Justyna Krupa, Interia: Ludziom się wydaje, że dyrektor sportowy kluczową pracę wykonuje w trakcie okienek transferowych. A tymczasem okienko to jedynie kulminacja pracy wykonanej wcześniej. To właśnie teraz w gabinecie dyrektora sportowego dzieją się rzeczy najciekawsze? Tomasz Pasieczny, dyrektor sportowy Wisły Kraków: - Wiadomo, że to, co się dzieje w okienku transferowym jest dla ludzi najbardziej "sexy" i najbardziej wszystkich interesuje. Tymczasem te okienka w praktyce trwają krótko, to tylko część całorocznej pracy. Do nich trzeba się przygotować. A po drugie, nie można zapominać, że robota dyrektora sportowego nie tylko do tego się sprowadza. Na co dzień mamy trochę innych spraw, które trzeba ogarnąć. Choć oczywiście to okienko mamy cały czas z tyłu głowy. Teraz jest ten czas, gdy jako dyrektor sportowy musi pan dużo podróżować, czy wręcz przeciwnie - robota głównie na miejscu, w Krakowie? - Teraz na pewno więcej, niż w trakcie samego okienka. Staram się częściej też bywać w bazie Wisły w Myślenicach, bo w trakcie okienka transferowego będę już skupiony na innych rzeczach. Teraz mam szansę prowadzić więcej obserwacji, a co za tym idzie - jeżdżę więcej. Słyszałam, że po pewnej optymalizacji pracy działu skautingu, którą stara się pan wprowadzać, skauci Wisły obecnie więcej prowadzą obserwacji na żywo, więcej jeżdżą? - Jeśli chodzi o stan liczbowy, to dział skautingowy się nie powiększył w stosunku do zeszłego roku. Nawet się o jedną osobę zmniejszył. Trudno mi orzec, czy rzeczywiście nasi skauci jeżdżą teraz na obserwacje częściej, niż w przeszłości, bo nie wiem, jak to dawniej wyglądało. Chcemy natomiast, by każdy piłkarz, który będzie sprowadzony do Wisły, został zobaczony na żywo w akcji. Wiadomo, że czasem warunki uniemożliwiają taką obserwację. Natomiast teraz stadiony się wszędzie pootwierały po pandemicznych ograniczeniach. Poza tym, postawiliśmy na kilka narzędzi, które mają optymalizować naszą pracę. Ale potrzeba czasu, by to wszystko zadziałało. Chodzi o nowe technologie przetwarzania danych o zawodnikach czy np. zmianę sposobu sporządzania raportów przez skautów? - Po części dotyczy to właśnie danych, a po części naszej komunikacji oraz sposobu selekcji piłkarzy. Ale największa zmiana rzeczywiście dotyczy pracy z danymi. To pozwala bardziej efektywnie pracować. Czyli specjalne programy? Współwłaściciel Jarosław Królewski na pewno zadowolony z takiego obrotu spraw. - Nie chcę wychodzić przed szereg, bo będziemy pewną rzecz w najbliższym czasie ogłaszali. Natomiast można to sprowadzić do bardziej zaawansowanej pracy z danymi, mamy taki filtr, który wskazuje, kim warto się interesować, odrzuca pewne pomysły. Potem my wkraczamy, porównujemy danych zawodników i podejmujemy decyzje. Wracając do wcześniejszego wątku. Czyli do tej pory nie zawsze dało się obejrzeć zawodnika, który trafiał do Wisły, na żywo? - Pamiętajmy też, że jesteśmy po okresie pandemicznym, gdy te obserwacje na żywo były szalenie utrudnione, w wielu przypadkach niemożliwe. Po drugie, nie oszukujmy się: polskie kluby, takie, jak Wisła, nie zawsze sięgają po piłkarzy, którzy grają regularnie, od deski do deski. A po trzecie, przyglądamy się różnym rynkom. I do niektórych krajów jest łatwiej się wybrać na obserwację na żywo, niż do innych. Docelowo jednak chcielibyśmy, po wstępnych rozmowach w sprawie danego gracza, przed ostateczną decyzją zobaczyć za każdym razem danego piłkarza na żywo. I do tego będziemy dążyli. No proszę, a selekcjoner Paulo Sousa przekonuje, że obserwacje na żywo spokojnie można zastąpić odpowiednią pracą z danymi, odpowiednimi programami. To jak to w końcu jest? - W Niemczech rzeczywiście się da. Są zresztą kluby - w tym Warta Poznań, zdaje się - które swoje obserwacje w stu procentach opierają na analizie video. Często nie ma się tyle mocy przerobowych, żeby wszędzie wysłać ludzi. Duża część pracy u nas również bazuje na analizie video. Natomiast my akurat chcemy, by przynajmniej na tym ostatnim etapie selekcji każdy zawodnik został zobaczony na żywo. Przy czym rozumiem filozofię osób, które uznają, że 90 czy 100 procent obserwacji można oprzeć na analizie video, bo to oszczędność czasu. My natomiast czujemy taką potrzebę, by przed finalną decyzją upewnić się w naszych ocenach, co do danego gracza w formie obserwacji na żywo. Są rynki, które wam łatwiej eksplorować. Niektórzy narzekają jednak, że Wisła za bardzo skoncentrowała się na wzmocnieniach z kierunku czesko-słowackiego i chętnie widzieliby zmianę tego trendu. - Skupiamy się na swoich planach, niekoniecznie zamierzamy reagować na pomysły ludzi z zewnątrz. W praktyce wszystko sprowadza się do kwestii finansowych i stosunku ceny do jakości. Obecnie prowadzimy obserwację bardzo dużej liczby piłkarskich rynków na zaawansowanym - jak na nasze możliwości - poziomie. Naszą ideą jest, by pozyskać jak najlepszego piłkarza za dostępne pieniądze. A z jakiego on kierunku będzie, to ja nie jestem w stanie zagwarantować. To jest sprawa trzeciorzędna. Jeżeli tylko będziemy mieć pewność, że dany piłkarz u nas "odpali", to po niego sięgniemy, tyle. Czyli nie ma odgórnej "blokady", jak to czasem bywa w klubach: z nacji X zawodników mamy już taką liczbę, że więcej szatnia nie wytrzyma, więc na ten moment więcej nie sprowadzamy? - Oczywiście są pewne aspekty, które bierzemy pod uwagę, jeśli chodzi o budowę składu - aspekty wiekowe, konkretny przedział wiekowy. Nie będziemy oczywiście klubem, który nagle postawi na 15 graczy jednej narodowości, bo pewne problemy prędzej czy później by to spowodowało. Bierzemy to pod uwagę, ale nie będzie zakazu sprowadzania tej czy innej nacji. Pasieczny: Wisła Kraków szuka wzmocnień Jak podchodzicie do najbliższego okienka transferowego? Celujecie jedynie w uzupełnienia obecnego składu, czy stawiacie na poważniejsze wzmocnienia? A może wszystko jest uzależnione od tego, czy uda się z kilkoma zawodnikami rozstać i skreślić ich z listy płac? - Co do zasady: szukamy wzmocnień, a nie uzupełnień. Wydaje nam się, że mamy szeroką, dość wyrównaną kadrę. Nie czujemy, żebyśmy mieli pozycje, na których potrzeba uzupełnień. Natomiast chcielibyśmy okienko po okienku dodawać do tej drużyny jakości. A więc jeżeli już, to będą to wzmocnienia. Ale liczba zawodników na kontraktach determinuje nasze możliwości. Będzie to więc w dużej mierze zależało od "ruchów wychodzących" z klubu. Taka prawda. Teraz jest chyba dobry moment, by zacząć takie odejścia z klubu negocjować. Bo trudno np. zaskoczyć piłkarza ofertą rozwiązania umowy w połowie stycznia. Nie jest tajemnicą, że w Wiśle jest przynajmniej trzech zawodników, z którymi można byłoby usiąść do takich rozmów. Tym bardziej, że zarabiają niemało. - Jeżeli chodzi o potencjalne odejścia, to albo musi po zawodnika zgłosić się inny klub i złożyć za niego satysfakcjonującą ofertę, albo też w każdym klubie są zawodnicy, którzy na określonych warunkach mogliby rozwiązać kontrakt. Natomiast musi być chęć i wola ze strony takiego gracza, by rozmawiać. Zmierzam do tego, że nie wszystko jest zależne od nas. Jest też inny temat, który pewnie już pana absorbuje: rozmowy o przedłużeniach kontraktów. Zawodnikiem, z którym na pewno warto pilnie przedłużyć w Wiśle umowę jest Serafin Szota, który ostatnio zaczął grać regularnie w pierwszym składzie. To najbardziej palący przypadek tego typu? - Mamy kilka umów, które rzeczywiście kończą się latem. Szczerze mówiąc, decyzje dotyczące tych zawodników albo już zapadły albo właśnie zapadają. Prowadzimy rozmowy. Niektóre negocjacje tego typu są do załatwienia szybciej, inne nieco wolniej. To oczywiście jest tak, że nie wszyscy zawodnicy, którym latem kończą się kontrakty, zostaną w Wiśle. Czy fani Wisły nie muszą się martwić o sprawę przedłużenia umowy z Szotą? - W przypadku każdego zawodnika dwie strony muszą tu chcieć dojść do porozumienia, na określonych warunkach. Natomiast robimy kolejne kroki ku temu, by byli szczęśliwi i gracze, i klub. Jest też grono piłkarzy, którzy w Wiśle nie mają obecnie szans na regularną grę. Planujecie zimą wypożyczyć takich graczy, jak np. Krystian Wachowiak? - Jeśli chodzi o zimę i wypożyczenia, to rozważamy wypożyczenie dwóch - trzech zawodników z szerokiej kadry pierwszego zespołu. W stosunku do jednego jeszcze się zastanawiamy, czy to jest dobry moment i ewentualnie - na który poziom. Myślę, że przynajmniej dwóch graczy zimą dodamy do tych, którzy już są wypożyczeni. Na więcej się nie zanosi. A co z Piotrem Starzyńskim? Martwi pana, że nieco zatrzymał się w rozwoju, pod względem regularności gry w Ekstraklasie? Może w jego przypadku też szansą byłoby wypożyczenie? - Nie, absolutnie mnie to nie martwi. To typowe dla młodego zawodnika, że przychodzi czasem mały dołek, pod względem fizycznym. Nie ma tu problemu, Piotrek niebawem będzie dostawał więcej minut i tyle, zaraz będzie grał. Absolutnie nie myślimy o wypożyczeniu tego piłkarza. Nie przeszło nam przez myśl, aby gdzieś go ulokować. Wszyscy w niego wierzymy. Piotr ma obecnie małą obniżkę formy fizycznej, ale to jest spowodowane tym, że wcześnie zaczął grać i to dużo. To całkowicie normalne. Słyszałem gdzieś takie głosy, ale dla nas to jest sytuacja, której w jakimś stopniu się spodziewaliśmy. Trzeba po prostu chwilę poczekać i wierzę, że niedługo będzie znów nas cieszyć swoją grą. Jest jeszcze Dawid Szot, który ostatnio nie ma szans na regularną grę. Słyszałam jednak, że jego również nie macie w planach wypożyczać zimą. Czyli nie ma szans, by na prawą obronę dołączył ktoś doświadczony do rywalizacji z Konradem Gruszkowskim? - Raczej tego nie planujemy. Dawid rywalizuje w uczciwej walce o miejsce w jedenastce. Niebawem być może będzie miał możliwość pokazania się. Nie ukrywam, że to była moja koncepcja, żeby prawą obronę zostawić w takim kształcie, jak jest teraz. Chcemy mieć dwóch młodzieżowców, którzy mogą się tam rozwijać. Jak pan patrzy na to, co prezentuje zespół Adriana Guli po tych dziesięciu kolejkach Ekstraklasy to na ile wygląda to tak, jak się tego spodziewaliście przed sezonem, a na ile odbiega to od waszych oczekiwań? - Nie ma żadnych zaskoczeń w jedną, czy drugą stronę. Jasne, że zawsze można mieć kilka punktów więcej. Natomiast to jest dobra drużyna i świetny trener. Po prostu jesteśmy na tym etapie procesu tworzenia drużyny. Oni będą lepiej grali, będą grali fajnie dla oka. Trzeba tylko spokojnie na to poczekać. Jesteśmy plus minus tam, gdzie sądziliśmy, że w obecnej chwili będziemy. Jasne, że po każdym przegranym meczu jesteśmy wkurzeni, ale to jest proces. Jeżeli ktoś chce grać fajnie w piłkę, to siłą rzeczy początkowo mu będzie trudniej zdobywać punkty. Trzeba to wszystko wypracować, a to trwa. Jesteście zaimpregnowani na utyskiwania z zewnątrz w stylu: "Wisła miała grać ofensywnie, a seriami nie potrafi nawet zdobyć bramki"? - Ja bardzo. Zdajemy sobie sprawę, że to wszystko musi "zaskoczyć". To jest coś nowego dla zawodników, tak się gra w piłkę zwyczajnie trudniej. Trzeba się przestawić na większe ryzyko i my sobie z tego zdajemy sprawę. Spokojnie czekamy. Choć widziałam, że pan wspominał, że śledzi na bieżąco na Twitterze, co sądzi opinia publiczna i kibice. - Jasne, że śledzę. Natomiast my wierzymy w nasz proces rozwoju. Siedzimy tu w środku klubu i wierzymy, że mamy lepsze narzędzia, by to wszystko ocenić. Wiemy, że piłka opiera się na emocjach, ale to mają być emocje na poziomie kibicowskim, a nie w gabinetach. Zawsze powinna nastąpić chłodna analiza. Od początku wiedzieliśmy, co chcemy grać. Po to został zatrudniony taki trener, jak Adrian Gula. Zdawaliśmy sobie sprawę, że taka gra może nas na początku nieco "kosztować" i nie będzie to łatwe do wprowadzenia. Czekamy spokojnie, aż to będzie szło do przodu, bo to musi iść do przodu. Nie pytam o ocenę wszystkich letnich transferów, ale zastanawia mnie zwłaszcza, na ile jesteście zadowoleni z tego, jak ze swojej roli wywiązuje się dotychczas Michal Skvarka. To zawodnik o tyle kluczowy w systemie Guli, że już z nim pracował, teoretycznie ma napędzać tę grę ofensywną Wisły. Na ile on w pełni pokazuje swój realny potencjał, a na ile jeszcze tego nie robi i dlaczego? - Dziesięć spotkań, a nawet dwadzieścia to za mało, by jakiegokolwiek zawodnika ocenić. I to dotyczy każdego transferu. Jakakolwiek ocena transferu na tym etapie - czy pozytywna, czy negatywna - jest równie pozbawiona sensu. Zawsze podkreślam: poczekajmy, pogadamy sobie za rok, kto był dobrym, a kto złym transferem. Ta sama zasada obowiązuje w stosunku do innych klubów: jak widzę rankingi letnich transferów robione o tej porze, to mnie gorączka "strzela". Natomiast co do Michala, pozwolę sobie zauważyć, że on w poprzednim sezonie grał mocno nieregularnie. Teraz zaczął grać regularnie, więc ma wahania formy, to się może zdarzać. Ale były mecze, w których zagrał świetnie i pokazał, co potrafi - chodzi mi o mecze z Legią Warszawa czy Górnikiem Łęczna. Pokazał, jak wiele może dać tej drużynie. Michal Wiśle podobał się już od bardzo długiego czasu. Rozmowy były prowadzone na długo przed przyjściem trenera Guli. Warto to podkreślić, bo słyszałem już hasła, że to jest "gracz trenera" itd. Warto skautingowi czy klubowi oddać, że na tego piłkarza "polował" już wcześniej. A jak się wam układa codzienna współpraca z Arkadiuszem Głowackim w pionie sportowym? - Bardzo dobrze, nie ma tu żadnych problemów. Arek ma pełną swobodę w działaniu pionu skautingowego. Siedzimy z Arkiem w jednym pokoju, więc rozmawiamy bez przerwy. Korzystam z jego doświadczeń i liczę, że szybko będą z tego fajne efekty. Czyli to się odbywa bardziej metodą burzy mózgów, niż sformalizowanych raportów? - Pojawiają się oczywiście raporty skautów itd. Ale ostatecznie trzeba te raporty omówić i wtedy dochodzi do tego etapu burzy mózgów. Mamy swoje tablice, na których wszystko rozrysowujemy. Inna sprawa, że my się poruszamy w konkretnych realiach finansowych. A planował pan jakieś szkolenia dla pracowników pionu sportowego? W przeszłości sam pan takie szkolenia dla skautów organizował. - Chodzi nam w tym temacie po głowie coś większego - kongres skautingowy. Nie obiecam jednak, że w najbliższym czasie do tego siądę, bo to jest duże przedsięwzięcie. Chcemy się wymieniać doświadczeniami i poszerzać kontakty. Rozmawiała: Justyna Krupa