W styczniu Gaszyński roztaczał optymistyczną wizję: nowy sponsor, występy w fazie pucharowej europejskich pucharów i odbudowa prestiżu Wisły. Na spełnienie pierwszej obietnicy dał sobie rok i nic z tego nie wyszło. Druga brzmi dziś jak żart, bo Wisła jest w tabeli 13. i ma tylko dwa punkty nad strefą spadkową. W tej sytuacji mówienie o odbudowie prestiżu klubu byłoby nie na miejscu. Na plus Gaszyńskiego można jednak zapisać, że Wisła licencję dostała w pierwszej instancji, choć ostatnio Komisja Ligi kazała złożyć jej wyjaśnienie, co może skończyć się odjęciem punktów. Gdy Gaszyński przychodził do klubu, nie dało znaleźć się osoby, która powiedziałaby na niego złe słowo. Jego wykładowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej, trenerzy czy koledzy z boiska na każdym kroku podkreślali, że to profesjonalista i niemal człowiek sukcesu. - No i nie wiem co się stało, że mu w tej Wiśle nie wyszło. Na pewno wiedział na co się pisze, ale odpowiadał nie za swoje złe zarządzanie. Wiem, że nie znalazł żadnego sponsora, ale nie sądziłem, że ludzie aż tak nie garną się do piłki. Inna sprawa, że nie było nawet mniejszych firm wspierających. Może ktoś cały czas liczył na wielkiego sponsora? - próbuje tłumaczyć Leszek Lipka, były zawodnik Wisły i kolega Gaszyńskiego z boiska. Inna sprawa, że Gaszyński nie działał w łatwych warunkach. Od pół roku huczało, że banki kazały sprzedać Telefonice Wisłę, więc pojawiały się informacje o kolejnych kontrahentach, którzy rezygnowali po zapoznaniu się z fatalną sytuacją klubu. Czytaj dalej