Ekstraklasa - sprawdź wyniki, terminarz, tabelęSięgając po obytego w wielkim piłkarskim świecie fachowca, jakim jest Junco, Wisła Kraków usiłuje zoptymalizować zarządzanie pionem sportowym, a w dalszej perspektywie wyjść z kryzysu finansowego. Ostatnie pięć meczów pokazuje, że ten sportowy Dariuszowi Wdowczykowi i jego podopiecznym udało się zażegnać znacznie szybciej, niż się na to zanosiło.Manuel Junco to Hiszpan, który od lat mieszka w Polsce. Prywatnie kibic Realu Madryt. W przeszłości pracował dla Wisły Kraków, Liverpoolu i Columbus Crew. Pełnił różne funkcje, był m.in. marketingowcem i skautem. Niedawno został wiceprezesem Wisły ds. sportowych. Jego żoną jest Polka, z którą ma dwoje dzieci.Interia: Przez ostatnie trzy lata pracował pan w Columbus Crew z amerykańskiej ligi MLS. Jak się pan tam znalazł i na czym polegały pańskie obowiązki? Manuel Junco: - Akurat kończyłem pracę w Liverpoolu i zadzwonił do mnie Gregg Berhalter. To trener Columbus Crew, były reprezentant USA. Jako piłkarz grał na pozycji środkowego obrońcy w wielu europejskich klubach. To szkoleniowiec o otwartej mentalności. Chciał budować klub w oparciu o europejskie wzorce. Ludzie, którzy przyszli wraz z nim, to głównie Europejczycy, a nawet jeśli byli to Amerykanie, to z doświadczeniem na Starym Kontynencie. Gdy Berhalter opowiadał mi o planach budowy zespołu, pomyślałem, że to ciekawy pomysł. Można myśleć, że byłem tam cały czas, ale to nieprawda. Głównie podróżowałem, mnóstwo czasu spędziłem za granicą. W Ameryce Południowej? - Teoretycznie miałem odpowiadać za Europę. W praktyce jednak okazało się, że podróżowałem po całym świecie. Spotkał pan w Columbus Crew Roberta Warzychę, który był tam piłkarzem, a potem trenerem? - Nie, ale poznałem Federico Higuaina, brata słynnego Gonzala z Juventusu. To właśnie Warzycha ściągnął go do Columbus. I później każdy, kto rozmawiał z Higuainem, słyszał odpowiedź: "sprowadził mnie tu trener Warzycha, któremu jestem bardzo wdzięczny". Osobiście jednak Polaka nie poznałem. Gdy przez ostatnie lata przyglądał się pan polskiej piłce klubowej z innej perspektywy, to co pan zauważył? Zmieniła się od tego czasu, gdy pracował pan w Wiśle? - To wielka zmiana. Gdy jesteś w środku tego wszystkiego, nie masz pojęcia, jak szybko wszystko się zmienia. Postęp jest niewyobrażalny. I nie chodzi tylko o piękne stadiony, infrastrukturę i organizację, ale też poziom sportowy. Teraz trudniej gra się przeciwko polskim drużynom, które są twarde i zdecydowane. Przyglądał się pan temu z daleka, ale w Polsce też pan przecież bywał. - Część tego czasu spędziłem tutaj, w Krakowie. Od trzech-czterech lat mogłem jednak przyglądać się temu z boku. Miałem więc taką możliwość. Pod każdym względem liga się rozwinęła. Zmiana jest bardzo widoczna. Gdy ostatnio pracował pan w Wiśle, zespół ten walczył o awans do Ligi Mistrzów. Od tego czasu wiele się zmieniło, bo "Biała Gwiazda" zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. - Trudno porównywać obie sytuacje. W każdym okresie pojawiają się pewne problemy. Nie możemy jednak patrzeć w przeszłość, liczy się tylko przyszłość. Musimy znaleźć rozwiązania, które pchną ten klub do przodu. Wisła ma piękną historię, ale stawiamy na rozwój. Był pan zadowolony po meczu Wisły w Poznaniu? - Byłem dumny z chłopaków, bo Lech to bardzo dobry zespół. Byłem zadowolony z reakcji drużyny po stracie gola. Graliśmy lepiej do tego momentu, a bramka dla Lecha padła trochę nieszczęśliwie. Wisła jednak wróciła do gry. Ma pan doskonałe rozeznanie co do rynku transferowego w Ameryce Południowej. W Ekstraklasie obowiązują limity obcokrajowców. Mimo wszystko sprowadzi pan piłkarzy bez obywatelstwa Unii Europejskiej? - Chyba jednak więcej wiem o piłkarzach z Europy. Szczerze? Nie chcę szukać piłkarzy zagranicznych, skoro mamy w Polsce wielu świetnych graczy. Priorytetem jest obserwacja rynku transferowego w Polsce. Bardzo ważna w piłce jest identyfikacja piłkarza z klubem. Chcemy obserwować tak wielu polskich graczy, jak to tylko możliwe. Limity obcokrajowców nie są dla nas żadnym problemem, bo to nie jest kierunek, w którym chcemy podążać. Polska to bardzo duży kraj. Z Krakowa do Szczecina jest taki sam dystans jak z Krakowa do... Belgradu. Pomiędzy miastami są wielkie dystanse. Nie będzie to wszystko łatwe, ale powinniśmy znaleźć tutaj piłkarzy. Ma pan do tego odpowiednich ludzi? - W tej chwili naszym skautem jest Marcin Kuźba. Szukamy dla niego wsparcia. Ilu osób? - Liczby nie są dla mnie ważne, ważniejsza jest jakość. Chcemy stworzyć system preselekcji, a do tego potrzebujemy odpowiednich ludzi. Możemy mieć 10 pracowników, ale co z tego, skoro nie będą mieli kompetencji. Wolę mieć jednego, czy dwóch ludzi z dobrym okiem do wypatrzenia zawodnika, niż 10, którzy tego nie potrafią. Rozmawiał pan z trenerem Wdowczykiem o tym, na jakie pozycje potrzebne są wzmocnienia? - Przede wszystkim musimy dać spory kredyt zaufania obecnym piłkarzom. Tym bardziej, że oni naprawdę wykonują dobrą pracę, więc zasługują na wsparcie z naszej strony. Generalnie filozofia klubu jest taka: najlepiej jest nie robić transferów, ale w razie potrzeby należy być na nie przygotowanym. Z drugiej strony, transfery powinny być dokonane w jednym celu: by zwiększyć rywalizację o miejsce w składzie. By mieć dwóch zawodników na jedną pozycję? - Tak by było najlepiej. Zdrowa rywalizacja wpływa na podniesienie poziomu. Dlatego zamierzamy do tego doprowadzić i nie dlatego, że nie ufamy zawodnikom, których mamy, tylko dla podniesienia rywalizacji. Macie pieniądze na 23 piłkarzy? - Wiadomo, że prędzej czy później wszystko sprowadza się do budżetu. Mamy świadomość tego, że nie stać nas na rozrzutność, przeinwestowanie. Musimy się restrykcyjnie trzymać budżetu. Dlatego musimy dokonywać inteligentnych ruchów i jak najlepiej wykorzystywać potencjał, jaki mamy w klubie. Najbardziej wartościowym piłkarzem Wisły jest pewnie Krzysztof Mączyński. Zamierzacie go sprzedać w najbliższym, bądź kolejnym oknie transferowym? - Chcę porozmawiać zarówno z nim, jak i każdym innym zawodnikiem z osobna. Krzysztof jest wspaniałym zawodnikiem, wykonuje świetną robotę, jestem szczęśliwy, że mamy go w składzie. Postaram się z nim spotkać jak najszybciej i przekażę mu między innymi to, że jest znakomitym piłkarzem i wykonuje świetną robotę dla Wisły. Co zamierza pan zmienić w strukturze klubu? - Chciałbym dać perspektywy rozwoju, awansu ludziom tu pracującym. Piłkarzom i młodym trenerom. Każdy z nich ma marzenia, które chciałby zrealizować. Chciałbym je urzeczywistnić. Mówiąc przykładowo: trenera zespołu do lat 19 przesunąć do sztabu pierwszej drużyny, jako asystenta, a szkoleniowca U-17 do drużyny U-19. - Zwłaszcza w momentach kryzysowych takie okazje powinno się dawać ludziom. Być może dziś nie mamy tylu pieniędzy, co w przeszłości, ale poprzez ten system awansów możemy zbudować naszą kulturę i dać ludziom szansę rozwoju, postępu. - Każdy mówi: "nie mamy drużyny rezerw". Decyzja o jej likwidacji zapadła przed mym przybyciem do Wisły. OK, decyzja zapadła, nie patrzmy za siebie. Zróbmy ucieczkę do przodu i stwórzmy dobre, bezpośrednie połączenie między drużyną do lat 19 a pierwszym zespołem! U nas piłkarze z U-19 powinni być bardziej zmotywowani niż gdzie indziej, bo są znacznie bliżej pierwszego zespołu niż w innych klubach.