Gdy Skorża wypowiadał te słowa, trudno było odeprzeć wrażenie, że robi dobrą minę do złej gry. Jeszcze jesienią nazywał Kamila Kosowskiego "filarem" zespołu. Na wiosnę jego ekipa będzie musiała sobie radzić bez tego filara. Co więcej, trener chciał zatrudnienia Tomasza Frankowskiego, ale dyrektor sportowy Jacek Bednarz nie miał oferty dla "Franka". Wydawać by się mogło, że po tak imponującej rundzie jesiennej pozycja trenera przy Reymonta będzie mocna, jak jeszcze od czasów wczesnego Henryka Kasperczaka nie była. Tak jednak nie jest. Nie wiadomo dlaczego. Szkoleniowiec nie kładzie głowy w walce o choćby "Kosę". W wypowiedziach dba o zachowanie tzw. ładu korporacyjnego: - Oczywiście chciałbym, żeby Kamil został z nami, ale ze współpracy musi być zadowolony również klub. Sympatycznemu trenerowi życzymy tylko, żeby po ewentualnym fiasku takiej polityki transferowej nie spadła jego - Bogu ducha winna głowa. Fakty są takie, że nikt do końca nie wie, skąd się wzięło to cudowne odmienienie Wisły. Czy spowodowały ją tylko zabiegi Skorży i ludzi z jego sztabu? Czy faktycznie nie było w tym żadnej zasługi przywódcy szatni Kosowskiego? A co, jeśli po odejściu "Kosiarki" wróci degrengolada, odpadanie z pucharów z byle kim (Valerenga, Dinamo Tbilisi), przegrywanie w lidze u siebie z Groclinem? Dyrektor, prezes znajdą sobie prace gdzie indziej. To kibice i właściciel będą mieli zgryz. Oni są z Wisłą na dobre i na złe, a nie tylko do wygaśnięcia kontraktu. Trzymam kciuki za pomyślność kontrowersyjnych pomysłów Jacka Bednarza. Dyrektor podkreśla, że marzy o awansie do Ligi Mistrzów. Dziwię się mu jednak, że lekką ręką rezygnuje z "Kosy", skoro nie ma żadnej pewności pozyskania wartościowego zastępcy tego piłkarza. Ostatnio jeszcze raz obejrzałem znakomitą komedię Woody'ego Allena "Przejrzeć Harry'ego". Oryginalny tytuł "Deconstructing Harry". Obyśmy wkrótce przy Reymonta nie oglądali tragedii o nazwie "Deconstructing Wisła".