- Lech jest bardzo mocny i gratuluję mu zasłużonego zwycięstwa. Chciałbym jednak podziękować swoim zawodnikom, bo próbowali grać i podjęli walkę choć mecz był dla nas bardzo trudny - zaczął szkoleniowiec krakowian i szybko przeszedł do analizy spotkania. - W pierwszej części kontrolowaliśmy grę, lecz dostaliśmy bramkę do szatni, co nas podłamało. W drugiej połowie graliśmy bardziej sercem niż głową i czegoś nam brakło. Nie mam pretensji do zawodników, bo dziś naprawdę się staraliśmy. W tym momencie wolałbym już jednak myśleć o sobocie i meczu z Sandecją. Mam nadzieję, że po nim będę się mógł uśmiechać - podkreślał Carrillo. To pierwsza porażka hiszpańskiego szkoleniowca przy Reymonta. Po niej Wisła spadła na siódme miejsce i jeszcze nie jest pewna gry w pierwszej "ósemce". - Jesteśmy drużyną, która ryzykuje, ale gdy tak się gra, to czasem traci się gole. Można poprawić niektóre elementy w obronie, ale utrata bramek jest czasem nieunikniona - uważa Carrillo. Ataki Lecha sunęły głównie skrzydłami, ale szkoleniowiec Wisły nie zgodził się z takim postawieniem sprawy i odpierał zarzuty, że Wisła na bokach miały problemy. - Nasza gra skrzydłami wcale nie jest taka zła. Większość strat mieliśmy w środku pola... Wszystkie akcje rywali nie wynikały z błędów na skrzydłach, tylko ze strat w środkowych strefach. A błędy czasem muszą się zdarzyć, gdy długo gra się piłką - mówił Carrillo. Hiszpan tradycyjnie już nie chciał tłumaczyć się z przeprowadzanym zmian. - To ja podejmuję decyzje i ja jestem za nie odpowiedzialny. Nie mam zastrzeżeń co do pierwszej połowy, w drugiej części popełniliśmy za dużo błędów. Trochę brakowało nam koordynacji, wtedy błędy owocowały poważnymi stratami. Popełnialiśmy złe decyzje, ale nikt nie powie nam, że nie próbowaliśmy - zakończył Carrillo. Z Krakowa Piotr Jawor