Michał Białoński, Interia: Jakie nastroje panują w ekipie przed ciężkim okresem? Wiosną czeka was walka o utrzymanie w Ekstraklasie. Michał Buchalik, bramkarz Wisły: - Wiemy, jakie zadanie nas czeka. Wszyscy zdają sobie sprawę, że teraz - jak to trener Skowronek mówi - musimy zatankować paliwa, żeby go starczyło do połowy maja. Dla nas każdy mecz będzie jak finał i w każdym musimy dać z siebie 120 procent, bo Wisła musi punktować. Jeśli chodzi o transfery, to fajnie, że do nich doszło, teraz liczymy na to, że nowi zawodnicy szybko wkomponują się w zespół. Jesteś już szósty rok w Wiśle. Wymień tych kolegów z szatni, którzy są klubie dłużej od ciebie? - Ja się cieszę, że razem z Maćkiem Sadlokiem jesteśmy tu tak długo. Ciągłe zmiany klubów nie są dobre, a my z Maćkiem jesteśmy już tu od sześciu lat. Trzeba zaznaczyć, że nam los Wisły nie jest obojętny. To klub, za który jesteśmy odpowiedzialni i każdą porażkę mocno przeżywamy, na pewno niepowodzenia nie spływają po nas jak po kaczce. Strasznie się nimi przejmujemy, chcemy dla Wisły jak najlepiej. Wracając do pytania, do rekordów jest nam daleko. Jest w klubie Rafał Boguski, jest też Paweł Brożek. Nikt poza nimi nie jest nieprzerwanie dłużej przy Reymonta. Zatem, razem z Sadlokiem jesteście na trzecim miejscu pod względem wiślackiego stażu. Pozytyw - spędziliście w Wiśle spory kawał kariery, ale mniej pocieszającą wiadomością jest to, że personalnie drużyna zmieniła się w 90 procentach w tym okresie. - W piłce wszystko idzie do przodu, podlega zmianom, nasza kadra zmienia się co rundę. Ja jestem w Wiśle i chciałbym w niej być jak najdłużej. Zarówno ja, jak i moja rodzina czujemy się w Krakowie bardzo dobrze. Zrobię wszystko, żeby Wisła pozostała w Ekstraklasie, bo to jest priorytet. Twoja rywalizacja z Mateuszem Lisem jest mocna i ciekawa. Niewiele jest klubów w Ekstraklasie, które mają dwóch równorzędnych bramkarzy. W zeszłym sezonie trenerzy mogli rzucać monetą, bo obaj byliście dobrze dysponowani, a gdy całymi miesiącami bronił twój młodszy kolega, to sztab trenera Stolarczyka żałował ciebie. Jak znosiłeś te chwile próby, gdy na treningach prezentowałeś się dobrze, ale musiałeś usiąść w rezerwie? - To jest ten niewygodny los bramkarza: bronić może tylko jeden, a na dodatek akurat na tej pozycji nie dokonuje się zbyt częstych zmian. Bramkarzowi trzeba dać trochę zaufania, żeby czuł się pewnie między słupkami. By nie kołatało mu w głowie: "Popełnię jeden-dwa błędy u zostanę zmieniony". To nie na tym polega. Trenerzy decydują i z ich wyborem trzeba się pogodzić. W marcu ubiegłego roku, po dłuższej nieobecności na boisku, zacząłeś derby z Cracovią. Przy prowadzeniu 3-0, po pół godzinie gry doznałeś kontuzji. Jeden z trudniejszych momentów ubiegłego sezonu? - Na pewno tak, jeden z cięższych momentów w całej mojej przygodzie z piłkę. Z drugiej strony, cieszyłem się bardzo, że drużyna wygrała derby. Później wszyscy mnie wspierali: drużyna, trenerzy, kibice, przede wszystkim rodzina. Wszyscy byli ze mną. Wiedziałem, że muszę przejść ciężką rehabilitację i to, że choć sezon 2018/2019 jest dla mnie skończony, to muszę się solidnie przygotować do tego następnego. Zrobiłem to. Po urazie nie ma śladu, odpukać, ze zdrowiem jest wszystko ok. Oby jak najdłużej. Jakie elementy bramkarskiego rzemiosła udało ci się poprawić w ostatnich trzech latach? - Ciężko mi powiedzieć. Trzeba zapytać trenera bramkarzy. On jest z nami na co dzień. Wydaje mi się, że z tym wiekiem łapie się doświadczenie, z meczu na mecz. Człowiek czuje się pewniejszy w bramce i jeżeli podejmuje decyzję, to wie, że ona będzie dobra. Fachowcy mówią, że faktycznie podejmujesz dobre decyzje, a zwłaszcza poprawiłeś swą zwinność i gibkość. - Trudno mi mówić o sobie. Czuję się pewniej w bramce. O całej reszcie wie trener. Rok temu nie mieliście licencji, klub był bez akcji, czekaliście na pensje. Dopiero akcja ratunkowa Królewskiego, Jażdżyńskiego i Błaszczykowskiego powiodła się. Na ile wasza szatnia się wzmocniła z powrotem Kuby? - Okres był megaciężki i każdy sobie z tego zdawał sprawę. My, wyjeżdżając na święta nie wiedzieliśmy, co będzie z klubem. Dawano nam zapewnienia, że pieniądze będą przed świętami... Ja do końca wierzyłem, że uda się uratować klub, choć dostawaliśmy dość mocne pociski. Najpierw jedna sprawa nie wyszła, a po niej druga i trzecia. Masz na myśli niedoszłych inwestorów? - Dokładnie. Było bardzo ciężko. Wracając w styczniu, po urlopach, wiedzieliśmy, że to już nie zależy od nas. My musieliśmy robić swoje. Później na szczęście pojawił się Kuba wraz z panem Tomkiem Jażdżyńskim i Jarkiem Królewskim. Gdy dostaliśmy zapewnienia od takich osób, które mają u nas duży autorytet, to wtedy wiedzieliśmy, że po prostu Wisła nie zginie. Robiliśmy swoje. Przygotowywaliśmy się do rundy wiosennej i później wszystko się naprawdę fajnie wyjaśniło. Spadł kamień z serca, bo nie trzeba było zmieniać klubu. Ciężko byłoby odejść tak po prostu i to jeszcze w tak niecodziennej sytuacji.