W sobotę, po remisie z Wisłą 0-0 Lech był w gorszym nastroju od mającej czteropunktową przewagę "Białej Gwiazdy". Mógł się pocieszać tylko tym, że wygrał dwumecz z Wisłą. "Biała Gwiazda" z Lechem nie wygrała od dwóch lat, ale o tym wszyscy szybko zapomną. Pamięć o mistrzu Polski z 2010 r. zostanie na długo. Rok temu Wisła przegrała konfrontacje i z "Kolejorzem", i z Legią, ale i tak po tytuł sięgnęła i wszystko na to wskazuje, że historia się powtórzy. Z prostego powodu: przed kilkoma laty krakowski klub kupił kilku piłkarzy, którzy do dzisiaj mu zapewniają panowanie na krajowym podwórku. Żaden klub w Polsce nie ma takiej ławki. Wchodzi z niej były reprezentant Polski Mariusz Jop i z powodzeniem zapełnia ubytek po Arkadiuszu Głowackim. Krakowianie mają w kadrze gladiatora pokroju Radosława Sobolewskiego, na którego nie ma mocnych w całej lidze. Do tego dochodzi ławka trenerska, na której wiślacy ostatnio mają samych tuzów. Był Maciej Skorża, jeden z kandydatów na stanowisko selekcjonera, a jest Henryk Kasperczak, czyli jeden z najbardziej doświadczonych polskich szkoleniowców, który bije wszystkich pod względem obycia z futbolem zagranicznym. Nie wolno nic ująć trenerowi Lecha - Jackowi Zielińskiemu, który radzi sobie w Ekstraklasie coraz lepiej. Pamiętam mecz Górnik Łęczna - Wisła Kraków (0-1) sprzed sześciu lat. Czarująca ofensywą, oskrzydlającymi atakami i gromiąca wszystkich Wisła z trudem poradziła sobie z beniaminkiem sponsorowanym przez kopalnie "Bogdankę". Stawiającym pierwsze kroki w Ekstraklasie trenerem był wówczas ... Jacek Zieliński. Rozmawiałem z nim po meczu, o Kasperczaku wyrażał się z szacunkiem. Nawet nie takim, jaki jest należny starszemu koledze po fachu, tylko takim, jakim się darzy mistrza, przewodnika w danej dziedzinie. Dzisiaj, sześć lat później, Kasperczak i Zieliński są już równorzędnymi partnerami. Dla kibica, który nad taktyczne szachy przedkłada gole, emocje, sytuacje podbramkowe hit wiosny był nudny. Fachowcy jednak cmokali, widząc dojrzałość taktyczną obu drużyn. Należał do nich trener bramkarzy w sztabie reprezentacji Polski za kadencji Leo Beenhakkera - Andrzej Dawidziuk. W rozmowie z nami wskazywał na fakt, że dwójka środkowych pomocników Wisły - Junior Diaz i Sobolewski przyćmiła trójkę graczy z drugiej linii Lecha: Semira Stilicia, Siergieja Kriwieca i Tomasza Bandrowskiego. Kolejna trafna uwaga pana Andrzeja: ważne role w hicie odegrali obaj bramkarze. Krzysztof Kotorowski wspaniale obronił strzał Wojciecha Łobodzińskiego. - Krzysiek zrobił wszystko, jak w książce. Obronił piłkę tą ręką, co trzeba, a przede wszystkim stał dokładnie tam, gdzie trzeba, czyli na szóstym metrze. Gdyby był metr bliżej bramki, szanse na obronę tego uderzenia byłyby dużo mniejsze - analizował Dawidziuk i chwalił Mariusza Pawełka za to, że ruszył z dzikością zwierza na Kriwieca i zmusił go do oddania niecelnego strzału po rajdzie Sławomira Peszki. Ale najłatwiej zawsze narzekać, a znacznie trudniej dostrzec rzeczy ulotne i nie będące fajerwerkami technicznymi. Ustalając takie mecze jak Wisła - Lech na godz. 16 Canal + strzela sobie w kolano w trudnej misji, jaką jest promocją polskiej Ekstraklasy. Granie w spiekocie do kotleta, czy rosołu nie wywołuje u piłkarzy takiej energii jak gra wieczorową porą przy sztucznym oświetleniu. Na dodatek kibice mają dużo lepsze wrażenia w wieczorowej scenerii. Ale najwyraźniej tym razem w hierarchii stacji futbol przegrał z żużlem, któremu oddano bardziej oglądaną porę (Grand Prix Europy w Lesznie). Czytaj również: Asy i Cieniasy 25. kolejki Ekstraklasy