Przed derbami Krakowa, Cracovia ma swoje problemy, ale wy też macie huśtawkę nastrojów. Jak ją ustabilizować i zatrzymać na tym wyższym poziomie? Arkadiusz Głowacki (kapitan Wisły Kraków): Jeśli chodzi o Cracovię, to wydaję się, że ta drużyna cały czas potrafi doskonale grać w piłkę. Jest taki okres, kiedy niewiele się udaje i ktoś zaczyna mówić o kryzysie itd. My na to na pewno zważać nie będziemy, bo zdajemy sobie sprawę z potencjału Cracovii. Jeśli chodzi o Wisłę, to myślę, że z nami jest podobna sytuacja rok rocznie. Przychodzi jesień, trzeba grać na gorszych boiskach, warunki są trudniejsze, pojawiają się kontuzje, wypadają zawodnicy za kartki. Brak tej stabilizacji oraz treningów w normalnym składzie, składa się na to, że drużyna nie funkcjonuje tak, jak powinna. Kiedy wszystko układa się dobrze, to ten zespół ma duży potencjał i może sporo namieszać. Sumując jednak te dobre i złe chwile, myślę, że przyjdzie nam walczyć o tą pierwszą ósemkę. Czy z upływem lat emocje przed derbami są u pana bardziej stonowane? - Z wiekiem udaje się tonować emocje, bardziej spoglądać na spotkanie pod kątem przygotowania mentalnego, fizycznego itd. Oczywiście mecz derbowy jest dla nas najważniejszy i to się nie zmieni pewnie nigdy. Jest to szczególne spotkanie, więc emocje też gdzieś są wyjątkowe, ale myślę, że najważniejsze to opanować emocje. To będzie ważne dla nas i dla Cracovii. Mam nadzieję, że im to się nie uda. Patrząc na wszystkie lata, które pan spędził w Wiśle, to jeden z najbardziej szalonych sezonów w pana karierze w tym klubie? - Nie da się ukryć, że nie spodziewałem się tego wszystkiego. Od początku praktycznie ciężko było skupić się na graniu, bo ciągle coś się działo. Z tygodnia na tydzień coś się zmieniało, pojawiały się nowe problemy. Wydaję mi się, że ważny moment, to wyjście z tego dołka po siedmiu porażkach, kiedy udało się przełamać fatalną passę. To było dla nas naprawdę trudne. Włożyliśmy dużo wysiłku, żeby wygrzebać się z tego ostatniego miejsca. Teraz już wiem z doświadczenia, że jeśli chodzi o przeżycia, to było coś wyjątkowego. Wcześniej grając w Wiśle czegoś takiego nie doświadczałem. Kiedy wydaję mi się, że w życiu piłkarskim przeżyłem już wszystko, to jednak za każdym razem się mylę i ciągle spotyka mnie coś nowego. Pan długo wahał się przed przejściem do Wisły z Poznania. - Sytuacja z moim przejściem do Wisły była mocno zagmatwana, ale to nie było tak, że nie chciałem przejść. Warunki, które proponowała wówczas Wisła, chodzi tu przede wszystkim o długość kontraktu, mi nie odpowiadały. Stąd te perturbacje. Bogusław Cupiał proponował mi 10-letni kontrakt, dlatego nie mogłem się na to zgodzić. Przed przejściem do Wisły miał pan testy m.in. w Hercie Berlin, czy Borussii. Nie żałuje pan, że to się nie udało? - Startując do dorosłej piłki każdy ma marzenia i zakłada sobie - przynajmniej ja tak miałem - że będę robił karierę na zachodzie. Życie jednak weryfikuje te plany. Przejście do Wisły nie blokowało możliwości na wyjazd zagraniczny. Nie mam na co narzekać. Spędziłem tu wiele wspaniałych chwil. Niczego nie żałuję. Która Wisła była najsilniejsza za pana czasów? - Przychodzi mi na myśl postać Kalu Uche, chociaż było tu wielu zawodników, którzy przysporzyli kibicom wspaniałych chwil. Kalu Uche w pewnym momencie osiągnął jednak taki poziom, który porywał. Myślę, że z nim w składzie ta drużyna była najmocniejsza. Oczywiście za pierwszym razem, bo później, po powrocie, wyglądało to inaczej, jak wiemy. Który mecz według pana był taką "pieczątką" Wisły Henryka Kasperczaka? - Szczerze, to ciężko to wszystko jakoś poukładać, ale jeśli mamy się skoncentrować na pierwszej myśli, która przychodzi do głowy, to wydaje mi się, że to był ten rewanżowym mecz z Schalke. Po pierwszym remisowym spotkaniu 1-1 nastroje były takie sobie. Jechaliśmy na mecz do Schalke i szanse na awans były niewielkie, a jak się to potoczyło, wszyscy wiemy. Po naszej porywającej grze, przede wszystkim ofensywnej, awansowaliśmy dalej. To był taki mecz, który na pewno utknął mi w pamięci. W Wiśle jest pan legendą. W reprezentacji Polski różnie to jednak bywało. Który mecz wspomina pan najlepiej z kadry? - Myślę, że na palcach jednej ręki mógłbym policzyć mecze, z których jestem zadowolony w reprezentacji. Na pewno spotkanie na mundialu ze Stanami Zjednoczonymi było dla mnie wyjątkowe. Nie ma co jednak ukrywać, że kariera reprezentacyjna nie potoczyła się tak, jakbym chciał. Myślę, że to głównie pod względem mentalnym był problem. Można powiedzieć, że wtedy "Głowie" brakowało głowy, a nie zdrowych mięśni? - To jest jakby główny powód. W tym okresie, kiedy jednak miałem największe szanse na granie, przytrafiały mi się kontuzje. Myślę że można to ze sobą powiązać. W tych newralgicznych momentach, tych najważniejszych aspektów mi zabrakło. Po nieudanym mimo wszystko Euro 2008 pytaliśmy Leo Beenhakkera, dlaczego nie wziął Głowackiego i on wtedy powiedział takie słowa, że "im dłużej mecz trwa na wysokim poziomie, tym bardziej Arek jest podatny na kontuzję". Zgodzi się pan z tą opinią, że tak mogło być? - Na chłodno, jak się tak nad tym zastanowić, to jest w tym dużo racji. W tamtym okresie przygotowanie fizyczne szwankowało i rzeczywiście od 70. minuty było mi ciężko funkcjonować. Wiązało się to z kontuzjami. Wpadało się z jednej w następną i to przeszkadzało. Można powiedzieć, że byli wiślacy przejęli teraz stery w reprezentacji. Z obecnym asystentem trenera Nawałki grał pan na stoperze. - Bardzo się cieszę, że wiślakom, którzy prowadzą kadrę udało się to tak poukładać, że możemy być z niej dumni i cieszyć się wynikami. Oby tak było przez cały czas. Co jest najtrudniejsze w zawodzie piłkarza, patrząc na te wszystkie lata pana doświadczeń? - Myślę, że radzenie sobie z porażkami, to jest duża sztuka, ale również ze zwycięstwami, kiedy trzeba zawsze twardo stąpać po ziemi. Dla piłkarza ważne jest to, żeby być systematycznym, żeby robić swoje bez względu na to czy się wygrywa, czy przegrywa. Miał pan taki moment w karierze, że pomyślał pan sobie "koniec z tym, mam dość"? - Niedawno było kilka takich momentów, ale za każdym razem trwało to dosyć krótko. Chyba ostatnio po meczu ze Śląskiem miałem wszystkiego dosyć, ale to był taki mecz, kiedy byłem z siebie bardzo niezadowolony. Trochę się podąsałem na siebie, ale po dwóch dniach wszystko wróciło do normy. Upadki to coś normalnego w tym zawodzie, więc nie ma się co na siebie obrażać. Kiedyś pan powiedział, że "Bieda daje szansę młodym". W Ekstraklasie coś się zmieniło pod tym względem? - Jest wiele klubów, które funkcjonują dobrze, jeśli chodzi o szkolenie i to jest szansa teraz dla młodych. Myślę jednak, że samo szkolenie nie pozwoli do końca młodemu człowiekowi wykorzystać swojego potencjału. Im szybciej młodzi zrozumieją, że trzeba indywidualnie pracować nad sobą w aspekcie mentalnym, fizycznym itd., będą mieli większą szansę na zrobienie kariery w piłce. Wyjazd za granicę jest konieczny dla młodego piłkarza? - Nie ma na to recepty, czy zawodnik powinien wyjeżdżać czy nie. To jest kwestia indywidualna. Odpowiednie podejście, cel, motywacja, to cechy, które decydują o jego dalszej karierze. Mówiliśmy o kryzysach. Pan w tym sezonie wspominał, że chciałby już mieć kogoś na swoje miejsce. - Tak, to było po tym meczu ze Śląskiem, o którym już mówiliśmy. Oczywiście ta chwila nadejdzie, nie ma się co oszukiwać. Już Alan Uryga, który wskoczył w pewnym momencie do składu, spisuje się dobrze. Godny następca? - Oczywiście. Rozmawiali: Adrianna Kmak, Michał Białoński