Wisła Kraków. Małecki: Życzę Smudzie jak najlepiej!
Kto jest jego najlepszym trenerem, dlaczego nie poukładało się z Franzem Smudą i jak sobie radzi z podróżami na treningi bez prawa jazdy - Patryk Małecki opowiada szczerze i wierzy, że tym razem da Wiśle Kraków jeszcze więcej, niż w poprzedniej przygodzie z "Białą Gwiazdą".
Interia: Masz ranking trenerów, z którymi dotychczas pracowałeś?
Patryk Małecki: - Tak. Numerem "jeden" jest Maciej Skorża. Nie może być nikt inny, bo on wprowadził mnie do dorosłej piłki, z nim zdobyłem dwa mistrzostwa Polski. On na mnie postawił i cieszę się, że mogłem z nim współpracować.
Kto jest numerem "dwa"?
- Robert Maaskant.
Dlaczego? Bo woził cię na rowerze podczas mistrzowskiej fety?
- Przede wszystkim dlatego (śmiech). A tak poważnie, to Robert Maaskant był świetnym trenerem i bardzo dobrym człowiekiem. Fajnie mi się z nim współpracowało, no i zdobyliśmy mistrzostwo.
Z Danem Petrescu wiążą cię dobre wspomnienia? To przy nim zacząłeś trenować z pierwszym zespołem.
- U niego też zadebiutowałem w Ekstraklasie. Ale za wiele o nim nie mogę powiedzieć. Byłem młokosem, który dopiero wchodził do zespołu.
Treningi faktycznie były tak katorżnicze, jak narzekała ówczesna starszyzna zespołu?
- Było bardzo ciężko. Czasem odechciewało mi się grać w piłkę. Intensywność treningów była naprawdę bardzo duża, a ja miałem dopiero 16 lat, więc fizycznie byłem jeszcze niedojrzały. Ale cieszę się, że z tak wielkim byłym piłkarzem i obecnym trenerem mogłem mieć styczność, pod jego ręką debiutować.
A dlaczego nie poukładało ci się z Franciszkiem Smudą? Byłeś nawet przeciwny jego powrotowi do Wisły.
- Nie chcę wracać do tego tematu.
Ucieszyłeś się, gdy ostatecznie trenerem został Dariusz Wdowczyk, a nie Franz.
- Z prostego powodu. Wiem, że gdyby prowadził nas trener Smuda, to nie grałbym, tylko siedział na ławce.
Z góry by cię przekreślił? A może masz uraz do niego?
- Tak, przekreśliłby mnie z góry, choć nigdy w życiu nie miałem z nim konfliktu. Nie powiedziałem na niego złego słowa, ani się nie pokłóciliśmy. Miałem wrażenie, że on jednak zawsze miał coś do mnie. Czy to chodziło o kibiców, czy o moje sprawy prywatne... Zarzucał mi, że niby chodzę na dyskoteki. Przytaczał takie wątki, które nie miały żadnego pokrycia w faktach, ale pewnie ktoś mu coś na mój temat naopowiadał. Trudny człowiek, ale życzę mu jak najlepiej. Niech obejmie jakiś klub Ekstraklasy i pracuje z nim jak najlepiej, i tyle.
Wisła na co dzień bazuje w Myślenicach. Jak ci z tym, człowiekowi bez prawa jazdy, a z Krakowa trzeba się jednak dostać na Zarabie?
- Świetnie! Baza jest znakomita, boiska są fajne, a z transportem nie ma żadnego problemu. Na treningi przywozi mnie żona Edyta, a wracam z chłopakami. W Myślenicach mamy ciszę, spokój, wspaniałą odnowę, siłownię. Możemy skupić się tylko na treningach. Pachnie tutaj europejską piłką.
Myślisz jeszcze o powrocie do reprezentacji Polski?
- Na razie nie. Chciałbym wywalczyć sobie miejsce w składzie Wisły już na stałe. Robię wszystko, by z meczu na mecz moja dyspozycja rosła. Dopiero gdy to się stanie, będę myślał o reprezentacji, ale na razie temat jest zamknięty.
Pojawiają się głosy ekspertów: "Jeśli Wisła się złapie do pierwszej ósemki, to może wywalczyć puchary". Zgadzasz się z tym?
- Na razie nie myślę w takich kategoriach. Dla mnie najważniejsze jest wygrać w sobotę. Wszystko zależy tylko od nas. Jeśli zagramy dobry mecz, to wygramy. Jeśli się uda, to zapraszam na rozmowę na ten temat, co dalej. Na razie jednak nie chcę o tym rozmawiać.
Dużo się zmieniło w Wiśle w porównaniu do tej z której odszedłeś?
- Trenerzy się zmienili, przyszło wielu nowych zawodników. Cały czas Wisła jest bardzo dobrą drużyną, w której, po słabym początku tego roku, wszystko się zazębiło. Jest coraz lepiej i oby tak zostało do ostatniego meczu.
Co się stało, że zabuksowaliście na początku roku? Problem był w głowie, czy w nogach?
- Nie chciałbym wracać do tego, co było. Nie wyglądało to dobrze, nie potrafiliśmy wygrać meczu. Jako pierwsi strzelaliśmy bramkę, potem coś się zacinało i remisowaliśmy, albo nawet przegrywaliśmy. Najważniejsze, że mamy to za sobą. I ten potencjał, który mamy w klubie, można powiedzieć eksplodował. Każdy z nas bierze ciężar gry na swoje barki. Wierzę głęboko, że tak będzie w sobotę.
Gdy klub zatrudnił Dariusza Wdowczyka mieliście raptem jeden trening przed wyjazdem do Niecieczy. Widziałeś jakieś przesłanki rychłej poprawy, przełomu?
- Znałem trenera ze współpracy w Szczecinie. Wiedziałem, czego będzie od nas oczekiwał. Wiedziałem, że pierwsze, co powie po wejściu do szatni, to słowa otuchy, abyśmy wszyscy podnieśli głowy, byli pozytywnie nastawieni i tak było. Te metody się sprawdziły. Fajnie, że odnieśliśmy trzy zwycięstwa, ale przed nami najważniejszy mecz z Zagłębiem Lubin. Będzie ciężko, ale ja wierzę głęboko w to, że damy radę!
Wisła wygrała trzy razy z rzędu, a Zagłębie pięć z sześciu spotkań. "Miedziowi" są na fali. Śledzisz ich grę?
- Oczywiście, że ich obserwuję. To mocna drużyna, która sporo biega, gra też dobrze taktycznie, strzelają sporo bramek, ale my bardziej powinniśmy się skupić na sobie i realizować to, czego będzie oczekiwał trener. Jeśli zrobimy to w stu procentach, powinno być dobrze. Nie ma drużyny, której nie można by pokonać. Gramy przed własną publicznością, gramy o coś - o upragnioną grupę mistrzowską, no i musimy zrobić wszystko, żeby do niej trafić.
Przeszliście błyskawiczną podróż z piekła do nieba. 8 marca, po remisie w Kielcach, spadliście na przedostatnie miejsce w tabeli, a teraz pierwszą "ósemkę" macie na wyciągnięcie ręki!
- Tak się poukładało, ale to nie jest przypadek. Po dobrym występie z Piastem Gliwice, z którym powinniśmy wygrać, dostaliśmy "poweru". W Kielcach było troszkę lepiej, ale zdobyliśmy jeden punkt, i zawsze to jest zdobycz, którą trzeba cenić. W następnym meczu zdołaliśmy wygrać.
Rozmawiał w Myślenicach: Michał Białoński