Przed poniedziałkowym spotkaniem z Lechem część kibiców snuła już wizję zajęcia czwartego miejsca, a co za tym idzie - czterech spotkań w rundzie finałowej przed własną publicznością. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Podopieczni Joana Carrilli przegrali z Lechem 1-3, spadli na siódme miejsce w tabeli i wcale nie są pewni, że będą grali w grupie mistrzowskiej. Trzy punkty mniej od nich ma bowiem Arka, która ma korzystniejszy bilans spotkań bezpośrednich z Wisłą. To oznacza, że Wisła, aby być pewna gry w "ósemce", w ostatnim meczu rundy zasadniczej (z Sandecją) musi zdobyć co najmniej punkt. - Nie da się ukryć, że nie będzie to łatwy mecz, szczególnie, że w głowie będziemy mieli, iż tabela wygląda tak, a nie inaczej. Dobrze, że wygraliśmy w Warszawie, bo mogłoby być naprawdę nieciekawie. Rywale gonią i każdy walczy o to, by wskoczyć do "ósemki" - przyznaje Maciej Sadlok. Sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby Wisła zremisowała z Lechem. W tym starciu poznaniacy okazali się jednak zdecydowanie lepsi. - Lech nas delikatnie wypunktował. Nie przejmował się tym, że przegrywa, tylko czekał na szanse. I niestety pokazał nam, jak dobrze są zorganizowani. Bardzo szkoda, że nie powtórzyliśmy tego wyniku z Warszawy. Chcieliśmy to zrobić, ale piłka jest taka, a nie inna - rozkłada ręce Sadlok. Wydaje się, że kluczowa była strata drugiej bramki na początku drugiej połowy. - Wtedy zaczęliśmy notować dużo strat i nasze morale zdecydowanie spadły, a Lech się podniósł. Zwycięstwo straciliśmy przez indywidualne błędy. Teraz trzeba się jak najszybciej podnieść, bo wiemy, że w sobotę jest kolejny ważny mecz i trzeba zapunktować - zaznacza Sadlok. W sobotę Wisła (43 punkty) gra w Niecieczy z Sandecją, Arka (40) na wyjeździe z Lechią Gdańsk, a Zagłębie (42) w Krakowie z Cracovią. Piotr Jawor Wyniki, terminarz i tabela Ekstraklasy