Sytuacja Marcelo jako żywo przypomina tę, z jaką Wisła borykała się po podpisaniu kontraktu z Australijczykiem Michaelem Thwaitem, grającym wówczas w Nationalu Bukareszt. Rumuni tak się wściekli na to, że tracą za darmo reprezentanta Australii (wygasał mu kontrakt), że naszego sympatycznego "Kangura" odesłali na ostatnie pół roku kontraktu do drugoligowego klubu, a później - po przyjeździe do Polski w nieskończoność trwało przysyłanie jego certyfikatu. Działy się takie szopki, jak fingowanie nowej umowy ze sfałszowanym podpisem Thwaite'a. Michael tylko z niedowierzaniem kręcił głową. Teraz jest równie śmiesznie, choć na pewno nie do śmiechu działaczom Wisły i samemu Marcelo. Kontrakt młodego stopera z Santosem wygasł w sierpniu. W Santosie wyjęli jednak na to z najgłębszej szuflady umowę, którą nazwali poufną, na podstawie której Marcelo miał należeć do klubu przez kolejne trzy lata. Piłkarz oddał sprawę do brazylijskiego sądu pracy i w pierwszej instancji wygrał. Marcelo został uwolniony z nieczystych łap brazylijskiego klubu. Santos nie dał jednak za wygraną i domaga się odszkodowania za przeprowadzkę Marcelo do Wisły Kraków. Klub z Sao Paulo przegrał jednak po raz drugi i do środy miał obowiązek skreślić Marcelo ze swej kadry, co miało umożliwić przesłanie certyfikatu. Sprawę szeroko opisała "Gazeta Esportiva". Adwokat Marcelo - Gislaine Nunes ujawniła na łamach tego pisma, że Santos zmusił Marcelo do podpisania dodatkowej umowy pod groźbą, że piłkarz nie zostanie zgłoszony do rozgrywek! Pani Nunes skierowała też skargę do Rady Etyki Lekarskiej na praktyki, jakie stosuje Santos. Otóż ten "sprytny" klub wysłał do krajowej federacji testy medyczne, jakie rzekomo przeszedł Marcelo. Szkopuł w tym, że nie było na tym dokumencie ani podpisu Marcelo, ani nazwiska lekarza, który miał te badania przeprowadzić. Podobne praktyki Santos stosuje nie po raz pierwszy. Tylko w tym roku klub przegrywał przed majestatem prawa z Denisem i Renatinho.