"Biała Gwiazda" ma już 10 pkt przewagi nad Legią Warszawa i większość fachowców ocenia, że nic już jej nie odbierze mistrzostwa Polski. Trener Skorża do nich nie należy. On woli dmuchać na zimne. Gdy prosiliśmy go o rozmowę, chciał się wymigać: - Panie redaktorze, a nie lepiej w niedzielę po meczu z Zagłębiem Lubin? A jak ja będę wyglądał, jak przegramy 0:6? W końcu pan Maciej dał się namówić. INTERIA.PL: Przedłużenie kontraktu z Kamilem Kosowskim, podpisanie z Tomaszem Frankowskim - te sprawy są załatwiane. Jakie ma Pan inne plany na zimę? Ile strzałów transferowych chciałby Pan mieć? Maciej Skorża, trener Wisły Kraków: - Potrzebuję trzech "strzałów". Ale zrealizowanie ich nie będzie łatwe. Nie chcemy też pewnych rzeczy robić za wszelką cenę. Jeżeli nie uda nam się ściągnąć zawodników na warunkach, które proponujemy, to nie będziemy rozdzierać szat. Z pewnością nie zamierzamy przepłacać. Znamy wartość tych zawodników. Czyli piłkarze są już wyselekcjonowani? Na jakie pozycje potrzebuje Pan muszkieterów? - Lewa obrona, środek pomocy i napastnik. Nie wiadomo też jak się potoczą sprawy z Kamilem Kosowskim. Jeżeli nie uda się go zatrzymać, to będziemy musieli poszukać też innego skrzydłowego. Wisła jest rewelacją sezonu, więcej - pod pańską batutą pobiła rekordy zdobytych punktów w rundzie. Takich wyników nie notowały zespoły Franciszka Smudy, ani Henryka Kasperczaka. Co było kluczowe, że to się Panu udaje? Dobór piłkarskiej i trenerskiej kadry, czy przygotowanie? - Na dobry wynik złożyło się kilka czynników. Wszystko, co pan wymienił wypaliło. Bardzo dobry był powrót Andrzeja Niedzielana i Kamila Kosowskiego. Andrzej był z nami tylko na początku (w zaległym meczu 1. kolejki z Górnikiem Zabrze doznał kontuzji - przyp. red.), to dał bardzo duży impuls w szatni. To było pobudzające dla całej drużyny. Kamil tak samo - pomógł na boisku. Nieoceniony zawodnik. Podobnie Rafał Boguski - bardzo dobry powrót. W każdym miesiącu robi postępy. Sztab szkoleniowy również zaczął się docierać. O tych ludziach nie można zapominać. Sztab Wisły to nie tylko Maciej Skorża. Mam w sztabie 10 osób, z których każda znakomicie się wywiązuje ze swojej roli. Andrzej Bahr, Andrzej Blacha, Rafał Janas, Jacek Kazimierski - każdy wykonał kawał dobrej roboty. Wytężona praca, a przede wszystkim podejście do swych obowiązków w szatni zawodników - to było kluczowe. Ja byłem od pierwszego treningu zbudowany. Od razu uderzała mnie ogromna determinacja chłopaków. Byłem pełen obaw, że przychodzę do drużyny gwiazdorów, gdzie trzeba będzie robić pranie mózgu, zmuszać do ciężkiej pracy. Okazało się jednak, że piłkarze byli chętni do ciężkiej pracy. Od samego początku. Zaczęło się nietypowo - w Chicago. Na turnieju w USA, w meczu z FC Sevilla pokazaliście już drzemiący w was potencjał. Czy od tamtego momentu Wisła gra jeszcze lepiej? - Nasza gra ulega poprawie. Nie zawsze w takim stopniu, jakiego bym sobie życzył. Na początku sezonu widać było postęp wyraźny, później on spowolniał. Ale końcówka znowu wydaje się niezła. Przynajmniej jeśli chodzi o realizowanie taktyki. Natomiast ten wyjazd do Chicago - trzeba było mieć wtedy trochę szczęścia. I my go mieliśmy, bo to co miało być dla nas kamieniem młyńskim, który nas ciągnie na dno, okazało się być katapultą. Zwycięstwo nad Sevillą, remis z Reginą spowodowały, że drużyna dostała pozytywny bodziec, mocnego kopa. I to nam bardzo pomogło. Widać było w Lubinie w tym pierwszym meczu ligowym, jak chłopcy się zachowywali na boisku. Nikt nie pamiętał, że musiał przejść zmianę czasu i inne trudności związane z powrotem z USA. Każdy zostawił to na boku, bo chciał grać i wygrać. Lubin to chyba najlepszy nasz mecz wyjazdowy. Skąd pomysł na te długie podania. Gdy Pan pracował w Groclinie, to pańscy piłkarze nie grali tak często długimi piłkami? - Staramy się jak najszybciej zdobywać teren, rozciągać obronę przeciwnika, żeby nie brakowało nam miejsca na jego połowie. Walczymy o każdy metr boiska, żebyśmy mieli jak najwięcej swobody w ataku. W związku z tym często stosujemy takie krzyżowe podania, które pozwalają trochę rozerwać obronę przeciwnika. Dodatkowo dochodzi właściwe ustawienie drugiej linii. Ona jest gotowa do posłania takiej drugiej piłki, bo nie zawsze długie podanie od obrońcy jest celne. W tym elemencie zrobiliśmy duży postęp. To nam pozwala na szybkie przeniesienie gry na teren rywala. Na jednym z pierwszych treningów mówił pan piłkarzom: Potrzebujemy piłki, jak ryba wody. Piłkarze chyba posłuchali? - Postępy są i w tym elemencie, ale to ciągle nie to, o co mi chodzi. Nie potrafimy trzymać piłki tak długo, aż znajdziemy lukę w obronie rywala. Tutaj mamy jeszcze sporo pracy. Rozmawiał: Michał Białoński, INTERIA.PL