Włodarze Wisły byli dużo konkretniejsi, mówiąc o przeszłości, niż snując plany na przyszłość, choć podając powody, które według nich zdecydowały o spadku, nie wymyślili prochu. Powtórzyli to, co powszechnie wiadomo. Odpowiedzialność za fatalną postawę zespołu wzięli na siebie. Prezes Wisły Dawid Błaszczykowski przytoczył argumenty, które, według zarządu, zdecydowały o spadku. Z tej wyłania się jeden obraz - w sumie wszystko było ok, a to piłkarzom zabrakło charakteru, a zmiana trenera została dokonana zbyt późno. - Może byłoby łatwiej, gdyby trener Brzęczek był w stanie przepracować okres przygotowawczy. Krytyka jest oczywiście uzasadniona, bo w końcu zdobył 10 punktów w 13 kolejkach, ale to mały aspekt. W końcu drużyna zaczęła grać, kreować, strzelać. Nie przekładało się to na punkty, ale było widać progres - powiedział prezes "Białej Gwiazdy". Trener Adrian Gula i dyrektor sportowy Tomasz Pasieczny okazali się głównymi winowajcami spadku. Okazuje się, że choć obaj pracowali w klubie niewiele ponad pół roku, to jednak dostali... za dużo czasu. Drużyna przez nich "zbudowana", nie punktowała, a transfery nie wypaliły. Pożar miał ugasić Jerzy Brzęczek, który w lutym zastąpił Gulę. Skończyło się tak, że zgasił ogień, ale pod spodem tliły się jeszcze zgliszcza, z których zrodził się nowy pożar. Teraz jednak Brzęczek dostanie pełnię władzy w kwestii budowania drużyny. Będzie pełnił funkcję na wzór angielskiego menadżera. Poza prowadzeniem drużyny, będzie też miał decydujący głos w kwestii transferów. Od jego opinii będzie zależało, kto przyjdzie do Wisły. Wcześniej musiał z marszu objął drużynę, która jednak nie "zareagowała pozitiwnie", jak mówił z charakterystycznym dla siebie, francuskim akcentem, legendarny trener Wisły, Henryk Kasperczak. Dawid Błaszczykowski stwierdził jednak, że największym problemem, szczególnie w drugiej części sezonu, nie był trener, a piłkarze. - Zachwiana została równowaga między Polakami, a obcokrajowcami. Brakowało charakteru w szatni i na boisku. Kiedy mieliśmy sytuacje kryzysowe, walczyliśmy o utrzymanie, przyszła presja, nie było liderów - przyznał prezes Wisły. Tymi liderami mieli być m.in. Jakub Błaszczykowski i Alan Uryga. Przez większość sezonu byli jednak kontuzjowani. W pierwszej części sezonu grę "ciągnęli" Yaw Yeboah i Aschraf El Mahdioui. W zimowym okienku transferowym jednak odeszli, a klub nie miał przygotowanych następców na ich miejsce. W profesjonalnym futbolu takie rzeczy nie mogą mieć miejsca. Popatrzmy chociażby na Bayern Monachium. Być może klub nigdzie nie puści Roberta Lewandowskiego tego lata, a mimo to już szukają następcy i blisko przyjścia jest Sadio Mane. Wiadomo, inna liga, inny poziom klubu i piłkarzy, ale pewne mechanizmy są w piłce uniwersalne. Niestety po stracie Yeboaha i El Mahdiouiego zarząd zrobił to, co mu najlepiej wychodzi, był w szoku. Wygląda na to, że dalej jest. Choć opadł pierwszy kurz, to nie poznaliśmy konkretnych planów na najbliższy sezon. Jedyne, czego się dowiedzieliśmy, to tyle, że Jerzy Brzęczek będzie miał dwa razy więcej obowiązków, a pracował będzie za cztery razy mniejszą stawkę, niż w PKO Ekstraklasie. To się po prostu musi udać! A jak nie? To znowu klub wróci do koncepcji z dyrektorem sportowym. Przecież prezes podkreślał, że "nie zamykają się na taką opcję". I tak zarząd będzie się bawił, będzie podejmował fikcyjne działania i składał fikcyjne dymisje. A kibice będą drżeć, bo polityka sportowa klubu nadal jest w rękach ludzi, którzy zaprowadzili drużynę do 1. ligi. A przepraszam, fani mogą jeszcze zagłosować w ankiecie dotyczącej cen karnetów. Dobrze, że choć o tym pozwolono im zdecydować, bo przecież zarząd jest wspaniały, a gdyby nie trójka właścicieli, klubu by dziś nie było, więc nie można ich krytykować. Tak przynajmniej wynikało z wypowiedzi współwłaściciela klubu, pana Tomasza Jażdżyńskiego. Jak tak dalej pójdzie, to za jakiś czas klub może znaleźć się w tym samym miejscu, w którym byłby bez sławnego "trio".