjeżdżałeś do Krakowa, chyba trudno było sobie wyobrazić to, co w tym czasie cię tu spotkało? - W pierwszym sezonie kontuzje, w drugim sytuacja w klubie, problemy finansowe... To były dwa szalone sezony. Mam nadzieję, że to już koniec, że w trakcie mojej kariery nigdy więcej czegoś takiego już nie przeżyję. To, co się działo, było po prostu niewiarygodne. Wiosną sytuacja w Wiśle wyraźnie się poprawiła? - Oczywiście, jest zupełnie inaczej. Pojawili się nowi ludzie, poprawiła się atmosfera wokół klubu, relacje z kibicami są zupełnie inne niż wcześniej. Myślę, że może być już tylko lepiej. I masz chyba lepsze stosunki z prezesem klubu niż jesienią. - To na pewno (śmiech). Szczególnie wymowna była scena z meczu z Legią Warszawa, gdy Rafał Wisłocki pogratulował ci gola już na murawie. - Mam z nim dobry kontakt, nie da się tego w ogóle porównać z poprzednim zarządem. Nie chcę jednak więcej o tym mówić. Zimą w składzie Wisły doszło do wielu zmian, ale zespół znów imponował w ofensywie. Gdzie tkwił klucz do poukładania ataków na nowo? - Na początku roku mieliśmy trochę problemów, cała ofensywa była nowa. Nigdy nie graliśmy razem z Peszką, Kubą i "Dżagim" [Krzysztofem Drzazgą - przyp. red.]. Nie było łatwo, ale z każdym spotkaniem coraz lepiej się rozumieliśmy. Wspólne treningi i mecze - to klucz do tego, by atak lepiej funkcjonował. Przekonałeś się do gry na skrzydle, gdzie czasami występujesz? W poprzednim sezonie podkreślałeś, że zdecydowanie lepiej czujesz się w ataku. - Nic się nie zmieniło, lubię grać jako wysunięty napastnik. To moja podstawowa pozycja. Teraz przyszedł jednak taki czas, że po prostu muszę występować na skrzydle. Jeśli zespół tego potrzebuje, nie mam z tym problemu. W Wiśle rozwinąłeś się jako piłkarz? - Tak. Na początku nie wiedziałem aż tyle o klubie, ale teraz jestem przekonany, że transfer tutaj był dobrą decyzją. Co najbardziej mnie tutaj urzekło? Kibice, stadion i atmosfera wokół klubu. W Chorwacji nie poczułem czegoś takiego. Nigdy nie grałem w klubie, w którym panowałaby taka atmosfera. W Chorwacji mecze z trybun oglądało 200-300 widzów. Tutaj każdy rozgrywamy przy kilkunastu tysiącach ludzi. Czuję się jak prawdziwy piłkarz, widzę, że sprawiamy radość kibicom. Jeśli nawet nie wcześniej, to teraz, w drugim sezonie, w końcu postawiłem krok do przodu.