Długo się rozstrzygało, czy w Wiśle stery po Tomaszu Kulawiku ma przejąć Czech Petr Rada, czy Franz Smuda. Sam właściciel - Bogusław Cupiał miał już dość wahania i postawił sprawę jasno: albo Smuda opanuje ten kryzys, albo odchodzę. Były selekcjoner reprezentacji, po nieudanej misji "niemożliwe" ratowania przed degradacją SSV Jahn Ratyzbona nie garnął się do rychłego podjęcia nowej pracy, wyznaje jednak zasadę, że przyjaciół nie zostawia się w biedzie, a Bogusław Cupiał to jego druh na dobre i na złe. Franz na szefa Tele-Foniki nie obraził się, choć ten dwa razy odprawiał go z Reymonta. Teraz będzie pierwszym trenerem, który podejmie u Cupiała pracę po raz trzeci. Prezes Cupiał pamięta dobrze, że Smuda nigdy nie zostawiał po sobie wypalonej ziemi, tylko mocne, wytrenowane zespoły. Przy pierwszym podejściu (1998-1999) pod skrzydłami Franza nastąpiła eksplozja talentu nie znanego wtedy nikomu w Polsce Tomasza Frankowskiego, okres świetności przeżywali Bogdan i Marek Zającowie, Tomasz Kulawik, Grzegorz Pater, Olgierd Moskalewicz, Kazimierz Węgrzyn, czy Grzegorz Kaliciak. Przy drugiej próbie (2001-2002) Smuda zbudował zespół gwiazd na czele z Kamilem Kosowskim, Maciejem Żurawskim, Maurem Cantoro, Mirosławem Szymkowiakiem, który później prowadził do największych sukcesów Henryk Kasperczak, po wpojeniu ekipie nowoczesnej taktyki 4-4-2 ze strefowym kryciem. Właściciel Wisły jeszcze bardziej przekonać się miał do Franza, po słowach trenera Kasperczaka, który miał przyznać, iż po Smudzie odziedziczył dobry zespół. - Nie podejmujemy jeszcze decyzji ostatecznych odnośnie składu. Dopóki się ten sezon toczy, potrzebny jest spokój, nie zamierzam robić "pod górkę" Tomkowi Kulawikowi. Zamieszanie jest niepotrzebne - powiedział nam Franciszek Smuda. Po tym, jak zbankrutował pomysł "Liga Mistrzów na skróty", przy Reymonta pozostały wysokie rachunki do pokrycia. Dlatego prezes klubu Jacek Bednarz - we wniosku o licencję - zadeklarował, że klub ograniczy budżet z ok. 40 do 33 mln zł. Jak w tej sytuacji budować silny zespół? - Dla mnie ważniejsze jest słowo prezesa Cupiała. On ma dość marazmu. Chcemy zbudować silną Wisłę. "Biała Gwiazda" ma być znowu eksportowa - podkreśla Smuda. - Będziemy szli do przodu krok po kroku, nie od razu zostaniemy Realem Madryt, ale wierzę, że w wiślackiej młodzieży drzemie spory potencjał. Na dodatek pracujący w klubie skauci - Maciek Żurawski i Marcin Kuźba wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Wszystko na to wskazuje, że asystentem Franza zostanie jego przyjaciel, legendarny napastnik Wisły - Kazimierz Kmiecik. - Ze mną pracować będzie nie tylko on, ale znacznie szersza grupa byłych wiślaków. Od zawsze twierdziłem, że trzeba się otaczać byłymi gwiazdami Wisły - podkreśla Franz, ale nie chce potwierdzić informacji, że zabiega o to, by na Reymonta do pracy w klubie wrócili Tomasz Frankowski i Mirosław Szymkowiak. Franciszek Smuda liczy na to, że uda mu się zbudować taki sztab, jak w reprezentacji Polski. - Powstało wtedy grono, które w dobrej atmosferze współpracowało przez trzy lata - zaznacza.Franz wierzy w nową misję. - Wisła ma być znowu eksportowa. Chyba wszyscy pamiętają, jak w 1999 roku zdobywaliśmy dla "Białej Gwiazdy" mistrzostwo Polski, to przegraliśmy tylko jeden mecz, po "samobóju" Marka Zająca, a później rywalizowaliśmy jak równy z równym z wielką Parmą, która wygrała wtedy Puchar UEFA. Nikt od tamtej pory nie zdobył mistrzostwa Polski z taką przewagą - wspomina Franciszek Smuda. - Możemy odbudować wielkość Wisły, ale do tego będą konieczne nie tylko transfery i moja praca, ale również wsparcie kibiców, którzy się nigdy od klubu nie odwrócili. Bez nich odnoszenie sukcesów jest niemożliwe! Ostatnio pojawiły się głosy, że selekcjoner Waldemar Fornalik wraca do składu, na którym bazował Smuda, gdyż regularnie powołuje Sebastiana Boenischa, a na czerwcowe zgrupowanie wezwał także Adama Matuszczyka. - Waldkowi życzę jak najlepiej. On, jak każdy z selekcjonerów, ma swoją wizję i najlepiej się do niej nie wtrącać, bo nic to nie daje. Ja mocno trzymam kciuki za chłopaków, a każdemu trenerowi współczuję. Wiem jak to jest, jak czasami się chce wielkich wyników, a nie ma się materiału, czy warunków - tłumaczy Franz. Zapytaliśmy go, czy myśli o swym niepowodzeniu z Jahnem Ratyzbona, którego nie udało się mu utrzymać w 2. Bundeslidze? - Pojechałem tam, bo chciałem pomóc koledze, który jest właścicielem klubu. Warunki pracy były jednak fatalne, nikt w to nie uwierzy. Na początku nawet nie mieliśmy szatni. Rezygnowaliśmy z wywiadów telewizyjnych, bo wstydziliśmy się wpuszczać kamery do takiej biedy. Wiem, że jestem krytykowany i za kadrę i za Regensburg. Ja jednak olewam tych krytyków. Jakbym chciał się przejmować tym ich filozofowaniem, to musiałbym licencję złożyć do depozytu - podkreśla były selekcjoner. - Razem z moim asystentem Marcinem Broniszewskim znaleźliśmy sponsora, który poprawił warunki, w ciągu trzech tygodni zbudował szatnie - opowiada Franz. - Kapitan zespołu był pełen podziwu: "Trenerze, tylu tu było szkoleniowców i nikt nie zadbał o to, abyśmy się mogli chociaż przebierać w cywilizowanych warunkach". Autor: Michał Białoński