INTERIA.PL: Grał pan przez pięć lat w ekstraklasie rosyjskiej, w Tomie Tomsk, z którym w sezonie 2010 zajął pan ósme miejsce. Jak na tle rosyjskiej Premier Ligi wypada polska Ekstraklasa? Siergiej Pareiko, bramkarz Wisły Kraków: - Przede wszystkim same stadiony w Polsce są bardzo piękne, że aż chce się grać. Po drugie - atmosfera na stadionach jest wspaniała. Kultura kibicowania jest na wysokim poziomie, kibice świetnie dopingują, tak głośny doping jest unikalny na świecie i zasługuje na szacunek. - Co do poziomu gry, to liga jest bardzo wyrównana, nie ma zdecydowanego lidera i to jest widoczne najlepiej po układzie tabeli, ale również po poziomie gry poszczególnych drużyn. Ma to swoje plusy, bo liga jest interesująca dla wszystkich, bo nikt nie wie, jak się zakończy. Najważniejsze rozstrzygnięcia jeszcze przed nami. Nie przeszkadza panu zamieszanie w obronie Wisły? Co mecz to kto inny w niej gra. - Nic w tym strasznego. Na treningu przecież przygotowujemy się do gry w takim, a nie innym zestawieniu i nie jest tak, że dwie godziny przed meczem trener mówi nam: "wychodzisz ty i ty, a ty siadasz na ławce". Poza tym czas pracuje na naszą korzyść. Jestem przekonany, że zgranie przyjdzie niebawem, a w raz z nim nabierzemy pewności w grze defensywnej. Na prawej obronie Słowak, na środku Holender z Bośniakiem albo Honduraninem i na lewej Serb z niemieckim paszportem. Jakim cudem znajdujecie wspólny język? - Nie ma żadnych problemów. Piłka nożna ma swój, wspólny dla wszystkich nacji język. Spędzamy ze sobą tak dużo czasu, że potrafimy się już porozumiewać. Wszystkie najważniejsze komendy boiskowe po polsku znam nawet ja, choć jestem w Wiśle bardzo krótko. W dniu meczu z Ruchem klub uruchomił kampanię: "Walczymy o mistrzostwo". Jest w niej nawet zdanie: "Tej wiosny wygramy po raz 13.". Nie macie innego wyjścia, jak się do niej dostroić grą. - Zarząd klubu postawił przed nami zadanie jasno: mamy zdobyć mistrzostwo Polski. Rzeczywiście, zimą Wisła przeprowadziła dość dużą selekcję zawodników, by zmontować jak najmocniejszą drużynę. Dlatego nie ma się co dziwić, że teraz oczekiwania w stosunku do nas są dosyć duże. Tylko od nas piłkarzy zależy, czy uda się ten cel osiągnąć. Mam nadzieję, że nie zawiedziemy. W Rosji nie miał pan okazji walczyć o mistrzostwo... - To zupełnie inna sprawa niż walka o utrzymanie. Towarzyszą jej inne, bez porównania większe emocje. W drużynie jest inne nastawienie, większa mobilizacja. Walka o mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków to po prostu nowy rozdział w mojej karierze. Był pan chwalony za mecz z Ruchem, za udane parady w kilku groźnych sytuacjach. - Fakt, strzałów miałem dużo, zwłaszcza w pierwszej połowie, ale w drugiej już nie miałem tyle pracy. Dobrze się stało, że od razu po stracie gola na 1-1 strzeliliśmy drugą bramkę. Dzięki niej dostaliśmy skrzydeł i zaczęliśmy nadawać ton wydarzeniom na murawie. Mecz był pod naszą kontrolą. Założenia taktyczne wypełniliśmy praktycznie w stu procentach. Wielu ekspertów uznaje pana przyjście do Wisły za najlepszy transfer. Faktycznie, był pan jednym z bohaterów spotkania z Arką, Podbeskidziem i Ruchem, ale w tym ostatnim było też kilka nieudanych wybić piłki. Z czego one wynikały? - Starałem się asekurować naszą bramkę i wyprowadzać piłkę jak najlepiej, ale fakt, parę razy wykopy mi nie wyszły. Jednym z powodów była nierówna murawa, bo zazwyczaj nie mam problemów z grą nogą. Najtrudniejsza sytuacja jaką miał pan do obrony na polskich boiskach do tej pory to....? - Sytuacja z pierwszej połowy meczu z Ruchem, gdy Dragan Paljić stracił piłkę i pomocnik rywala (Wojciech Grzyb - przyp. red.) strzelał z pierwszej piłki, ale jakoś udało mi się to odbić.