Interia.pl: Co się stało z Wisłą Kraków? Najpierw przegraliście wygrany mecz z Zagłębiem Lubin (krakowianie prowadzili w końcówce 1-0, by przegrać 1-3), a później z Widzewem? Coś pękło? Franciszek Smuda: - Nic nie pękło, po prostu brakuje nam takiej stabilizacji składu, jaką mieliśmy jesienią. Jeśli z meczu na mecz zmieniasz od dwóch do czterech zawodników, a jeszcze dysponujesz tak wąską kadrą, jaką my mamy, to trudno spodziewać się, że będziemy wygrywali z meczu na mecz. W polskich klubach jest pan przyzwyczajony do innych serii niż sześć spotkań bez zwycięstwa. Czuje pan rozgoryczenie, gdy słyszy takie wyliczanki i czyta informacje, że to najgorsza passa Wisły w dziejach Tele-Foniki? - Szkoda, że autorzy takich informacji nie dodają, że jednocześnie mamy najsłabszy skład, odkąd klubem włada Tele-Fonika. Przy moich dwóch podejściach do "Białej Gwiazdy" sytuacja była inna pod każdym względem, to były inne czasy. - Boli mnie to, że ci, którzy powinni być wdzięczni za to, że udało się to jakoś poukładać, teraz na nas plują. Krytycy nie mogą się zdecydować - przed sezonem mówili, że jesteśmy do spadku, a teraz, gdy mamy czwarte miejsce w lidze, robią awanturę, bo przegraliśmy dwa mecze. Ludzie złoci! Bierzcie pod uwagę to, że mamy w składzie albo żółtodziobów, którzy uczą się dopiero profesjonalnej piłki, albo zawodników, którzy stracili na piłce już tyle zdrowia, że z dnia na dzień łapią kontuzje, albo zacinają się w strzelaniu bramek. Może ci piłkarze nie wygrywają, bo ciągle ich pan broni? - Ja ich nie bronię. Podaję tylko argumenty, których nie znacie, bo nie obserwujecie treningów, nie jesteście z nami w szatni. - Powtarzam - nie jesteśmy Borussią Dortmund, która ma w kadrze 30 ludzi. U nas jest 12 piłkarzy, jak wypadnie dwóch, robi się problem, a jak czterech, to tracimy na jakości gry, jak wypada siedmiu, jak przed meczem z Podbeskidziem, to jest już dramat. - Dlatego nie ma się co dziwić, że zdarzyły nam się porażki. I tak długo się bez nich trzymaliśmy. Z nimi trzeba żyć i próbować się podnieść. - Jak ktoś chce krytykować, to najpierw się powinien dowiedzieć, co się dzieje. - Ja robię wszystko, żeby w Krakowie jak najlepszą drużynę stworzyć, ale też musimy każdą złotówkę oglądać uważnie, zanim ją wydamy. Równie ważnym procesem, jak budowa silnego zespołu jest wyprowadzenie klubu z długów. Od początku mówiliśmy otwarcie, że sytuacja nie jest wesoła i zarząd robi wszystko, aby to zmienić, uzdrowić klub. Dlatego jeśli ktoś nas teraz krytykuje, to znaczy, że nie zna sytuacji Wisły. Po takich porażkach jak te z zespołami z dołu tabeli często dochodzi do zmian trenerów. Pan nie miał obaw o rozstanie? - Wszystko jest możliwe w tym zawodzie. Każdy trener z tym musi żyć. Zawsze mówię - jeżeli ktoś uważa, że jest cudotwórcą, to zapraszam na moje miejsce. - To nie jest drużyna, które wszystkie mecze z rzędu będzie wygrywać. Jak to jest, że najpierw się martwicie, jak się utrzymamy w lidze, a później wytykacie nam jedną czy drugą porażkę, choć jesteśmy na czwartym miejscu? Ja piłkarzy nie bronię, ale jak są kontuzje i absencje, to nie ma cudów. - Janowicz miał rację, że zrugał dziennikarzy, jestem za nim. Ten chłopak mówi prawdę - daje z siebie wszystko i w rewanżu ma krytykę za jedną porażkę. Krytycy myślą, że człowiek to jest maszyna. Wystarczy naoliwić, odpalić i sama pracuje. Człowiekowi wychodzi gra raz dobrze, a innym razem źle. - Mnie nikt łaski nie robi. Będę robił, co uważam za słuszne. Jak ktoś spośród krytykantów znajdzie cudotwórcę, to zapraszam na moje miejsce! - Jak wyliczacie porażki i niewygrane mecze, to mówcie też prawdę, że od pierwszego meczu wiosny gramy bez dwóch kontuzjowanych - Boguskiego i Jovanovicia, później doszły pauzy za kartki i kontuzje. Przy tak wąskiej kadrze to się musiało odbić na wynikach. I my, mając dwunastu do gry, mamy wygrywać mecz za meczem!? To jest jakiś debilizm! Podobno po porażce z Widzewem w ośrodku w Myślenicach odwiedził was sam właściciel Bogusław Cupiał? - Pierwsze słyszę, ktoś panu głupot naopowiadał. Gdy wracał pan do zadłużonej Wisły, Andrzej Iwan nazwał to w ten sposób: "Ktoś Franka Smudę ładuje na konia". Nie zniechęca pana cała sytuacja? - Ja zapału do pracy nie tracę. Do końca sezonu walczę, a jak się to skończy, to usiądziemy, przeanalizujemy i zobaczymy jakie będą wnioski. Rozmawiał Michał Białoński