Justyna Krupa, Interia: Przegraliście walkę o Ekstraklasę już na etapie pierwszej części walki w barażach, ulegając aż 1-4 Puszczy Niepołomice, co jest ogromnym rozczarowaniem dla wszystkich związanych z krakowskim klubem. David Junca, obrońca Wisły Kraków: - Jesteśmy przybici i smutni. Od przerwy świątecznej mieliśmy świadomość, że naszym celem jest awans do Ekstraklasy. Nie udało się go osiągnąć. A przecież mieliśmy dwie wielkie szanse - u siebie, na własnym stadionie. Najpierw przegraliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, a teraz z Puszczą. Rywale byli tym razem lepsi i to oni awansowali. Może reakcja po porażce z Zagłębiem nie była odpowiednia, skoro w meczu z Puszczą znów lepiej zaczęliście drugą połowę spotkania, niż pierwszą. - W drugiej połowie dokonaliśmy zmian, pojawili się zawodnicy z ławki. Mieliśmy dzięki temu szansę dłużej być przy piłce i atakować więcej skrzydłami, notować więcej dośrodkowań w pole karne. I dzięki temu kreować więcej okazji. Wydawało się, że dzięki bramce Alexa Muli wróciliśmy do gry. Zostało już wówczas wprawdzie niewiele czasu, ale mieliśmy siły na to, by doprowadzić do remisu. Później jednak szybko straciliśmy dwa kolejne gole. Wisła Kraków. David Junca: Wiedzieliśmy, jakie są atuty Puszczy Niepołomice Być może należy żałować, z waszej perspektywy, że Mula i James Igbekeme nie rozpoczęli tego meczu w podstawowym składzie. Wiadomo, że akurat Mula mógł po kontuzji nie mieć sił na całe spotkanie, ale może lepiej byłoby, aby w tej sytuacji rozpoczął w wyjściowym składzie, a zszedł już po przerwie? - Wiemy, jak ważnym zawodnikiem jest dla nas Alex. Ale ci gracze, którzy zaczęli mecz w podstawowej jedenastce też starali się zagrać jak najlepiej. Później pojawili się na placu gry James oraz Alex i mogliśmy mieć nieco wyższe posiadanie piłki. Częściej też stwarzaliśmy przewagę dwóch na jednego w bocznych sektorach. Długimi fragmentami drugiej połowy rywale nie opuszczali okolic swojego pola karnego. Długo nie byli w stanie przedostać się pod naszą szesnastkę, do momentu, jak nie popełniliśmy tych dwóch błędów w końcówce. Ostatecznie jednak liczy się wynik końcowy i to, że strzelili nam aż cztery gole. Zobacz także: Koszmar Wisły Kraków. Sezon spisany na straty Dla wszystkich było jasne od dawna, że mocnym punktem Puszczy są stałe fragmenty gry i to, jak je wykonują oraz wrzutki. A jednak nie potrafiliście skutecznie ich w tym elemencie powstrzymać. - Pierwszy gol dla Puszczy padł po wrzucie z autu, nie potrafiliśmy w tej sytuacji dobrze nacisnąć rywali. Poszła wrzutka i straciliśmy bramkę. Później zdobyli gola po rzucie rożnym. Wiedzieliśmy doskonale, że ich atutem są rzuty wolne, rożne, wrzutki z autu. Oczywiście przygotowywaliśmy się na to, uczyliśmy się pewnych manewrów, trenowaliśmy warianty. Analizowaliśmy nagrania wideo pod tym kątem. Wszystko po to, by zneutralizować ich atuty. Ale to się ostatecznie nie udało. Wisła Kraków. Łzy w oczach piłkarzy "Białej Gwiazdy" po meczu z Puszczą Niepołomice Co dokładnie wydarzyło się po końcowym gwizdku w waszej szatni? Wielu wiślaków opuszczało ją ze łzami w oczach. - Przez całą rundę - a niektórzy przez cały sezon - pracowaliśmy ciężko, mocno walczyliśmy. "Wiosłowaliśmy", przesuwając się z dziesiątego miejsca w tabeli stopniowo w górę. A ostatecznie "umarliśmy na brzegu" [hiszpański idiom - przyp. red.], czyli nie osiągnęliśmy celu. To dlatego wszystkich to tak boli, bo wiemy, ile pracy w to włożyliśmy. Zarówno zawodnicy, jak i sztab trenerski, wszyscy. Myśli pan, że to koniec obecnego projektu w Wiśle Kraków? Jak to wygląda w kontekście pana przyszłości, myśli pan o pozostaniu w krakowskim klubie mimo braku awansu do Ekstraklasy? - Na ten moment nie jestem w stanie myśleć o niczym poza tym przegranym meczem. Jestem tu pół roku. Wprawdzie nie powiem, że czuję się, jak u siebie w domu, bo to teoretycznie nie jest mój dom, ale bardzo dobrze się tu czuję, zarówno w klubie, jak i generalnie w Krakowie: z tymi kolegami z drużyny, kibicami. To mój pierwszy zespół spoza Hiszpanii. Kiedy opuszczałem kraj, rozstawałem się z bliskimi, na początku trochę mnie to wszystko kosztowało. Byłem jednak w Wiśle szczęśliwy. Ale nie wiem, co dalej. Nie wiem. Moim celem był awans do Ekstraklasy. Chciałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by to się udało. Wydaje mi się, że tak uczyniłem, choć zawsze można pewnie zrobić coś więcej. A mimo to, nie osiągnęliśmy celu. Boli mnie serce, naprawdę. Co teraz? Rozmowy z dyrektorem Kiko Ramirezem, prezesem Jarosławem Królewskim? - Nie myślałem, że przegramy ten mecz, byłem przekonany, że zwyciężymy. Byłem pewien, że kolejny mecz czeka nas w niedzielę. Teraz myślę tylko o tym, by zobaczyć się z moją córeczką i żoną. One dadzą mi siłę, by iść do przodu. Tego teraz potrzebuję. Rozmawiała: Justyna Krupa Zobacz również: Pozbawili Wisłę Ekstraklasy. Piłkarz Puszczy ostro: "Mają problem z nami!"