Justyna Krupa, Interia: Słyszę, że w końcu dostała pani upragniony krótki urlop w Wiśle Kraków, który spędziła pani w Barcelonie, m.in. wpadając na ligowe El Clasico na Camp Nou. Na miejsca prasowe? Karolina Kawula, rzeczniczka Wisły Kraków: - Nie, kupiłam bilet, akurat nadarzyła się okazja. Byliśmy w trójkę: ja, Sofia Ennaoui i nasz przyjaciel Krystian Stopka. Od dłuższego czasu znam się z Krystianem i to on mnie poznał z Sofią. Zbudowaliśmy taki "team", który bardzo dobrze się rozumie. Tylko trafiliście o tyle gorzej, że akurat Robert Lewandowski miał chwilowy kryzys strzelecki. - Ale i tak śpiewano na jego cześć hymny pochwalne. Wisła Kraków. Karolina Kawula: Pierwszy raz na Camp Nou Jak wrażenia po zobaczeniu samego Camp Nou? To była pierwsza wizyta na tym stadionie? Czy była okazja zobaczyć go wtedy, gdy Wisła Kraków swego czasu rywalizowała z "Dumą Katalonii" w europejskich pucharach? - Nie, pierwszy raz w życiu byłam na Camp Nou. Wiem, że obiekt będzie wkrótce remontowany, ale i tak - patrząc na realia polskiej piłki - są kilka kroków przed nami. Nawet, jeśli chodzi o liczbę wejść na stadion, przepustowość. To ciekawe, że patrzy pani na to już tak pod kątem zawodowym, analizując ułatwienia dla kibiców z dnia meczowego. - To ważne, że jest wokół stadionu tak wiele wejść dla kibiców - kilka, które przynależą do danego sektora. W Polsce tego nie ma i stąd też czasem zdarzają się zatory przed meczami. Natomiast co do samego meczu, to byliśmy na środkowej trybunie, nie na tym poziomie najwyższym. I tak człowiek siedzi bardzo wysoko w stosunku do murawy, nie sądziłam, że ci piłkarze na boisku będą wydawać się tacy malutcy. W porównaniu ze stadionami w Polsce, jest spora różnica. Ale z "Lewym" się nie spotykaliście? - Był pomysł, żeby się spotkać z Anną Lewandowską przed meczem, ale ostatecznie akurat wtedy przyjechała do nich rodzina i nie chcieliśmy wywierać presji w sprawie tego spotkania. Stwierdziliśmy jednak, że jedziemy na mecz jako kibice i postępujmy od A do Z jak kibice. Kupiliśmy sobie koszulki FC Barcelony. Ja akurat bez nazwiska zawodnika na plecach, wybrałam ten złoty model. Wcisnęłam się w wersję junior, więc zapłaciłam 30 euro mniej (śmiech). To może chociaż Sofia wybrała koszulkę z Lewandowskim? - Ona akurat nie kupowała koszulki. Ale dobrze się bawiła. Zapowiadała zresztą wcześniej, że pójdzie na mecz. Czyli nie jest z tych lekkoatletów, którzy mają negatywne nastawienie do piłki nożnej, jak np. Adam Kszczot. - Wręcz przeciwnie. Sofia zapewnia, że niebawem pójdzie na mecz Wisły, jak tylko będzie mogła - jeszcze w tym sezonie - zadziałały na nią mocno moje opowieści o atmosferze panujące przy R22, a dodatkowo nie zamyka się na inne dyscypliny. Tak że czekamy na nią. To jaki będzie następny cel stadionowy? Ma pani o tyle pecha, że trafiła pani na fotel rzecznika w czasach, gdy Wisła już nie gra w europejskich pucharach. I ta droga zwiedzania europejskich stadionów odpada. - Rzeczywiście, przyszłam do klubu już po tej ostatniej walce o Ligę Mistrzów. Czyli to nie moja wina, nie ja przynosiłam pecha (śmiech). Postawiliśmy sobie za cel wraz z Sofią i Krystianem, że będziemy jeździć i zwiedzać różne zagraniczne stadiony. Nawet do dalszych krajów, by zobaczyć np. jak prezentuje się liga izraelska. Pojedziemy m.in. do Tel Awiwu. Później Sofia leci do Paryża, być może ja też polecę za nią, aby ją wspierać w kolejnym ważnym sportowym momencie jej życia [na igrzyskach - przyp. red]. Przy tej okazji będzie można - jeśli się uda - zobaczyć kolejny stadion, tym razem Paris Saint-Germain. Czyli w Wiśle poprawiło się ostatnio również pod względem tego, że wreszcie dano pani szansę na odpoczynek, o co wcześniej łatwo nie było. - Bardzo mocno byłam na ten urlop wręcz "wypychana". Wcześniej bywało tak, że nawet, jak już urlop miałam "klepnięty", to coś się działo nagle takiego, że nie byłam w stanie spełnić tego swojego marzenia o urlopie. Dopiero teraz udało się odpocząć. Ale mocno tęskniłam za piłką i za Wisłą. Nawet, jak jestem gdzieś daleko, to i tak tym żyję. Nie umiem nie odpisać na pilne wiadomości. Gdy byliśmy w Barcelonie, też oglądaliśmy mecz Wisły na telefonie, byliśmy ubrani w koszulki Wisły i przeżywaliśmy to bardzo mocno. To nie jest więc tak, że się odcinam totalnie, bo nie da się od tego odciąć. Pod moją nieobecność zresztą wszystko było dopilnowane. Cieszę się, że nasz klubowy zespół w biurze prasowym powoli się rozrasta. Jarosław Królewski zdaje sobie sprawę, że aby klubowe media i biuro prasowe szły w jeszcze lepszą stronę i spełniały oczekiwania kibiców, sponsorów i nas samych, to musi przy tym pracować więcej osób. Bo inaczej po prostu trudno nadążyć. Ja z kolei jednocześnie odpowiadam też trochę za PR, reprezentuję w różnych miejscach Wisłę - np. na spotkaniach ze studentami krakowskich uczelni. Dzielę się przy takich okazjach swoją historią. Wisła Kraków. Wiele kobiet na stanowiskach w klubie Pani historia może być inspiracją również dla innych kobiet interesujących się pracą w świecie futbolu. - Tym bardziej, że Wisła jest przykładem klubu piłkarskiego, w którym zatrudnionych jest wiele kobiet. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że u nas na ważnych stanowiskach pracują kobiety. Jest - prócz rzeczniczki prasowej - kobieta na stanowisku dyrektora organizacyjnego, jest też kierowniczka biura prezesa. Plus kobiety odpowiadające za organizację eventów i pracujące w poszczególnych departamentach. Nie chcąc być złośliwym, trzeba przypomnieć, że w niedawnej przeszłości była też prezeska Wisły Marzena Sarapata, której kadencja jednak skończyła się absolutną katastrofą dla klubu, z wiadomych względów. To były czasy m.in. niesławnej próby przejęcia klubu przez Vannę Ly i spółkę. Pani była już wtedy w klubie, na stanowisku zastępcy rzeczniczki Iwony Stankiewicz. Jak wspomina pani ten czas totalnej degrengolady organizacyjnej? Była pani jedną z nielicznych osób, które w tamtym momencie próbowały walczyć o to, by zachowana była ciągłość pracy w klubie, choć wokół wszystko się waliło. - To było bardzo trudne o tyle, że ówczesny zarząd podał się do dymisji. Zostaliśmy zostawieni sami sobie. Klub ciągnęły - poza drużyną i sztabem trenerskim - takie osoby, jak Tomasz Czwartkiewicz, Piotr Kobas z księgowości, ja, potem dołączył - wiadomo - Rafał Wisłocki. Byliśmy wtedy młodymi ludźmi. Stwierdziliśmy, że nie możemy zostawić klubu w takim momencie, bo Wisła nie może przestać istnieć. I nawet, gdyby miało to działać kosztem mojej funkcji, mojej obecności dalszej w tym klubie, to trzeba było zrobić wszystko, aby wyjść z tym wszystkim do mediów, do kibiców. Tak, by wiedzieli, jak naprawdę wygląda cała historia, ten trudny moment. Byliśmy to winni kibicom. Pamiętam, że dzięki pani obecności można było umawiać się z zawodnikami na wywiady, w których oni otwarcie mogli opowiadać, że ówcześni działacze ich okłamują i że w klubie panuje chaos, nie dostają wypłat itd. - I nie "ścinaliśmy" tego w autoryzacji pod pretekstem, że to niewygodne dla ówczesnych włodarzy klubu. Chodziło o to, by ludzie uzyskali możliwie pełen obraz tego, co naprawdę działo się w Wiśle. Oczywiście, piłkarze wzięli odpowiedzialność w tamtym momencie na swoje barki. Drużyna dobrze spisywała się sportowo, potrafiła się zjednoczyć, miała Macieja Stolarczyka i Radosława Sobolewskiego, którzy wiedzieli, jak podejść do tej sytuacji. W pewnym sensie można nawiązać do tej drużyny, którą mamy teraz, bo obecnie są podobne typy osobowości w naszym zespole, które radzą sobie z kolejnym trudnym momentem, jakim jest sytuacja po spadku z Ekstraklasy. Tym bardziej, że wtedy Radosław Sobolewski był asystentem, a teraz jest pierwszym trenerem. Natomiast wracając do tamtego czasu pod koniec 2018 roku, to był to moment rzeczywiście stresujący. Zależało mi na tym, by spełniać się jak najlepiej w roli, którą przejęłam ad hoc. Wcześniej nie pracowałam jako rzecznik, uczyłam się od innych, a to coś innego, niż jak sama zostajesz "na placu boju". I nawet nie wiesz, co masz powiedzieć swoim pracownikom. Nie ma pani żalu do ówczesnej rzeczniczki, że tak to zostało rozegrane? - Nie, bo miałam kontakt z Iwoną, ona nie uciekała od odpowiedzialności i udzielania pomocy. Natomiast nie była na co dzień w klubie i nie była w stanie na bieżąco reagować, była wówczas w zaawansowanej ciąży. Trzeba było sobie radzić. Myślę, że to, iż zostałam rzucona na głęboką wodę sprawiło, że udało mi się pokonać kilka szczebli doświadczenia zawodowego naraz. To zahartowało mnie mocno. Stwierdziłam, że nie ma chyba rzeczy niemożliwych i trudności, których nie da się pokonać, zwłaszcza w pracy. Przeszliśmy taki moment, gdy myśleliśmy, że to się już wszystko zawali, że nie będzie klubu, a zdaliśmy sobie sprawę, że dzięki ciężkiej pracy, dzięki znalezieniu ludzi, którzy wyciągnęli pomocną dłoń, przetrwaliśmy jako klub jeden z trudniejszych momentów w historii polskiej piłki nożnej. Ta społeczność, która była wokół Wisły, a przede wszystkim kibice, zainteresowanie, również wasza rola, czyli mediów - to wszystko pomogło w tamtym momencie. To dzięki temu szumowi zjawiły się osoby, bez których to by się nie udało. Wisła Kraków. Karolina Kawula: Czekaliśmy na ten słynny "przelew" od Vanny Ly Czy najtrudniejszym momentem całej ówczesnej sytuacji był dla pani ten, gdy trzeba było opublikować niesławne i kuriozalne oświadczenie ówczesnych "działaczy", o tym, że "Vanna Ly poważnie zachorował (...) podczas lotu przez Atlantyk"? - Postawiłam wtedy na szali swój byt zawodowy. Gdybym tego oświadczenia nie opublikowała, to musiałabym odejść. Stwierdziłam wówczas, że jeśli tego nie zrobię, to nie pokażę światu, co tu się naprawdę działo. Nie zwrócimy uwagi, jak głęboki był problem Wisły. W pewnym sensie wzięłam za to odpowiedzialność. Ale z drugiej strony opublikowanie tego sprawiło, że wszystkie oczy zwróciły się na Wisłę, ludzie chcieli wiedzieć, co tam się dzieje. Po tym oświadczeniu otrzymałam chyba z 50 telefonów od dziennikarzy, sponsorów i kibiców. Deklarowano pomoc, jakąkolwiek. Ja oczywiście nie chciałam w pierwszej chwili tego wrzucać na stronę. Broniłam się na początku rękami i nogami, ale Adam Pietrowski powiedział, że to on wydaje polecenia i mam to zrobić. Wiedziałam, że jeśli tego nie wrzucę, to może być różnie. A jednocześnie chciałam zostać w klubie, by mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym, co się w nim dzieje w tym trudnym momencie. Dla mnie było najważniejsze to, by klub przetrwał, nawet jeśli potem miałoby już mnie w nim nie być. To oświadczenie było zresztą tylko jedną z kuriozalnych rzeczy, które się wówczas działy wokół krakowskiego klubu. - Tak. Wówczas z naszym głównym księgowym czekaliśmy na ten słynny "przelew". W ciągu godziny potrafiłam wykonać sto telefonów w kwestii tego, czy jest w końcu ten przelew. Jeśli chodzi o komunikację, postawiłam wtedy na otwartość i komunikowałam się z mediami, mówiąc, jak wygląda sytuacja. Stwierdziłam: dlaczego mamy nie mówić mediom otwarcie, że nie ma przelewu? Skoro jest to prawda? Dokładanie jakiegokolwiek przekłamania do tej dziwnej sytuacji jeszcze spotęgowałoby tę całą kuriozalność. Spotkałam się wówczas z krytyką, że mam nie odpowiadać na pytania dziennikarzy. Później stało się jasne, że przelew nie przyszedł i dalsze wydarzenia potoczyły się szybko. Nie został bowiem spełniony jeden z kluczowych warunków potencjalnego przejęcia klubu. Później już poszło to lawinowo, zjawiły się w klubie osoby, które podjęły się misji ratunkowej i są w Wiśle do dzisiaj. Daria Wollenberg, rzecznika Korony Kielce, powiedziała mi kiedyś, że "fajne jest to, że po kilku latach pracy w tym zawodzie, gdy zdarza się sytuacja 'kryzysowa', to człowiek nabrał już takiego doświadczenia, że jest w stanie wziąć pięć wdechów i powiedzieć: halo, jaka sytuacja kryzysowa?" - Mam tak samo. Jak słyszę, że z czymś jest problem, to mówię: problemy to tu były kiedyś. Teraz to można rozwiązać ot tak! Wiadomo, że istnieją problematyczne sytuacje, na które nie mamy wpływu, np. zdrowotne, które komplikują w konsekwencji położenie drużyny. Ale prawdziwe kryzysy były w tym klubie właśnie w tamtym 2018 roku. I jak napiszę książkę za jakiś czas, to może być ciekawie (śmiech). Czytaj także: Daria Wollenberg: Nie wchodzę do szatni przed meczami Wisła Kraków. Piłkarz soli dosypie, dziecko do opieki "podrzuci" Niektórym się może wydawać, że w pracy rzeczniczki klubu piłkarskiego najtrudniejsza jest komunikacja z zawodnikami. Ale to chyba nieprawda, największym wyzwaniem jest chyba właśnie praca z działaczami? - To, co my komunikujemy na zewnątrz zależy od strategii komunikacyjnej wypracowanej z działaczami, zarządem czy właścicielami. Na przykład to, co obserwujemy teraz, czyli luźniejszy styl komunikacji w mediach społecznościowych Wisły Kraków, jest pokłosiem tego, że dostałam od prezesa Jarosława Królewskiego wolną rękę w tej materii. Powiedział mi: Ty za ten dział odpowiadasz, Ty rządzisz, więc jeśli uznasz, że masz ku czemuś warunki, to po prostu to zrób. I to jest fajne, czujemy pewną wolność. Środowisko piłkarskie to nie jest korporacja, nie działamy według schematu. Tu się dzieje 500 rzeczy naraz. Dlatego pozytywne jest to, że mamy od Jarosława Królewskiego zaufanie do pracy, którą wykonujemy. Mamy zrozumienie i odpowiednie narzędzia. A co do współpracy z piłkarzami, to wszystko zależy od tego, jak się wtopisz w to środowisko. Trudno byłoby w tym środowisku funkcjonować nie komunikując się z zawodnikami w taki specyficzny sposób, jaki oni narzucają. Musisz rozumieć ich żarty, mieć dystans, odpowiadać czasem brutalnym żartem na taki sam. Tak, jak Marcin Bisztyga mnie zawsze pyta: co tu robisz i po co wchodzisz do szatni, jak przynosisz tylko pecha. Teraz mam ripostę, że skoro wygraliśmy już siedem meczów z rzędu, to raczej tego pecha nie przynoszę. Oczywiście w pełnej wersji te żarty nie do końca nadają się do cytowania (śmiech). Poza wszystkim, często pomagamy piłkarzom, jeśli chodzi o sferę prywatną. Co dokładnie zdarza się pani załatwiać? - Pomagamy im w zamówieniu tortu dla dzieci, kwiatów itd. Staramy się być otwarci. Tym bardziej, że zwłaszcza obcokrajowcy nie są tu przecież "u siebie", trzeba im pomóc w nowym środowisku. Poza tym wiem, że jak ja im z czymś pomogę, to potem łatwiej mi będzie wyegzekwować jakieś marketingową czy medialną aktywność z ich strony. W przypadku byłego obrońcy Wisły Sebastiana Ringa opiekowałam się parę razy jego synkiem, bo żona zawodnika była w szpitalu z nowonarodzonym dzieckiem. Prowadziłam wtedy telekonferencję i jednocześnie kopałam z tym chłopaczkiem w piłkę na boisku. Albo pisałam posty w mediach społecznościowych mając go ułożonego na brzuchu. To jest takie ludzkie podejście i pomaga też w zazębianiu relacji. Kibicom często się wydaje, że rzecznik piłkarskiego klubu zajmuje się jedynie prowadzeniem konferencji prasowych, bo wtedy najczęściej widzą go w akcji. A tymczasem to tylko mały wycinek tych obowiązków. - Rzecznik pracuje tak naprawdę siedem dni w tygodniu. Te konferencje to tylko taki moment, gdy jesteś wyeksponowana. Natomiast wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że dziesiątki ludzi pracują na to, by obrazek meczowy, który potem widzą w telewizji, w ogóle mógł zostać zrealizowany. My chcemy, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, a i tak czasem dzieją się rzeczy, których nie jesteś w stanie przewidzieć. Nie wiem, czy pamiętacie sytuację z koszulką z nazwiskiem Adiego Mehremicia, którą ubrał Zan Medved. Wiślak przekazał koszulkę na cele charytatywne Bartkowi Ignacikowi z Canal Plus. Wzięłam ją w przerwie meczu, zawodnik przebrał sobie trykot, ale nikt nie zauważył, co ma na plecach. I nagle dzwoni Jarek Krzoska: "dawaj koszulkę, bo tamta jest zła". W życiu tak szybko nie biegałam. Kluczowe było, by nie przerwać meczu. Takich historii jest multum, bo na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Zastanawiałam się, czy piłkarze potrafią też wyciąć pani jakieś "numery". Tak z sympatii oczywiście. Ex-rzeczniczkę Wisły zawodnicy na pożegnanie wrzucili do basenu. - Nie przypominam sobie tak widowiskowych żartów. Są dosyć posłuszni (śmiech). Poza żartobliwymi tekstami i typowymi akcjami ze zgrupowań, w stylu dosypywanie soli do zupy, to nic wielkiego nie miało miejsca. Choć cud, że ostatni obóz w Turcji w ogóle przeżyłam, bo po dwóch tygodniach już miałam ochotę popełnić seppuku. Ale to z nawału pracy. To jest robota od 7. rano do 2. czy 3. w nocy. Ale fajne na obozie było to, że mieliśmy kilka takich osób, jak Angel Rodado, Luis Fernandez czy Zdenek Ondrasek, które robiły atmosferę, a do tego sztab, z którym bardzo dobrze się współpracuje. Takie funkcjonowanie na obozie w oderwaniu od bliskich może być wymagające dla wszystkich. A dzięki temu było łatwiej. Wisła Kraków. Peter Hyballa i sinusoida emocji Czyli współpraca z piłkarzami nie nastręcza większych problemów. Pytanie, jak z trenerami? Ostatnio cała piłkarska Polska słuchała o awanturze w Motorze Lublin. Mowa była nie tylko o konflikcie trenera z prezesem, w tle był jeszcze konflikt z rzeczniczką klubu, która skarżyła się na sposób traktowania jej przez Goncalo Feio i wulgaryzmy. Potem ze strony właściciela klubu padło hasło, że "nie było chemii między rzeczniczką a trenerem" i ostatecznie z tą pierwszą się pożegnano. Miała pani sytuację, w której tej chemii rzeczywiście nie było do tego stopnia, że dany trener przekraczał granice? Jak sobie z takimi sytuacjami radzić? - U nas jest jasno powiedziane, że każdy pracownik działu administracyjnego czy rzecznik jest równie ważny jak przedstawiciel działu sportu czy sztabu trenerskiego. Wszystkim należy się szacunek i w Wiśle najpewniej by szukano takiego rozwiązania, aby zapewnić komfort obu stronom sporu. Natomiast muszę przyznać, że miałam sinusoidę emocjonalną w czasach współpracy z trenerem Peterem Hyballą. Był osobą mocno angażującą otoczenie, abstrahując od umiejętności trenerskich, bo te nie mnie oceniać. Zdarzały się jednak pewne uszczypliwości w kierunku moim czy moich współpracowników. Starałam się zachować pełen profesjonalizm i nie przywiązywać do tego wagi. Oboje jesteśmy ludźmi i miewamy gorsze lub lepsze dni. Po banerze wywieszonym przez kibiców [pojawił się w Myślenicach transparent "Hyballa, respect the legends!"], pojawiły się uszczypliwości w moją stronę: "ty też jesteś legendą tego klubu?" Odpowiedziałam, że nie czuję się żadną legendą, jestem zwykłym szeregowym pracownikiem". Trener na to: "Ale twój dziadek był klubową legendą". Odparłam, że zapracował na ten status przez 20 lat w Wiśle i sam sobie tego statusu nie nadał. To był koniec tamtej dyskusji. Aczkolwiek bywały też pozytywne zachowania, dobre sytuacje z nim związane. Raz człowieka przytulał, a raz kierował wobec niego jakieś złośliwości. Obecnie współpraca z trenerem Sobolewskim jest bardzo dobra, doskonale rozumie rolę mediów i nie zamyka się na nie. Jest otwarty na sugestie i pozwala nam aktywnie uczestniczyć w życiu drużyny, dzięki czemu kibice mogą zajrzeć w głąb klubu. Dobra współpraca towarzyszyła przy kooperacji też z innymi szkoleniowcami, a doskonale wiemy, że nasza praca jest zależna od relacji ze sztabem czy z zawodnikami. Dzięki pracy rzeczniczki pozyskała pani takie znajomości, które mają szansę przetrwać dłużej, czy jednak traci się szybko kontakt z poszczególnymi osobami, np. po ich transferze z klubu? - Częściowo te relacje się rzeczywiście zacierają. Ale są też takie, które są w stanie przetrwać, jak moja znajomość z Darią Wollenberg, rzeczniczką Korony Kielce. Mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy, wspólnie pracowałyśmy jeszcze w Lechii Gdańsk. Potrafimy zapytać się nawzajem o radę w kwestiach zawodowych. Upewniamy się, czy w niektórych sytuacjach dokonujemy dobrych wyborów. Nie rywalizujemy, potrafimy się wspierać. Relacje z piłkarzami czy trenerami też istnieją, choć o różnym natężeniu. Z jednymi raczej na zasadzie życzeń urodzinowych, ale np. z trenerem Adrianem Gulą mam cały czas kontakt. On był bardzo otwartym, ciepłym człowiekiem. Czasem zadzwoni, zaprasza na mecz. I to mimo, że wiadomo jak skończyła się jego przygoda w Wiśle. Planuje pani w najbliższym czasie postawić na dodatkowy rozwój, np. poprzez rozmaite kursy? Niektórzy decydują się choćby na kurs zarządzania w sporcie. - Zrobiłam kurs wedding plannera. Bardzo dobrze czuję się w organizacji imprez, eventów, również muzycznych, nie tylko sportowych. Czyli tam, gdzie dużo się dzieje. A także w obszarze PR. Wiem, że poza sportem też bym się odnalazła. Myślałam też o tym, czy nie zrobić doktoratu. Nie chcę stać w miejscu. A poza tym, trzeba mieć "plan B". Zdaję sobie sprawę, że robota rzecznika nie jest "na zawsze". Rozmawiała: Justyna Krupa Czytaj także: Wisła - Chrobry. "Biała Gwiazda" w siódmym niebie, niezwykła seria trwa