Kirpsza mówił wtedy o Zbigniewie Bońku. Legendarny piłkarz reprezentacji Polski i były prezes PZPN to jednak zupełnie inny przypadek niż Królewski. Futbol zna od podszewki. Wszyscy wielcy tego sportu kłaniają mu się w pas i traktują go z nabożnym wręcz szacunkiem. Tymczasem właściciel Wisły Kraków dopiero piłki nożnej się uczy. Chce być innowatorem. Ale wciąż jeszcze nie znalazł właściwej drogi. I pojawiają się wątpliwości, czy tę drogę w ogóle znajdzie. Piłkarski nerd Królewski zdecydowanie bardziej ceniony jest w środowisku technokratów, wyznawców potęgi sztucznej inteligencji i technologii nowej generacji. Nie należy do ścisłej czołówki najbogatszych Polaków. Nie znajdziemy go na listach „Forbesa”. Ale to start-upowiec XXI wieku. Szczerze wierzy, że „coraz więcej firm woli nerdów od bywalców salonów z Bentleyem w garażu”, jak sam mówi. Prowadzi Synerise, firmę zajmującą się sztuczną inteligencją i zbiorami danych, czasami uznawaną za jedno z najszybciej rozwijających się przedsiębiorstw technologicznych w tej części świata. Złośliwi mówią, że wyniki finansowe Synerise nie imponują, ale wystarczy tylko dłużej o tym przedsięwzięciu poczytać, popytać w środowisku, żeby zrozumieć istotę jego działań: dynamika rozwoju merytorycznego takich firm wcale nie musi iść w parze z miliardowymi zyskami. Pracę Polaków docenia przykładowo Microsoft. „Financial Times” przyznawał Synerise tytuł najszybciej rosnącej polskiej spółki AI w Europie 2022 i 2023 roku. Sam Królewski w ostatnich latach wyrósł na istotnego i wyróżniającego się światowego specjalistę w dziedzinie AI: występuje na konferencjach, na całym globie spotyka się z podobnymi sobie, z innymi „mózgami” i „nerdami” wymienia się ścisłą wiedzą. Jest taki wywiad z właścicielem Wisły Kraków na gali BrandMe CEO, gdzie zapytano go o sukces Synerise. - Od lat jesteśmy konsekwentni. Realizujemy twardą wizję tego, nad czym chcemy pracować i w co inwestować. Myślę, że ta wizja podzielana jest przez wszystkich pracowników - mówi 38-letni naukowiec. W Wiśle Kraków ta wizja jest w najlepszym razie fasadowa. Jak wygenerowana przez sztuczną inteligencję „Kasia z Marsa” wychodząca naprzeciw kibicom wściekłym po spadku z Ekstraklasy. Królewski deklaruje, że wierzy w siłę data science. Nie tylko w życiu, również w piłce nożnej, rok temu więc do klubu w roli szefa działu pracującego z bazami danych dołączył Piotr Wawrzynów, który wybił się we włoskiej Spezii i portugalskiej Casa Pii. Zimą głośno było o zatrudnieniu trenera Alberta Rude, którego „Białej Gwieździe” wskazać miał zaawansowany algorytm. Z fascynacją o tym ruchu pisała chociażby hiszpańska „Marca”. Udało się zdobyć Puchar Polski. Problem w tym, że to jednostkowe przykłady, które nijak nie pozwalają na stawianie Wisły obok klubów, które faktycznie i realnie stawiają na siłę data science: angielskiego Brentford, duńskiego Midtjylland czy holenderskiego Alkmaaru. Zresztą, rozwiązania, które przed ponad dekadą stanowiły sensację, gdy na ekrany kin wychodził oparty na faktach film „Moneyball”, są już niemal normą we wszystkich poważnych ligach i klubach pod każdą szerokością geograficzną. Gdy zimą pytałem Mariusza Jopa, aktualnego tymczasowego trenera Wisły, pracującego w klubie od lipca 2023 roku, czy przy Reymonta wprowadzone zostały przez Królewskiego i jego ludzi jakieś rewolucyjne technologicznie pomysły, odparł, że... nie bardziej rewolucyjne niż w innych klubach Ekstraklasy czy I ligi. Miszmasz i chaos w Wiśle Kraków Najlepiej widać to po szkoleniowcach, którzy przewinęli się przez Wisłę, odkąd mniejszą czy większa władzę sprawuje w niej Królewski. Był Peter Hyballa, który bardzo wierzył w nowoczesny gegenpressing, ale jest przy tym niezrównoważonym furiatem, wylatującym ze wszystkich klubów w aurze niesmaku, afer i skandali. Był spokojny Adrian Gula, który miał być trenerem na lata, a nie dotrwał nawet do lata. Był Jerzy Brzęczek, były selekcjoner, któremu postawiono za cel odbudowanie wielkości marki i poszerzono kompetencje na wzór angielskiego menadżera: skończyło się najpierw spadkiem z Ekstraklasy, a następnie słabiutkim startem w I lidze. Był Radosław Sobolewski, legenda klubu, przeciętny ligowy trener. Był Albert Rude, którego wypluł algorytm. I w końcu Kazimierz Moskal, specjalista od awansów, niespecjalnie zainteresowany data science... Miszmasz. Chaos. Brak jakiejkolwiek wizji. Z rozmów z Moskalem po niespodziewanym wyrzuceniu go z Wisły Kraków, a także z listu otwartego Jarosława Królewskiego i jego występu w wieczornym programie Kanału Sportowego wynika, że właściciel Białej Gwiazdy poczuł się obco w należącym do siebie klubie. Po porażce 0:1 z Wartą Poznań stawał samotnie przed trybuną najbardziej zagorzałych kibiców klubu i wysłuchiwał pełnej przekleństw przemowy jednego z nich. Po tym spektaklu zapewniał, że ma 100% zaufania do sztabu. Dziesięć dni później to zaufanie stopniało z 100% do 0%. Kilka miesięcy wcześniej mówił, że zwalnianie szkoleniowca w trakcie sezonu I ligi byłoby skandalem. I, że Moskal będzie pracował u niego dwa lata. Miszmasz. Chaos. Brak jakiejkolwiek wizji. Przecież skoro Królewski tak bardzo dba o analizę danych, to na pewno latem wiedział, jakim trenerem jest Moskal, prawda? Sęk w tym, że może właśnie wcale nie wiedział. Bo działa po omacku. Gubi się we własnych pomysłach i planach. Jedno mówi, drugie myśli, trzecie robi. W konsekwencji Wisła na jego życzenie znalazła się w fazie wielopoziomowej przebudowy i rewolucji. A zbliża się 1/3 sezonu, strata do miejsc premiowanych awansem do Ekstraklasy już w tej chwili jest trudna do nadrobienia. Perspektywa konieczności spędzenia kolejnych dwóch lat w I lidze, co wcale nie jest nieprawdopodobne, może zaprowadzić ten klub nad przepaść. W futbolu nie ma zasad biznesu Zabawne, ale dość nieciekawy przypadek Jarosława Królewskiego, sprawnego naukowca i wizjonera z firmy Synerise, nieradzącego sobie już równie dobrze w Wiśle Kraków, wcale nie jest jednak w świecie piłki odosobniony. W książce „Futbonomia” Simon Kuper i Stefan Szymański piszą, że futbol i biznes tak naprawdę mają ze sobą niewiele wspólnego, klub bowiem nie funkcjonuje jak racjonalnie zarządzane przedsiębiorstwo, czego właściciele uznanych firm, przejmujący kluby piłkarskie, często nie rozumieją i zaczynają błądzić we mgle. Autorzy „Futbonomii” przytaczają rozmowę z Tonym Fernandesem, malezyjskim biznesmen, który „bardzo rozważnie zarządza swoimi liniami lotniczymi AirAsia, a nie mógł zrobić tego samego po przejęciu klubu Queens Park Rangers”. - W AirAsia kontroluję prawie wszystko. W piłce nożnej możesz robić, co chcesz, a na koniec i tak wszystko zależy od 11 facetów na boisku, zgadza się? Po drugie, masz tu grupę bardzo głośnych akcjonariuszy zwanych kibicami. Każdy posiada swoje zdanie. Kiedy zaczynasz przegrywać, wszystkie twoje plany trafiają na śmietnik. Ekscytacja towarzysząca zwycięskiemu meczowi jest niewiarygodna. Minusem jest to, że po przegranej masz ochotę się zabić - żalił się Fernandes. Królewski pisze za to w liście otwartym do kibiców Wisły Kraków: „Często czuję się, jakbym znajdował się w oblężonej twierdzy, gdzie krytyka nadchodzi z każdej strony. Raz jestem oskarżany o to, że jestem zbyt miękki, z kolei potem, że za twardy w kontekście decyzji”. W Kanale Sportowym irytował się, gdy musiał konfrontować się z plotkami i kompletnymi bzdurami, ale takie realia tego środowiska: trzeba umieć trzymać ciśnienia nawet przy totalnie absurdalnych tematach. W „Futbonomii” czytamy o presji mediów i kibiców, których krytyka i wściekłość odbierają zdolność logicznego myślenia nawet najbardziej racjonalnym spośród właścicieli czy prezesów klubów piłkarskich, tak samo jak konieczność wydawania coraz większych i większych kwot pieniężnych w europejskiej walucie, byle tylko móc konkurować z rywalami. Wydajesz za mało? Źle, bo nie ma wyników. Wydajesz za dużo? Źle, bo pojawiają się problemy finansowe. Działasz nieśpieszenie? Źle, bo inni są szybsi. Działasz błyskawicznie? Źle, bo inni są cierpliwsi. Często o sukcesie piłkarskiego projektu decyduje łut szczęścia, podparty oczywiście szerszym planem, ale nade wszystko znalezienie się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Kuper i Szymański zauważają: „Kiedy ludzie biznesu przyglądają się futbolowi, często dziwią się, jak nieprzedsiębiorcze są kluby piłkarskie. Co jakiś czas jeden z nich przejmuje jakiś klub i obiecuje prowadzić go jak biznes”. I dodają, że udaje się to nielicznym, bardzo nielicznym. Ba, w większości się nie udaje. Skąd my to znamy?! Królewski złapałby się za głowę Pomyślmy, ilu bogaczy z list „Forbesa” inwestuje w polską piłkę? Na piekiełku Śląska Wrocław sparzył się Zygmunt Solorz. Bogusław Cupiał wydał majątek, żeby Wisła Kraków seryjnie wygrywała mistrzostwo Polski i wdarła się do Ligi Mistrzów. Zdominowanie Ekstraklasy się udało, ale wejście do Champions League już nie, więc w 2016 roku sprzedał klub, który trafił w ręce bandytów i oszustów. Odejście w cień posłużyło za to jego biznesom, bo Tele-Fonika urosła i wyniosła Cupiała do pierwszej piątki najbogatszych Polaków. Nieżyjący już Janusz Filipiak mawiał, że koledzy ze świata biznesu przez lata pytali go i pukali się po czołach: „Po co ci ta Cracovia?”. Mówił, że przez „Pasy” jest jak doktor Jekyll i pan Hyde. W jego książce „Dlaczego się udało. Filozofia i strategie twórcy Comarchu” znajduje się podrozdział: „Inteligent w świecie piłki”. I tam pewien przykład: po pierwszym awansie podszedł do niego Kazimierz Węgrzyn. Rynek Główny wypełniony fetującymi kibicami. Wszyscy czekają, aż piłkarze wyjdą na balkon w Wierzynku. Profesor słyszy, że piłkarze Cracovii chcą wiedzieć, czy otrzymają premie. Szczycił się tym, że zawsze wszystko płaci na czas, więc pokiwał głową. Był jeden problem - w Comarchu obowiązywały kwoty brutto, zawodnicy Pasów przyzwyczajeni byli do kwot netto. Filipiak się uparł. Węgrzyn zagroził, że w takim razie nici ze świętowania. Wtedy pierwszy raz Filipiak, tak potem opowiadał, sam siebie nie poznawał. Padło sakramentalne „wypi***alaj”. Później głośno było o jego przekleństwach we właścicielskiej loży w stronę Daniela Stefańskiego podczas meczu z Wisłą Kraków w 2020 roku. W Cracovii zatrudniał setki piłkarzy i dziesiątki trenerów, wydał fortunę na drużynę, organizację i infrastrukturę. W Comarchu nigdy nie dałby się aż tak bardzo ponieść emocjom i pokusie nieracjonalności w działaniach. Albo taki Zbigniew Jakubas. Obraz chaotycznego i spóźnionego miliardera ze słynnej konferencji prasowej po aferze z Goncalo Feio w roli głównej czy z innych oratorskich popisów właściciela Motoru Lublin zakłamuje prawdę o jednym z najbogatszych Polaków. Żaden z niego niezdara. W biznesie nikt go za nos nie wodzi. Sam siebie nazywa drapieżnym kapitalistą. Przy rekrutowaniu pracowników jest bardzo restrykcyjny i wymagający. Docenia kompetencje, ale też dostrzega kryjącego się za nimi człowieka. Nie znosi dętych afer. Dziwaczne, że jego klub robił awans do Ekstraklasy w aurze skandali obyczajowych i bez żadnych poważnych struktur organizacyjnych. Sam Jakubas powtarza jak mantrę, że drugi raz w piłkę wciągnąć by się nie dał. W ostatnich latach pozytywnie wyróżnia się Michał Świerczewski, twórca X-komu i właściciel Rakowa Częstochowa. Wszystko w jego działaniach wydawało się zaplanowane: X-kom był liderem branży elektroniki w ecommerce, a Raków przebył niesamowitą drogę od III ligi do dwóch Superpucharów Polski, dwóch Pucharów Polski, dwóch wicemistrzostw Polski, wreszcie mistrzostwa Polski i występu w fazie grupowej Ligi Europy. W międzyczasie nawet jednak u Świerczewskiego pojawiły się problemy. Częstochowa to nie Warszawa. Budowanie klubu pod Jasną Górą ma ograniczenia nie do przeskoczenia. Odszedł Marek Papszun. I okazało się, że sportowy sukces Rakowa w dużej mierze zależy od... jednego człowieka. Sezon 2023/24 okazał się straconym czasem i wiązał się z przepaleniem olbrzymich jak na polskie warunki pieniędzy. 46-letni biznesmen jest oczywiście miliarderem, ale w złotówkach, a nie w euro, którymi konkuruje się w futbolu, co naturalnie go frustruje: bo ile banknotów można utopić w studni bez dna? Królewski to więc oczywiście niejedyny przypadek biznesmena, który mniej lub bardziej gubi się w labiryncie świata polskiej piłki. I światowej też, nie rozgraniczajmy tego. Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie dla miejsca, w którym aktualnie znalazła się Wisła Kraków, jeden z najbardziej utytułowanych klubów w Polsce: w strefie spadkowej I ligi. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś właścicielowi Synerise pokazał, jak zarządzana będzie przez niego „Biała Gwiazda”, najpewniej ten sam Królewski złapałby się za głowę. Cóż, nie zdziwiliby się tylko autorzy „Futbonomii”. Jan Mazurek