Kamil Kosowski po meczu stał i rozmawiał z INTERIA.PL. Właśnie mówił, że nie jest pewien, czy dostanie jeszcze powołanie. W tym momencie podszedł Leo Beenhakker, uścisnął rękę "Kosy" i powiedział: "We see you". "See you coach!" W tym samym momencie Kamil uśmiechnął się od ucha do ucha i zwrócił się do nas: - Chyba jeszcze wrócę na kadrę! - Wydaje mi się, że pierwsza połowa meczu z Węgrami była lepsza niż druga - porównywał "Kosa". - W przerwie trener dokonał od razu trzech zmian, bo chciał dać każdemu pograć i wtedy nasza gra straciła płynność. Dlatego pierwsza połowa była lepsza, stworzyliśmy w niej kilka ciekawych sytuacji. - W drugiej połowie z komunikacją na boisku nie było już tak dobrze, jak w pierwszej - dodawał Kamil. Jak ocenia Leo Beenhakkera, którego dopiero poznał na tym zgrupowaniu? - Leo wymaga od wszystkich walki o piłkę po jej stracie. To jedna z ważniejszych zasad. Cały zespół musi harować nad odebraniem piłki i dopiero wtedy może łapać oddech. Wcześniej nikt nie ma prawa odpoczywać. Starałem się to stosować - opowiada wiślak. - Kolejna rzecz, której się nauczyłem od Beenhakkera, to spokój - podkreśla Kosowski. - Beenhakker to niespotykanie spokojny człowiek, który bardzo dokładnie mówi, czego oczekuje od zawodników. I to mi się bardzo podoba. W czym może porównać Holendra do innych trenerów? - W niczym. Nie miałem jeszcze tak spokojnego trenera. To wynika z doświadczenia, jakim dysponuje Leo. Wzór! - dobitnie mówi Kamil. - Nawet trener Kasperczak był bardziej nerwowy od Beenhakkera. Chyba nigdy nie widziałem Beenhakkera zdenerwowanego. No, może raz. Gdy jeden z piłkarzy spóźnił się na kolację. Bo Leo nie lubi niepunktualności. Zresztą ja też. Ale przyznam szczerze, że tym piłkarzem, który się spóźnił byłem ja (śmiech). Ale to był pierwszy i ostatni raz. Rozmawiali w Łodzi: Michał Białoński, Rafał Dybiński