Gdy Ramirez żegnał się z Wisłą, zdania były podzielone. Jedni mówili, że to dobry trener na ciężki czas, ale więcej z zespołu już nie wyciągnie. Inni uważali, że zrobił dla klubu za wiele dobrego, by przy pierwszym większym kryzysie się go pozbywać. Niewykorzystany komfort W przypadku Carrilli wielkich obiekcji już nie było. Przychodził w lepszej otoczce, w końcu pracował w Almerii, Hajduku Split, czy Videotonie, a nie na peryferiach poważnej piłki jak jego poprzednik. Nadzieję rozpalały też władze Wisły, opowiadając, że na Carrillę czekają od miesięcy, a on sam jest profesjonalistą, który już na pierwszym spotkaniu klub miał rozpracowany od podszewki i gotowy plan naprawczy. Carrillo nie zjawił się więc w roli strażaka, ściągnięty z leżaka na wakacjach, by cokolwiek w Wiśle na szybko naprawiać. Nie, Carrillo dostał blisko miesiąc na poznanie klubu (o tym, że zostanie trenerem Wisły poinformowano w pierwszej połowie grudnia), a następnie miał cały okres przygotowawczy oraz całe okno transferowe, w którym wskazywał zawodników, którzy przydaliby mu się przy Reymonta. Słowem - komfort, jakiego wielu trenerów w Polsce może pozazdrościć. Szkopuł w tym, że na razie Carrillo z tego komfortu nie potrafi skorzystać. Rzućmy okiem na liczby - Ramirez w 19 spotkaniach tego sezonu zdobył 28 punktów (1,47 punktu na mecz) i zostawił zespół na ósmej pozycji. Carrillo w 9 spotkaniach uzbierał 13 punktów (1,44 na mecz) i gdyby brać pod uwagę tylko okres jego pracy, to również drużyna uplasowała się na ósmym miejscu.Styl? Przełomu nie ma. Siła ofensywna dalej opiera się na indywidualnych popisach Carlitosa, a defensywa gra w kratkę. Nawet Jakub Bartkowski po ostatnim spotkaniu z Sandecją jednoznacznie nie był w stanie powiedzieć, czy zespół przy nowym trenerze zrobił postęp, więc obrońca Wisły ograniczył się do stwierdzenia, że mam nadzieję, iż "po następnych siedmiu spotkaniach będzie można taką ocenę postawić". Światło w tunelu Prawda jest taka, że Carrillę uratował jeden mecz. Mecz, który sprawił, że dziś ocenia się go jako trenera średniego, a nie takiego, który zawiódł na całej linii. Mecz, który albo zafałszował obraz obecnego stylu Wisły, albo wręcz przeciwnie - pokazał, że ten zespół Carrillo nauczył świetnie grać. I przede wszystkim mecz, który uratował Wiśle miejsce w górnej ósemce i sprawił, że w rundzie finałowej będzie gościła Legię Warszawa i Lecha Poznań, a nie Sandecję czy Termalicę Bruk-Bet Nieciecza. Tym meczem było starcie w 28. kolejce z Legią w Warszawie. Gdyby nie tamto zwycięstwo, Wisła mogłaby wypaść poza pierwszą ósemkę, a kibice zupełnie inaczej patrzyliby na zespół. Euforia po pokonaniu Legii była tak wielka, że przysłoniła bardzo słabą drugą połowę z Lechem Poznań i fatalne spotkanie z Sandecją. Sprawiła też, że kibice zobaczyli światło w bardzo ciemnym tunelu, po którym na razie po omacku przemieszcza się Carrillo. Bez tłumaczeń Co więcej, szkoleniowiec pytany o drogę, którą zmierz drużyna, nie potrafi (lub nie chce) postawić jasnej diagnozy, tylko zasłania się hasłem: "To ja jestem trenerem i ja odpowiadam za wszystkie decyzje". O ile w sprawach taktyki nie musi się tłumaczyć, to jednak parę słów wyjaśnienia np. obecności na boisku Nikoli Mitrovicia już by się kibicom należało. Serb na razie gra bardzo słabo, jest przez Carrillę ciągnięty za uszy, a pytany o cel takich zagrywek trener grzecznie, ale jednak daje do zrozumienia, że to on rządzi i nikomu z niczego nie będzie się tłumaczył.Szkoda, bo akurat ja chciałbym się dowiedzieć, jaki pomysł na Wisłę ma Carrillo, bo z dotychczasowej gry nie jestem w stanie go wywnioskować. I mam wrażenie, że takich jak ja, są tysiące. Piotr Jawor