Coraz więcej wskazuje, że Wisła w końcu zdecyduje się na zatrudnienie dyrektora sportowego, choć termin na to jest chyba najgorszy z możliwych (co oczywiście nie oznacza, że pomysł powinien zostać porzucony na kolejne miesiące). Wisła stoi u progu kadrowej rewolucji. Drużyna spisała się zdecydowanie poniżej oczekiwań i zaraz po zakończeniu sezonu pożegnano ośmiu piłkarzy. W ich miejsce zatrudniono czterech, choć dwóch z nich to wycieczka w nieznane. Dziś więc krakowianom potrzebnych jest co najmniej dwóch obrońców, dwóch pomocników oraz napastnik. I jeśli dyrektor sportowy zostanie zatrudniony szybko (a takie rozwiązanie byłoby najkorzystniejsze), to sprowadzenie odpowiednich graczy spadnie na jego barki. Tyle tylko, że będzie on musiał działać w trybie ekspresowym, bo wcześniej musi znaleźć trenera, później poczekać na jego ocenę kadry, wymagania, a dopiero wtedy szukać z nim zawodników do wzmocnienia zespołu. Słowem - wszystko na wariackich papierach. Bez odpowiedniego przygotowania, obserwacji, dogłębnej analizy poszukiwanego profilu zawodnika. Zadanie do wykonania, ale niezwykle trudne, szczególnie, że Wisła celuje w piłkarzy do wzięcia za darmo, ale gotowych od razu podnieść jakość zespołu. Czyli takich, jakich chce 80 proc. Ekstraklasy i lig o zbliżonym potencjale sportowo-finansowym. Tymczasem przygotowania do takiej rewolucji powinny być prowadzone miesiącami. Oglądanie piłkarzy, rozmowy z trenerem, zrozumienie wizji, analiza słabych i mocnych stron poszczególnych zawodników. Na to wszystko potrzeba czasu, którego w Wiśle już teraz brakuje. Dlatego rozwiązania są dwa: albo obecny zarząd ułoży najbliższe okno transferowe po swojemu, albo odda pole do działania dyrektorowi, ale wówczas nie może od niego wymagać cudów. Oczywiście, przy Reymonta musi pojawić się człowiek z kontaktami, który jest w stanie nie tylko zaproponować poszukiwanego zawodnika, ale też kilkoma telefonami zasięgnąć opinii o piłkarzu, którego już wcześniej namierzył zarząd. Okno transferowe w pełni przygotowane przez nowego dyrektora będzie jednak dopiero za rok, bo zimą na rynku panuje słaby ruch, poza tym z zawodnikami do wzięcia "za darmo" umowy często podpisuje się pół roku wcześniej. Dlatego zatrudnienie dyrektora sportowego raczej nie da efektu dotknięcia czarodziejską różdżką, a raczej będzie kolejnym testem cierpliwości dla zarządu, a także kibiców Wisły. Piotr Jawor