Nastroje w obozie Wisły po straconym w ostatnich trzech minutach spotkania w Nikozji awansie, były fatalne. Dorośli ludzie w szatni ryczeli jak bobry. Cezary Wilk zachował się jednak odpowiedzialnie i po meczu stanął przed kamerami Polsatu Sport udzielając wywiadu red. Mateuszowi Borkowi, co jest niby proste, ale nie każdemu piłkarzowi wystarcza odwagi cywilnej, by zdobyć się na wywiad po przegranym arcy ważnym meczu. - Strzał, po którym zdobyłem gola wyszedł mi nie najgorzej, ale o wiele fajniej by było, gdyby ta bramka dawała nam awans. Wielka szkoda, że nie udało się nam dowieźć tego korzystnego wyniku 1-2. Na cztery minuty przed końcem meczu byliśmy w Lidze Mistrzów, a teraz nas tam nie ma i naprawdę ciężko zebrać myśli po czymś takim - kręcił głową reprezentacyjny pomocnik "Białej Gwiazdy". Wilk nie miał wątpliwości, że APOEL Nikozja był lepszym zespołem. - Nie zmienia to faktu, że to my mogliśmy awansować, bo przy odrobinie szczęścia strzeliśmy gola na 1-2 i było blisko do bram Ligi Mistrzów, ale niestety, okazało się, ze jesteśmy za mało dojrzali, by grać w Champions League. APOEL takich goli, jak my na 1-3 w końcówce nie traci i dlatego już po raz drugi zagra w elicie - mówił dobitnie Cezary Wilk. Po zejściu zmęczonego Radosława Sobolewskiego Czarek przejął opaskę kapitańską i grał jak na lidera przystało - był najlepszy w działaniach defensywnych, a do tego zdobył gola. - Dlaczego dopuszczaliśmy do tak wielu groźnych sytuacji pod naszą bramką? Wynikało to z wielu rzeczy. Można zwalać na wszystko, ale nie na aurę. Weźmy po prostu winę na siebie. Rozbijanie ataków APOEL-u kosztowało nas utratę wielu sił i nie zawsze starczało ich, by podłączyć się pod kontratak, ale na pewno nie była to wina pogody - tłumaczył Wilk. Cezary zwrócił też uwagę na wyższość techniczną rywala. - Żadnemu spośród piłkarzy APOEL-u piłka nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, każdego ciężko było powstrzymać. W naszym wypadku nie zawsze tak było, często piłka nam odskakiwała i przez to musieliśmy się za nią nagonić - rozkładał ręce młody pomocnik "Białej Gwiazdy". Wilk opowiadał też o niezwykle pechowo straconej bramce na 0-1. - W naszym zespole Patryk Małecki zawsze pilnuje pierwszego słupka. Tym razem mieliśmy wielkiego pecha, bo Sieregiej Pareiko miał już piłkę w rękach, ale się mu wyślizgnęła i wszystko zaczęło się od nowa - skomentował piłkarz. - Czy mogliśmy zdziałać coś więcej? Widząc chłopaków w szatni wiem, że każdy dał z siebie 100 procent.