Kibice Wisły Kraków liczyli na trzecią wygraną z rzędu, co w ostatnim czasie piłkarzom Radosława Sobolewskiego nie zdarzało się zbyt często. Po pokonaniu w lidze Motoru Lublin oraz w Pucharze Polski Lechii Gdańsk, krakowianie stanęli przed okazją wskoczenie do strefy, która daje udział w barażach o grę w Ekstraklasie. Warunkiem było jednak pokonanie Wisły Płock. Krakowianie od początku spotkania chcieli zaskoczyć rywali różnymi rozwiązaniami stałych fragmentów gry, ale równie zaskoczeni przy ich wykonywani byli... piłkarze gospodarzy. Przerażająca bezproduktywność Wisły Kraków Krakowianie w ogóle postawili na dośrodkowania, ale niewiele one przynosiły. Piłka na różnej wysokości latała nad polem karnym Wisły Płock, ale najdalej miała do dobrze ustawionego zawodnika gospodarzy. W efekcie największe zagrożenie stanowiły uderzenia z dystansu, choć nie było ich wiele i nie były też specjalnie groźne. Pierwszą dogodną okazję Wisła miała dopiero w 50. minucie. Angel Rodado w końcu wprowadził piłkę w pole karne, dograł na szósty metr do Goku, ale ten nie trafił w bramkę. Niemrawość wiślaków mogła zostać ukarana w 63. minucie. Fabian Hiszpański pokazał, co znaczy dokładne dośrodkowanie, a Jakub Gric strzałem głową z pięciu metrów posłał piłkę w poprzeczkę. Wisła niby cały czas przeważała, ale była przerażająco bezproduktywna. Krakowianom brakowało przebojowości, żaden z Hiszpanów nie potrafił błysnąć indywidualną akcją, a jako kolektyw piłkarzy Sobolewskiego stać było co najwyżej na dograne piłki do boku i dośrodkowanie, na ogół marnej jakości. Inna sprawa, że goście nieźle się przesuwali i zagęszczali strefę przed swoim pole karnym, ale jeśli krakowianie marzą o walce o Ekstraklasę, to z takimi zasiekami powinni sobie radzić. PJ