Kazimierz Moskal, były trener Wisły Kraków: - Prosi mnie pan, żebym skomentował zwolnienie z Wisły Kraków? Nie mam czego komentować, bo nie ja się zwolniłem, tylko zostałem niespodziewanie dla mnie zwolniony... Nie spodziewał się pan zwolnienia, tak? - Nie, ale wszystkiego można się w sporcie spodziewać. Moment był dziwny. Ale taka zapadła decyzja. Jarosław Królewski jeszcze 13 września pisał na Twitterze: "Nowy sztab i zawodnicy potrzebują więcej czasu by generować odpowiednią jakość. Wierzę w nich w 100%. Czasami, gdy bardzo się starasz po prostu nie wychodzi". - Wydawało mi się, że przez ostatnie kilka miesięcy nasza współpraca przebiegała dość harmonijnie. Nikt w klubie nie dał mi do zrozumienia, że w ostatnich dniach coś się w tej kwestii zmieniło. Najwyraźniej jednak stało się coś takiego, co sprawiło, że Jarosław Królewski podjął decyzję o zwolnieniu mnie z klubu. Nie chcę z tym polemizować. Na pewne sprawy trzeba patrzeć trochę szerzej. Pewnie zdecydowały słabsze wyniki. W europejskich pucharach potrafiliście przejść Spartak Trnawa i pokonać 4:1 Cercle Brugge, ale w I lidze zostawia pan klub w strefie spadkowej. Myśli pan, że słabe wyniki na krajowych boiskach to efekt „pocałunku śmierci”? - Gra w eliminacjach Ligi Europy, a następnie Ligi Konferencji na pewno miała jakiś wpływ na gorszy start w I lidze, bo do rywalizacji na kilku frontach trzeba być odpowiednio przygotowanym, ale czy to tylko efekt „pocałunku śmierci”? Nie, zdarzały się wpadki, kontuzje, absencje, brak podstawowych zawodników, na początku sezonu też wąska kadra, to wszystko składa się na większą całość. Epicentrum kryzysu to porażka z Wartą Poznań. Trzydzieści pięć sytuacji bramkowych i... 0:1. - Nie można tej nieskuteczności składać tylko na karb braku szczęścia. Zdecydowały również nietrafione decyzje, złe wybory. Wie pan, ten mecz z Wartą, dawno nie widziałem zespołu Wisły Kraków w aż takim stopniu dominującego rywala, narzucającego mu własny styl. Bolało, że nie wpadła bramka. Czasami tak się zdarza. Myślę, że to mniejszy problem niż w przypadku, w którym nie stworzylibyśmy sobie ani jednej sytuacji. W jakiej perspektywie czasu Wisła Kraków byłaby w stanie grać w I lidze, tak jak w eliminacjach do europejskich pucharów? - Po minionym sezonie z Wisły odeszło mnóstwo zawodników. Klub był w totalnej przebudowie. Część ważnych graczy leczyło kontuzje. I w takim momencie przejmowałem ten zespół. Problemów nie brakowało. A trzeba było rywalizować na dwóch frontach. To nie jest łatwe. Dużo prościej byłoby, gdybym wcześniej znał zespół, był z piłkarzami przez dłuższy czas, miał czas na zbudowanie z nimi czegoś wspólnego. Wtedy każdy wiedziałby, czego od nas oczekiwać. Nie wiem, nie wiem, trudno mi się teraz wypowiadać. Nie chcę szukać usprawiedliwień. Tłumaczyć się, że przegrywaliśmy w lidze, bo graliśmy w europejskich pucharach. Walka w Europie była czymś ekstra, każdy chce się o nią bić, ale do trzeba być jeszcze gotowym... Największy zarzut, który ma pan do samego siebie po zwolnieniu z Wisły Kraków? - Oj, miałem pewien pomysł, którego nie zrealizowałem. Jaki? - Proszę mnie zrozumieć, to dla mnie trudny moment, nie będę silił się na konkrety. Gdybyście rozegrali mecz z Chrobrym Głogów, który z przyczyn niezależnych został przełożony, wciąż byłby pan na stanowisku trenera Białej Gwiazdy? - Nie mam pojęcia. Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Ma pan duży żal do Jarosława Królewskiego? - Nie mam do niego żalu. Żal mam tylko do samego siebie. ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK