Justyna Krupa, Interia: - Ostatni mecz ligowy Wisły Kraków ze Stalą Rzeszów, choć tylko zremisowany, zakończył się dużym sukcesem frekwencyjnym. Ponad 30 tysięcy ludzi na meczu I ligi, czyli na pożegnaniu Jakuba Błaszczykowskiego - to robi wrażenie. Jarosław Królewski, prezes Wisły Kraków: - Spodziewaliśmy się, że będzie wiele osób, ale nie spodziewaliśmy się, że wypełnimy cały stadion. A to się udało - wypełnić praktycznie wszystkie miejsca, które byliśmy w stanie udostępnić do sprzedaży. Bardzo fajnie. Szkoda, że nie udało nam się tego meczu wygrać, bo pewnie mielibyśmy lepsze humory. Natomiast trzeba sobie jakoś z tym poradzić. - Słyszałam, że macie już pomysł, jak podbić frekwencję w kolejnych meczach. Mają być zniżki 19.06% dla tych fanów, którzy pojawili się na meczu ze Stalą. Są jeszcze jakieś pro-frekwencyjne propozycje? Kibice sugerowali m.in. mocniejsze rozkręcenie cateringu. - Cały czas nad tym pracujemy. Wydaje mi się, że catering na Wiśle jest i tak obecnie lepszy, niż był w przeszłości, natomiast pracujemy nad tym bardzo mocno. Musicie pamiętać, że takie mecze, gdy mamy ponad 30 tys. fanów na stadionie nie zdarzają się tak często. Dlatego pojawia się problem z oszacowaniem nakładów np. na catering. Natomiast cały czas będziemy nad tym pracować, bo ten aspekt musi być cały czas rozwijany. Mamy też pomysły na inne akcje, by udało się utrzymać kibica blisko nas. Potrzebujemy go, jako duży klub. Ta frekwencja u nas bardzo "rezonuje" na sytuację klubu. Kibice często zastanawiają się, od jakiego pułapu frekwencji dzień meczowy zaczyna się klubowi "opłacać". Poniżej pewnej frekwencji bowiem koszty organizacji dnia meczowego "zjadają" ewentualne zyski, zwłaszcza w przypadku Wisły. - Zdecydowanie przy tym meczu ze Stalą wyszliśmy na spory plus. Liczymy to jeszcze, bo w związku z tym, że było to pożegnanie Jakuba Błaszczykowskiego, to towarzyszyły temu meczowi pewne dodatkowe elementy, których nie ma przy zwykłych spotkaniach. Stąd teraz będzie mi trudno podać dokładną kwotę. Natomiast gdyby takie mecze zdarzały się częściej, z taką frekwencją, to mielibyśmy parę milionów złotych w budżecie więcej. Robiliśmy swego czasu taki model, który wskazywał, że frekwencja powyżej 15 tys. zamyka kwestię dopłacania do meczu. Pamiętajmy, że dzień meczowy jest istotny dla nas również w kontekście sklepu. Tu też wyniki sprzedaży były rekordowe w ten weekend. To na pewno był więc dobry mecz od strony komercyjnej. Podsumowujemy go teraz, bo to pożegnanie Kuby Błaszczykowskiego miało wiele różnych opraw. Gdyby jednak zawsze było tak na Wiśle, to oczywiście ten klub byłby dużo bardziej stabilny finansowo. - W mediach społecznościowych można było wyczytać, że przysłużył się Pan frekwencji w ten sposób, że wydatnie wsparł pan akcję #uwolnićKasię. Jedna z fotografek pod tym hasztagiem zachęcała kibiców Wisły, by wykupili odpowiednią liczbę burgerów, by szef pozwolił jej wcześniej wyjść z pracy i dotrzeć na mecz. Na Twitterze dziękowała potem zwłaszcza pewnemu "panu w garniturze", który walnie przyczynił się do tego, że udało jej się zrealizować cel. - Pomidor. Mam nadzieję, że to nie pójdzie w kilogramy... Umówmy się, że "pomidor" w tym temacie. Królewski o decyzji Błaszczykowskiego. "Liczę, że będzie to robił nadal" - Skoro jesteśmy w temacie pożegnania Jakuba Błaszczykowskiego, to szykuje się film Amazona o Kubie. Czy przy okazji tego meczu pożegnalnego ze Stalą były kręcone też pewne sceny? Na ile w ogóle jako klub partycypujecie w realizacji tego filmu? - My nie wchodzimy bezpośrednio w to przedsięwzięcie, które jest prywatną sprawą Kuby Błaszczykowskiego. Nie jest tak, że jako klub jesteśmy częścią scenariusza. Zrealizowaliśmy nasze kulisy meczowe. Tym razem było ich trochę więcej. Natomiast film o Kubie to jest osobna sprawa. My oczywiście bardzo chętnie podzielimy się wszystkimi materiałami, natomiast to nie jest coś, na co możemy mieć wpływ. Jarosław Królewski komentuje transfer dwóch nowych Hiszpanów do rezerw Wisły Kraków - Wisła jest wciąż aktywna na rynku transferowym. Przyszedł pomocnik Marc Carbo, pożegnano Tachiego, a teraz, w czwartek, ogłoszono zakontraktowanie dwóch kolejnych hiszpańskich zawodników do drużyny rezerw. Przy tej okazji rozgorzała też dyskusja na temat pomysłu klubu na drużynę rezerw. Kibice zastanawiają się m.in. czy będą mogli tam występować zawodnicy wracający po kontuzjach, tacy, jak np. Alan Uryga, skoro dyrektor sportowy Kiko Ramirez otwarcie deklaruje, że rezerwy Wisły są docelowo dla zawodników poniżej 25 roku życia. Jak to będzie w praktyce wyglądać? - Pewnie większość ludzi myśląc o rezerwach ma taką prostą wizję tego, że będzie to miejsce, do którego - jeśli ktoś nie będzie grał regularnie w I drużynie - będziemy takiego zawodnika "zsyłać". I to może się zdarzać. Choć oczywiście są też pewne wymogi i ograniczenia formalne. Natomiast nam zależy, by rezerwy Wisły to przede wszystkim była drużyna. Taka, która ma swojego trenera, ambicje, zawodników, by ci zawodnicy mieli określone, co mają osiągnąć, by walczyć o grę w pierwszym zespole. To nie powinno być tak, że nagle przychodzi jakiś zawodnik, który rujnuje cały pomysł na zgranie tego zespołu, tylko dlatego, że ma się tam ograć. Muszą być brane tu pod uwagę też względy merytoryczne. Mieliśmy sporo dyskusji, czy taka drużyna rezerw nie powinna być wzmocniona np. pewnymi nestorami... - Swego czasu padł np. pomysł, by włączyć do niej Rafała Boguskiego, co ostatecznie się nie wydarzyło. - Mieliśmy na ten temat debatę. I Kiko Ramirez mnie zaskoczył w tym temacie. Są bowiem różne modele funkcjonowania takich drużyn rezerw na świecie. Przyszedł kiedyś do mnie Kiko z konkretnymi tabelkami - a jak wiadomo ja takie wyliczenia lubię. Kazał mi przejrzeć listę najważniejszych klubów w Europie, które rozwijają młodzież. I poprosił, bym wskazał, który z nich w drużynie rezerw ma starszych zawodników. Przegrałem tę walkę. Uzasadnił w ten sposób bowiem, dlaczego warto mieć takie mocne reguły, m.in. co do wieku zawodników. Oczywiście, pojawią się na pewno wyjątki. Będziemy chcieli, by ta drużyna była też miejscem, w którym niektórzy zawodnicy będą mogli dojść do formy. Natomiast nie jest też tak, że chcemy to traktować jako "miejsce na przeczekanie". Chcemy bowiem w tej drużynie tworzyć z młodych piłkarzy zawodników zdatnych do dojrzałego futbolu. W kontekście tych dwóch zagranicznych piłkarzy, których teraz ściągnęliśmy do zespołu rezerw - oczywiście pojawią się tu dyskusje na temat liczby Hiszpanów itd. - bardzo nam zależy, by ci młodzi zawodnicy uczyli się, jak funkcjonuje to wszystko w dojrzałym futbolu. Mamy taką wizję z Kiko, byśmy mieli w tej drużynie raz na jakiś czas młode talenty z innych rynków, poza polskim, żeby ich sprawdzić. Bo może będziemy ich w stanie potem przenieść do pierwszej drużyny. A przy tym zwiększy to rywalizację w drużynie rezerw. Trener Mariusz Jop wspominał wielokrotnie, że celem tej drużyny jest też jak najszybszy awans. Tak, byśmy byli atrakcyjni dla młodych zawodników, którzy będą mogli się tam ogrywać. - Jeden z tych Hiszpanów, Ruben Bonachera, rywalizował m.in. w Młodzieżowej Lidze UEFA. - Tak, podziwiam naprawdę, że udało nam się go ściągnąć. To jest taki poziom naszej CLJ, tylko w wydaniu hiszpańskim. Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie. Uważam, że to jest fajny eksperyment, by budować tę drużynę rezerw w takim kształcie międzynarodowym i na to była totalnie moja zgoda. Podsumowując: mamy kierunek, mamy szkielet tego, jak chcemy, by się rozwijała druga drużyna Wisły Kraków, a w ramach tego mogą zdarzyć się wyjątki, w kontekście powracania do formy pewnych zawodników. - To jeszcze pytanie, poniekąd z tym wątkiem związane: jak by Pan zdefiniował popularne pojęcie w polskiej piłce, czyli "Klub Kokosa"? - Patrząc na obecne regulacje, to funkcjonowanie takiego "Klubu Kokosa" obecnie w piłce jest praktycznie niemożliwe. Ja to rozumiem jako takie miejsce, gdzie trafiają niechciani w klubie zawodnicy, których chce się wypchnąć z klubu na siłę z różnych względów: sportowych, finansowych i innych. Tacy zawodnicy, którzy nie pasują do koncepcji, a chce się ich przechować i zmusić do odejścia. Szczerze? Patrząc na interpretację formalną umów, które zawarliśmy, ale też patrząc tak po prostu, po ludzku, dzisiaj jest wręcz niemożliwe, by taki "Klub Kokosa" stworzyć. Zawodnik w dzisiejszych czasach musi mieć stworzone takie same warunki treningu, jakie mają inni. - Nie może np. choinki ubierać w ramach treningu, jak to kiedyś bywało. - Musi mieć też odpowiedni poziom zawodników, z którymi trenuje. Jeśli podpisywał umowę z pierwszym zespołem to nie można go zesłać do drugiej drużyny ot tak. Musi mieć dostęp do odpowiednich odżywek, szkolenia taktycznego. Nie może np. tylko biegać. Gdyby tak było, to mogłoby to w przyszłości być interpretowane na niekorzyść Wisły Kraków. Kibice często mówią: rozwiążmy z tym czy tamtym kontrakt, zmuśmy go do odejścia. Tak to nie funkcjonuje. Ci zawodnicy, o których mowa w takich przypadkach, przynależą normalnie do drużyny. I nie można na nich niczego wymusić. - Czyli Pana zdaniem pomocnik Wisły Kraków Enis Fazlagić obecnie nie przebywa w tzw. Klubie Kokosa? Mimo, że nie dostaje szans ani w pierwszej drużynie, ani nie gra na razie w rezerwach? - On trenuje, jest zgłoszony do rozgrywek. - Tak, ale temu zawodnikowi jest potrzebny powrót do rytmu meczowego, jeżeli miałby celować w powrót do formy. Samym treningiem nie będzie się w stanie odbudować. - Zgadza się. Natomiast musi pani też rozumieć, że jest wielu chłopaków, którzy chcieliby grać w Wiśle Kraków. Oni też się pokazują. Ile czekał np. Jakub Krzyżanowski na swoją szansę? - Jasne, ale mówię o Fazlagiciu nie tylko w kontekście pierwszej drużyny, ale też w kontekście rezerw czy sparingów. - Natomiast my też patrzymy przez pryzmat aktualnej formy zawodnika. On był wypożyczony wcześniej do ligi słowackiej i tam też nie grał. Enis musi pracować jako piłkarz, aby pewne rzeczy robić na takim poziomie, by być w tej pierwszej drużynie. Nie ma go teraz w drugiej drużynie, ale nie zakładałbym, że on takich szans na ogranie się nie otrzyma. Pomocnik wrócił do Wisły Kraków. "Kiwior w Arsenalu? Mnie to nie dziwi" - Wróćmy jeszcze do meczu ze Stalą. Był na nim obecny, jak się okazało, Kamil Glik, do niedawna filar reprezentacji Polski. Jest on obecnie bez klubu. Skoro Michał Pazdan może grać teraz w Wieczystej, to czemu Kamil Glik nie mógłby grać w Wiśle Kraków? - Ja jestem tylko prezesem tej firmy i współwłaścicielem. Mamy od takich spraw dyrekcję sportową i sztab trenerski. Na tę chwilę nie ma tematu Kamila Glika w Wiśle Kraków. Był z powodu pożegnania Kuby Błaszczykowskiego na tym meczu. Nie sondowaliśmy tego tematu. - "Odpadł" wam jednak jeden potencjalny stoper, bo odszedł Tachi, a jest ponoć poważne zainteresowanie z Austrii Borisem Moltenisem, kolejnym waszym obrońcą. Jest ryzyko, że wypadnie wam kolejny zawodnik z defensywy. - Zgadza się, takie ryzyko zawsze istnieje. Jak nam wypadnie, to pomyślimy o jakimś nowym zastępstwie. Na przykład nieco młodszym. - Aczkolwiek na taką potencjalną kandydaturę Glika trudno chyba - gdyby była w ogóle taka opcja pod względem finansowym - "wybrzydzać". Polak, doświadczony. - Jak pani opublikuje naszą rozmowę i przeczytają ją u nas w dziale sportu, to może ich to w jakiś sposób zafrapuje. Na razie do mnie z tym nie przyszli, więc zakładam, że nie jest to w polu ich zainteresowań, z całym moim szacunkiem do Kamila, bo to bardzo dobry piłkarz. - Ostatnio przyznał Pan, że nie udało się ściągnąć do Wisły na powrót - mimo starań - Pola Lloncha. A na pewno mieliście na to zarezerwowane jakieś sensowne środki finansowe. W wyniku rozwiązania umowy z Tachim też pewne środki zostały "uwolnione". Wychodzi więc na to, że z tych pieniędzy jakiś ciekawy transfer jeszcze można zrobić. - Mamy już jednego środkowego pomocnika, którego dopiero co ściągnęliśmy, czyli Marca Carbo z CD Lugo. Bardzo dobrze wygląda na treningach. Natomiast okienko jeszcze trwa. Będziemy więc rynek jeszcze monitorować. - Niektórzy pytają, czy lewego obrońcę Rubena Bonacherę, który trafił do rezerw, należy rozpatrywać jako ewentualnego następcę Jakuba Krzyżanowskiego, który może liczyć na mocne zainteresowanie innych klubów? - Nie, to jest ruch niezależny od przyszłości Jakuba Krzyżanowskiego. Pozycja Krzyżanowskiego w kadrze pierwszej drużyny jest bardzo mocna na dziś. Te transfery, które robimy teraz do rezerw nie są przygotowywane pod kątem pierwszej drużyny już w tym półroczu. - Na jakich pozycjach jeszcze potrzebujecie wzmocnień priorytetowo? - Według Twittera, na każdej. Zobaczymy, jak skończy się historia Kuby Krzyżanowskiego, wiadomo, że on ma pewne propozycje i cały czas pozostajemy w kontakcie z jego przedstawicielami. Zapewne, jeśli rozważyłby odejście, to będziemy musieli pomyśleć o wzmocnieniu lewej obrony. Cały czas myślimy też o środku pomocy. - Czyli o pozycji numer 6, na którą nie udało się ściągnąć Pola Lloncha. - Tak. W przypadku, gdyby dochodziło do zmian w kształcie defensywy, to musimy monitorować sytuację Alana Urygi i musimy być pewni, że mamy odpowiednie zastępstwo. W przypadku skrzydeł wydaje się, że wyglądają nieźle. Być może coś jeszcze można pomyśleć w kontekście wzmocnienia ataku. Ale to na spokojnie. Jarosław Królewski przyznaje: Wisła Kraków zainteresowana Jackiem Góralskim - A czy w tej sytuacji nie budzi waszego zainteresowania inny niedawny reprezentant Polski, czyli pomocnik Jacek Góralski? - Staram się nie kłamać, więc jeśli pyta mnie pani, czy zamierzamy złożyć w jego sprawie ofertę, to myślę, że jest taki pomysł. Ale czy coś nam się uda w tym temacie osiągnąć, trudno mi powiedzieć. Znamy też swoje miejsce w szeregu, jeśli chodzi o finanse. Natomiast myślę, że byłaby ciekawa opcja. - To dowód na to, że nie koncentrujecie się tylko na rynku hiszpańskim? - Tak jest. - A jakby Pan skomentował taki cytat z rozmowy Zbigniewa Koźmińskiego z Polsatem Sport, który - w kontekście szatni Wisły i dużej liczby sprowadzonych Hiszpanów - stwierdził: "tam już nie ma polskiej mowy". - Osobiście uważam, że nie jest to aż tak bardzo istotne, czy jest w szatni polska mowa. Czytałem ten wywiad. W większości się z jego treścią nie zgadzam, bo był bardzo populistyczny. Liczba obcokrajowców w Wiśle jest porównywalna z tym, jak wyglądają inne drużyny czy z tym, jak wyglądała Wisła jeszcze chwilę temu. Zmieniło się to, że zmniejszyła się liczba funkcjonujących w szatni języków. Natomiast nie przywiązywałbym do tego aż tak dużej wagi. Zwróciłbym raczej uwagę na osobowości zawodników. Nie mówiąc już o tym, że niektórzy z tych zawodników, jak Goku, potrafią już po polsku w sporym stopniu mówić. - Abstrahując od kwestii narodowościowych, to czy nie martwi was, czy fokusując się tak mocno na jednym rynku - w tym wypadku hiszpańskim - nie tracicie szansy pozyskania ciekawych opcji transferowych z innych rynków, np. z bałkańskiego czy czeskiego? - Nie jest tak, że nie mamy możliwości sprawdzenia tego. Nawet wczoraj mieliśmy ciekawe spotkanie z dyrekcją pionu sportowego czy wcześniej ze sztabem szkoleniowym. Mamy nowe metody i techniki skautowania zawodników. Dołączył do działu analiz Piotr Wawrzynów. Myślę, że to będzie się fajnie rozwijało. Ciekawie byłoby nawet kiedyś dla dziennikarzy zorganizować takie spotkanie przybliżające, jak obecnie penetruje się rynki za pomocą tych algorytmów. Każdy poważny klub obecnie zajmuje się tym już w sposób zaawansowany. Nie ukrywam natomiast, że jest dla nas istotne kilka rzeczy. Jesteśmy w I lidze. Mamy swoje wymagania, co do tego, że nie chcemy obecnie płacić za transfery. Dzięki Kiko i innym osobom w pionie sportowym jest nam łatwiej po prostu obecnie przekonać piłkarzy z Hiszpanii, by przyszli do I ligi. Dzięki temu jesteśmy w stanie uzyskać piłkarzy z jakością, mimo, że jesteśmy klubem I-ligowym. Tak to wygląda na tę chwilę. Nie uważam, by to była zła taktyka. Pamiętam, jak rozpoczynałem pracę w roli prezesa, to zastanawiałem się: która z lig jest najbardziej zbliżona koncepcyjnie do tego, co Wisła chciałaby grać? Do tej słynnej krakowskiej piłki? Rozmyślałem: może Brazylijczycy. Ale oni są z kolei zbyt frywolni, jeśli chodzi o taktykę. Najbliżej tego modelu, jak się okazało, była właśnie Hiszpania. Możemy więc mówić, że jesteśmy mocno skoncentrowani na tym rynku hiszpańskim, natomiast mamy też plany, jak rozwijać skauting w innych miejscach, również w Polsce. Zresztą z Polakami już sporo kontraktów podpisaliśmy w ostatnim półroczu. Jest to trafna uwaga, że na dziś koncentrujemy się na rynku, który najlepiej znamy, by zminimalizować możliwość błędu, ale nie jest tak, że nie bierzemy pod uwagę innych zawodników. - Wspomniał Pan o osobie nowego głównego analityka danych. To był Pana pomysł, by go ściągnąć do Wisły? - Pół roku go przekonywałem do przyjścia do naszego klubu. Musimy jako Wisła Kraków szukać przewag. To charakteryzuje te najlepsze kluby - Brighton obecnie świetnie wygląda w Premier League, Liverpool też ma jeden z lepszych działów data science. I Wisła też będzie szła tym tropem. Nie ma od tego kierunku odwrotu. Data science zmieniło NBA, baseball i zmieni też piłkę nożną. Już mamy zresztą pewne dane, których inne kluby w lidze nie mają. To nie jest mój wymysł, to jest pewien trend. Głupio byłoby, gdybyśmy tu nie szukali swoich przewag. Wisła będzie na to stawiała, kibice niestety muszą się przyzwyczaić do tabelek. - Zastanawiam się, czy nie przydałby się wam jeszcze zastępca dla Goku. Gdyby - odpukać - Hiszpan na moment wypadł z powodu urazu czy kartek. On akurat nie ma zmiennika 1:1 w obecnej kadrze. - Tak, aczkolwiek mamy też zawodników w zespole, którzy mogą tu walczyć o pozycję. Jak tylko Dawid Olejarka się odnajdzie, to myślę, że będzie dobrym zmiennikiem dla Goku. Może nie od razu jako opcja 1:1, ale myślę, że można też ewentualnie dokonać wymiany na pewnych pozycjach. Np. Jesus Alfaro może być przesunięty do środka. Jest kilka możliwości. Natomiast w Wiśle każdy musi walczyć o pozycję, również Goku. - Wspominał Pan w wywiadzie z "Przeglądem Sportowym", że niedawno z klubowego konta "pobrano niemal pół miliona złotych za, uwaga, umowy z lat 2017-2018, długo przed naszą erą". Jak wygląda sprawa zaległości - domniemanych bądź uznanych przez klub - wobec sztabu szkoleniowego Joana Carrillo, pracującego w Wiśle w 2018 roku? Wcześniejszy zarząd dopiero w pewnym momencie powrócił do sprawy tych zaległości, przyznając w 2021 roku, ustami rzeczniczki Wisły: "faktycznie mamy jeszcze nieuregulowane zobowiązania wynikające z przeszłości. W przypadku Matyasa Czuczi'ego [asystent Carrillo - przyp. red] część została spłacona, kolejna zaś zajęta przez komornika. Staramy się w miarę możliwości finansowych regulować zobowiązania, jednak proces ten został znacznie spowolniony przez pandemię". Analogiczna sprawa dotyczyła drugiego z asystentów, Xaviera Colla. Czy te kwestie zostały uregulowane? - Co chwilę pojawiają się dziwne rzeczy dotyczące przeszłości. W tym akurat przypadku, o którym wspomniałem, zostały nam zajęte pieniądze na koncie bankowym, ze względu na sprawy, które miały miejsce w klubie wcześniej. Rzeczywiście jest tak, że przeszłość nas dogania. Nawet jeśli za czasów pierwszego zarządu, który pracował po rozpoczęciu akcji ratunkowej udało się zrobić pierwsze porozumienie restrukturyzacyjne, a potem drugie, to teraz na czasy Jarka Królewskiego przypadło trzecie. Mamy teraz taką trudność, że jesteśmy po trzech możliwych momentach rolowania tego długu. Teraz jestem już w takim momencie, gdy muszę mieć pomysł, jak to rozwiązać, gdy nie ma już podstaw prawnych do rolowania. To duże wyzwanie, mamy na to pewne pomysły. Ale rzeczywiście zdarzają się takie akcje z przeszłości, jak ta, o której wspomniałem - popsuł się nam trochę weekend przez to. Natomiast wszystko, co jest pod względem prawnym konieczne do spłacenia, będziemy musieli prędzej czy później spłacić. I tyle. To, co zostało nam zajęte w ostatnim czasie, na poziomie kilkuset tysięcy złotych, to rzeczywiście dotyczyło sprawy jednego z byłych asystentów. Po wyroku sądu te pieniądze zostały nam zajęte. Tak były przygotowane umowy za wcześniejszego zarządu. - Gdyby klub wcześniej zdecydował się na spłatę zaległości wobec członków tamtego sztabu, zamiast "zamiatać sprawę pod dywan", to ostatecznie kwota do zapłaty byłaby pewnie mniejsza. To oczywiście kwestia wcześniejszych decyzji, podjętych przez poprzednie zarządy. - Ja mam taką zasadę, że każdą umowę rozpatrujemy nie tylko pod względem tego, jakie skutki wywołuje tu i teraz, ale i pod względem przyszłości. Zdarza nam się dojść do wniosku, że przy uwzględnieniu ewentualnych odsetek czy przeniesieniu sprawy do CAS zapłacilibyśmy więcej i wtedy zdarza nam się podjąć decyzję o zapłaceniu od razu. Jesteśmy wyczuleni, by nie odkładać takich zobowiązań. Podchodzimy do tego racjonalnie. Gdy wiemy, że danej sprawy najpewniej i tak nie uda nam się wygrać, to trudno, musimy się z tym zmierzyć, zapłacić i idziemy dalej. Natomiast na pewno zdarza się, że wystosowujemy pewne prośby do naszych partnerów, by niektóre rzeczy rozłożyć w czasie. Tak, byśmy mogli złapać tę płynność w kluczowych momentach sezonu. Ale myślimy dziś trochę szerzej i to, o czym pani wspomniała, jest istotne. Wisła Kraków. Jarosław Królewski: Sprawa Mateja Hanouska może zakończyć się w tym miesiącu - A propos takich sytuacji, to jak wygląda sprawa czeskiego ex-obrońcy Wisły Mateja Hanouska i jego roszczeń? Dlaczego właśnie w jego przypadku sytuacja została postawiona tak na ostrzu noża? - Trudno mi odpowiadać za te relacje w klubie, które były wcześniej. Obecnie mam relacje prywatne z każdym z zawodników, jestem z nimi w kontakcie, staram się być wobec nich otwarty. Trudno mi powiedzieć, o co chodziło dokładnie w sprawie z Hanouskiem, jednak jako akcjonariusz nie byłem w klubie codziennie. Jest tam natomiast kwestia drobnego sporu dotycząca jego wynagrodzenia. Natomiast myślę, że jesteśmy na ostatnim etapie i sądzę, że ta sprawa zostanie zamknięta może nawet jeszcze w tym miesiącu. Jesteśmy w kontakcie z jego przedstawicielami. - Na ile jako klub wiedzieliście o oskarżeniach wobec Alvaro Ratona, hiszpańskiego bramkarza, którego zakontraktowaliście przed sezonem? Chodzi o oskarżenie o napaść seksualną. Hiszpańska prasa, a w ślad za nią "Przegląd Sportowy Onet" ujawnili, że będzie on prawdopodobnie po raz kolejny musiał złożyć zeznania w tej sprawie, choć wcześniej został dwukrotnie uniewinniony przez sądy poprzedniej instancji. - Wiemy, że ma dwa wyroki uniewinniające. Sąd jest od tego, żeby wydawać wyroki, więc nie mówię tego w odniesieniu do tej sprawy, ale generalnie potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której na analogicznej zasadzie można byłoby storpedować karierę każdego piłkarza w każdym kraju. Dlatego spokojnie czekamy na wyjaśnienie sprawy. Na tę chwilę człowiek jest niewinny. Mamy swoje procedury i w kontraktach i generalnie, więc jeśli się okaże, że są w tym temacie jakieś problemy to klub ma wszystko po swojej stronie, by sprawę rozwiązać, jak należy. - Macie do siebie pewne pretensje w związku z kwestią podjęcia współpracy z "Kuchnią Vikinga", którą klub zawiesił po ostatnich medialnych publikacjach dotyczących tego podmiotu? Nie tylko Wisła była w podobnej sytuacji, ale czy nie dało się lepiej przeprowadzić procesu weryfikacji potencjalnego partnera? - Trzeba postawić sprawę jasno. Ta firma jest jednym z top trzech największych dostawców tego rodzaju usług cateringowych w Polsce. Jest w pewien sposób rozpoznawalna. Składa sprawozdania finansowe, funkcjonuje itd. , współpracowała nie tylko z nami, ale też z innymi klubami, czy z "Kanałem Sportowym". Oczywiście dzisiaj, po tej sytuacji, będziemy chcieli przygotować sobie dodatkowe procedury, które będą pewne rzeczy weryfikować. Pewnie trzeba będzie w przyszłości jeszcze bardziej dogłębnie analizować te kwestie współpracy. Tak, by minimalizować ryzyko strat wizerunkowych. Polski kadrowicz transfer zostawia agentom. O Błaszczykowskim: "Miałem ciarki" Jarosław Królewski: Wisła Kraków prowadzi rozmowy z potencjalnymi inwestorami - Podsumowując te kwestie, o których rozmawiamy: nie zastanawiał się Pan nad tym, czy nie przydałby się Panu po prostu zastępca? Czyli nad przywróceniem funkcji wiceprezesa klubu, od spraw organizacyjnych? - Pyta pani, czy brakuje mi czasu? Ludzie wiedzą, że jestem wielozadaniowy. Liczba rzeczy, które potrafię zrobić w ciągu dnia jest wyższa, niż średnio w przypadku innych ludzi na podobnych stanowiskach. Mam swoje sposoby, by optymalizować procesy zarządzania, technologie itd. Bez fałszywej skromności, śmiem twierdzić, że liczba rzeczy, które załatwiam w ciągu dnia jest duża. Natomiast bycie w zarządzie Wisły Kraków to też odpowiedzialność. To nie jest tak, że nie mam short-listy potencjalnych przyszłych prezesów Wisły. Tylko trudno jest znaleźć chętnych do tego, by być w zarządzie takiego klubu, z różnych względów. Bierze się odpowiedzialność za dług, za restrukturyzację, za ciągłe braki finansowe. Z drugiej strony, ludzie nie myślą o tym, że bycie współwłaścicielem Wisły ma też dla człowieka pewien skutek finansowy. Osobiście bardzo się cieszę, że jestem współwłaścicielem Wisły Kraków, czyli klubu, któremu kibicuję. Ale z punktu widzenia ekonomicznego jestem współwłaścicielem podmiotu, który ma formalnie kilkadziesiąt milionów długów, plus dług historyczny itd. Teraz zupełnie inaczej wyglądam księgowo. Te rzeczy na mnie "wiszą", choć nie wszystkie są przeze mnie spowodowane. Ale nie narzekam. Natomiast mam w Wiśle świetny zespół, w którym być może jest parę osób, które w przyszłości mogłyby dołączyć do zarządu w roli wiceprezesa. Musi być tu jednak najpierw trochę bardziej spokojnie. Bo nie jest łatwo wziąć za to wszystko odpowiedzialność. - Doszły mnie też słuchy, że w lipcu były jeszcze prowadzone rozmowy z kolejnymi podmiotami zainteresowanymi ewentualnym zainwestowaniem w Wisłę Kraków. Może Pan ten fakt potwierdzić? - Nigdy nie ukrywałem, że Wisła Kraków prowadzi rozmowy z różnymi podmiotami inwestycyjnymi. Nie będę udawał, że teraz nie prowadzi takich rozmów. Wisła Kraków prowadzi takie rozmowy z poszczególnymi potencjalnymi inwestorami. Jest to jednak etap bardzo przedwstępny, po umowie o poufności po obu stronach. Spokojnie sobie nad tymi rzeczami pracujemy. Wisła cały czas będzie w procesie otwartym na rozmowy inwestycyjne, sponsorskie i tym podobne. Rozmawiała: Justyna Krupa Zagrał z Messim, trafił do Wisły Kraków. Oto co go łączy z Djokoviciem