Justyna Krupa, Interia: Nadchodzi taki moment w sezonie, kiedy powoli rozstrzygane są pewne decyzje w krakowskim klubie. Nie mówię tu tylko o zamieszaniu związanym z potencjalnymi inwestorami. Zaczęliście już np. proces rozstawania się z niektórymi zawodnikami, od pożegnania Nikoli Kuveljicia. W najbliższym czasie czeka pana pewnie sporo pracy. Można też podsumować pierwszy etap pańskiego pobytu w Wiśle. Kiko Ramirez, dyrektor sportowy Wisły Kraków: - Teraz praca zaczyna się naprawdę. Najważniejszy jest oczywiście aspekt sportowy, walka o awans. Zaskoczyło nas, że po tych wiosennych meczach jesteśmy w tak dobrej sytuacji. Oczywiście, przed przegraną z Ruchem ta sytuacja była jeszcze lepsza. Teraz już kwestia bezpośredniego awansu teoretycznie nie zależy od nas. Ale globalnie na te 10 meczów patrząc, to fakt, że wywalczyliśmy w nich aż 8 zwycięstw może zaskakiwać pozytywnie, nie pomyślelibyśmy wcześniej, że tak będzie. Problem tylko w tym, że te dwie porażki zostały poniesione z bezpośrednimi rywalami w walce o awans. Ale jestem bardzo zadowolony z pracy sztabu i piłkarzy. Będziemy walczyć o miejsce premiowane awansem bezpośrednim. Jeśli jednak to by się nie udało, musimy być przygotowani na rozegranie dodatkowych meczów barażowych - dla nas to byłoby jak swoisty półfinał i finał. W tym sensie to nie jest tak, że sprawa awansu nie jest już zależna od was - w kontekście drogi przez baraże wszystko macie w waszych rękach. - Oczywiście. Jedynie awans bezpośredni przestał być już tylko zależny od nas. Kiedy byliśmy na zgrupowaniu w Turcji, na 10. miejscu w lidze, tracąc wiele punktów do miejsca premiowanego awansem do Ekstraklasy, wszyscy w ciemno pisaliby się na tę sytuację, w jakiej znajdujemy się obecnie. Ta zwycięska seria, tak niespodziewana, sprawiła, że na kilka kolejek przed końcem mamy wciąż tę szansę na awans bezpośredni i trzeba spróbować ją wykorzystać. Ale trzeba jednocześnie mieć na uwadze przy planowaniu ewentualne osiem meczów - sześć do końca rundy i ewentualny "półfinał" i "finał". Ostatecznie to te zespoły, które dotrwają do tych ostatnich meczów w dobrej formie fizycznej i mentalnej, osiągną swój cel. Ważna będzie rola skonsolidowanej szatni - tak, by ci zawodnicy którzy dotąd nie grali regularnie wykorzystali szansę, gdy będą musieli zastąpić kontuzjowanych, czy wykartkowanych. Te zespoły, które nie mają na to przygotowanej szatni i które nie mają głębi składu, gorzej to zniosą. Pytanie, czy Wisła rzeczywiście ma tę głębię składu i skonsolidowaną szatnię? W drużynie są też zawodnicy, którzy od dawna nie grają regularnie, choć wcześniej bywali graczami podstawowego składu. - Nasza praca, a zwłaszcza praca sztabu, będzie polegała też na tym, by utrzymywać całość drużyny zmotywowanej, przygotowanej. My od początku rundy gramy w praktyce same "finały" - tak musimy traktować każde spotkanie. Trener Radosław Sobolewski nie miał więc nawet specjalnie okazji, by rotować składem. Teraz pojawiły się kontuzje i ci gracze, którzy do tej pory nie grali regularnie, muszą wziąć na siebie obecnie odpowiedzialność. Po meczu z Ruchem problemy zdrowotne mają Alex Mula i David Junca. W przypadku Junki to poważniejszy kłopot? - Tak długo, jak obaj nie wrócą do gry, nie powiem ze stuprocentową pewnością, który z tych urazów był poważniejszy. Ale kontuzja Davida Junki jest dla nas o tyle istotna, że to jednak specyficzna pozycja na boisku. Alex Mula też pokazywał świetną dyspozycję. Teraz przychodzi czas decyzji, kim i jak ich zastąpić. I przychodzi czas dla tych, którzy aspirowali do gry. Alex i David mają podobnego typu urazy. Alex miał już problemy wcześniej, dlatego grał tylko połowę meczu tydzień wcześniej. Później znów poczuł podobne symptomy. Nie sądzimy, żeby to było dużo poważniejsze, ale musi pauzować, bo nie chcemy, żeby się to pogłębiło. Myślę, że Alex może potrzebować nieco mniej czasu na dojście do pełnej dyspozycji, niż Junca, jestem pozytywnie nastawiony w jego przypadku. Natomiast co do Junki to wszyscy starają się robić, co w ich mocy, by zawodnik był do dyspozycji trenera najwcześniej, jak to możliwe. Nie chcemy jednak wskazywać terminu ich powrotu ze względu na specyfikę każdego z urazów, na pewno będziemy robić wszystko, by jak najszybciej byli do dyspozycji trenera. Ale nie można się pospieszyć, bo później czekają nas ewentualnie baraże i musimy mieć najważniejszych graczy zdrowych na te spotkania. Po to mamy szeroki skład, by być przygotowanym na taki moment, jak teraz. Jest też w perspektywie ryzyko wyłączenia niektórych graczy z powodu żółtych kartek. Dlatego trzeba właśnie mieć głębię składu. Jak zareagowaliście wraz z Jarosławem Królewskim na porażkę w Chorzowie? Patrząc po mediach społecznościowych, fani Wisły w dużej części uznali to niemal za katastrofę. Natomiast Jarosław Królewski starał się na Twitterze tonować emocje. - To normalne, że kibice mają prawo tak reagować. Natomiast po meczu z Ruchem mam dwie konkluzje. Pierwsza jest taka, że nie zagraliśmy dobrego meczu, to trzeba przyznać otwarcie. Nasi kluczowi zawodnicy nie mieli najlepszego dnia. Poza tym, były dwie wymuszone zmiany w przypadku ważnych dla nas graczy. Rywalizowaliśmy z bardzo dobrą ekipą, jaką jest Ruch. Na nich też ciąży presja, podobnie, jak na wszystkich drużynach, które walczą jeszcze o awans. I tę presję trzeba umieć wytrzymać. Teraz to właśnie Ruch będzie jej mocniej poddany. Teraz grają z Sandecją, zobaczymy, jak będą sobie z tą presją radzić. My jako zespół też musimy być teraz jeszcze bardziej zjednoczeni, bo im bliżej końca rozgrywek, tym ta presja będzie coraz większa. Zarówno my, jak i Ruch, jesteśmy klubami o potężnej historii, to też wpływa na wytwarzanie tych oczekiwań. Zobacz również: Kłopot Wisły Kraków. Szanse na awans mocno w dół Wyzwaniem będzie utrzymanie u piłkarzy koncentracji do końca sezonu, zwłaszcza u tych, którzy przyszli zimą, pokazali się w większości z dobrej strony i teraz najpewniej docierają do nich sygnały o zainteresowaniu z innych klubów. Nie mówiąc już o informacjach o nowych zagranicznych inwestorach itd. To wszystko może wpływać na poziom koncentracji. - Moją rolą jest filtrowanie różnych doniesień i bycie "tarczą" dla szatni. Pracujemy w ciszy nad tym, by przygotować się na kolejne okno transferowe, ale nie chcę rozpraszać uwagi zawodników. Cała drużyna myśli przede wszystkim o kolejnym meczu i najważniejszym dla nas celu. W żadnym momencie piłkarze, którym kończą się kontrakty nie pukali tu do mnie do gabinetu pytać o swoją sytuację. Byli owszem tacy zawodnicy, którym kontrakty przedłużyły się automatycznie z racji odpowiedniej klauzuli w nich zawartej. Np. Igor Łasicki. - Na przykład. Natomiast musimy w sprawach kontraktowych obecnie zachowywać się delikatnie, bo najważniejsza dla wszystkich jest walka o awans. To prawda, że temat inwestorów pojawia się w mediach społecznościowych. Ale my musimy to niejako odłożyć na bok. W moim przypadku też ludzie pytają, czy będę kontynuował swoją misję w Wiśle, czy nie. Teraz jednak najważniejsze to osiągnąć nasz wspólny cel. Ci nowi zawodnicy, których ściągnął pan zimą do Krakowa mają - w części - w umowach opcję przedłużenia ze strony klubu. - Na szczęście kontrakty zostały skonstruowane z uwzględnieniem tego, co będzie się działo w przyszłości. Nie będziemy mieć żadnego problemu w przypadku tych graczy. Wszyscy ci hiszpańscy gracze, którzy tak dobrze radzą sobie w tej rundzie, w kolejnym sezonie będą mogli kontynuować grę w Wiśle. W innej sytuacji jest Nigeryjczyk James Igbekeme. - To zawodnik, który jest wypożyczony, więc tu o jego losie decyduje jego klub. Ale zawodnik ten bardzo dobrze czuje się w Krakowie, a my jesteśmy zadowoleni z jego gry. Spróbujemy wszystkiego, co będzie się dało zrobić. Aczkolwiek nie w tym momencie. To nie jest na to moment, by zajmować się Jamesem, ani Kiko Ramirezem. Tak samo z kwestią inwestorów. Wiemy, że taki podmiot się pojawił. Ale jednocześnie staramy się niejako funkcjonować na marginesie tego wszystkiego. Tak jest najmądrzej, jak sądzę. Natomiast nie ma żadnych przeszkód, by już teraz zajmować się kontraktami zawodników wypożyczonych z Wisły. Jednego z takich graczy już udało wam się pożegnać - Nikolę Kuveljicia. Wciąż jednak ważne kontrakty z Wisłą w przyszłym sezonie mogą mieć tacy gracze, jak np. Enis Fazlagić czy Ivan Borna Jelić Balta - jeśli nie uda się znaleźć dla nich innych opcji. A wiadomo, że gdy tu grali, to zdecydowanie nie za "frytki". Fazlagić nie gra w lidze słowackiej praktycznie wcale. Co dalej? - Myślę, że rozstanie z Kuveljiciem było w obecnych warunkach dobrą wiadomością dla klubu. Nad kolejnymi przypadkami pracujemy. Jako dyrektor sportowy mogę powiedzieć, że nie chcemy mieć zbyt wielu wypożyczonych graczy w kadrze czy generalnie zbyt szerokiej kadry. To ostatecznie bowiem wiąże się z dużymi kosztami. Takie sytuacje w najbliższej przyszłości będziemy eliminować. Naszym celem powinna być kadra ok. 25 zawodników wzmocniona młodymi graczami z własnego zaplecza. A nie posiadanie ok. 40 graczy, w części rozesłanych po całej Europie. Z tego dałoby się na upartego ułożyć dwie kadry zespołu. Wisła Kraków. Kiko Ramirez o sprawie Enisa Fazlagicia: "Mnie to bardzo dziwi" Czy trener Radosław Sobolewski będzie chciał po sezonie jeszcze zobaczyć raz Fazlagicia i dopiero potem ocenić, co z nim dalej zrobić? To jednak jeszcze stosunkowo młody gracz. - Wraz z trenerem obserwowaliśmy ewolucję tych wypożyczonych graczy. Nie chcemy mieć nadmiaru piłkarzy. Zwłaszcza, że ci gracze tutaj nie pełnili ważnej roli w tamtej chwili. A teraz na wypożyczeniu nadal nie zbierają minut lub robią w mniejszym wymiarze niż zakładaliśmy. Być może będziemy próbować takiemu zawodnikowi poszukać nowej opcji wypożyczenia, bez konieczności powrotu do Wisły, ale zobaczymy, jak rozwiążemy tę kwestię. Wszystko konsultujemy ze szkoleniowcem. Monitorujemy statystyki tych graczy, mecze, dokonania. Przyznaję, że to zaskakujące, że jest na wypożyczeniu gracz, za którego zapłacono wielką sumę. Podpisano z nim długi kontrakt, a teraz trener, który chciał go tutaj, ma go w swojej drużynie na Słowacji i ten piłkarz u niego też nie gra [chodzi o Adriana Gulę - przyp. red]. Mnie to bardzo dziwi. Wszak w swoim czasie Wisła wykonała duży wysiłek finansowy, by tego gracza pozyskać. Ale tak to wygląda. Są pewne trudne sytuacje, które zastaliśmy. Właśnie dopiero co rozmawialiśmy z przedstawicielami Fazlagicia. Będziemy starali znaleźć rozwiązanie, tak by zawodnik mógł grać regularnie. W końcu to zawodnik mający na koncie występy w młodzieżowej reprezentacji Macedonii Płn i debiut w pierwszej kadrze. Spróbujemy mu znaleźć może inny rynek, na którym będzie mógł się wykazać. Jestem jednak pewien, że znajdziemy jakieś rozwiązanie. Zaskoczyło pana z kolei, że Ivan Borna Jelić Balta, który tu się nie sprawdzał, gra regularnie w FK Sarajevo? - Bardzo mnie to cieszy. To drugi z zawodników, na którego trener Wisły ostatnio nie liczył. Balta akurat grał w Wiśle, więc spodziewałem się, że będzie w stanie się sprawdzić w Sarajewie. To dla nas świetna wiadomość. Jeśli podoba mu się w nowym zespole, to jest dobra wieść dla Wisły. Dor Hugi, kolejny z tego typu zawodników, też gra regularnie w Izraelu i strzela bramki. To są dobre informacje, bo są to gracze z bardzo wysokimi zarobkami, na które my nie możemy sobie pozwolić, gdyż nie byli brani pod uwagę pod kątem występów w naszym klubie. Wisła nie może pozwolić sobie na żadne szaleństwo. W tej sytuacji, w jakiej jesteśmy, nie stać nas na takie wydatki. To dlaczego pozwolono na takie szaleństwo wcześniej? - To już nie jest pytanie do mnie. My próbujemy znaleźć rozwiązanie. Funkcjonowanie w I lidze z piłkarzami o tak bardzo wysokich pensjach to jednak szaleństwo. No ale - jak sądzę - dlatego ja się tu ostatecznie pojawiłem. Moją intencją jest działać w sposób spójny. I uważam, że zimowe transfery na poziomie finansowym przeprowadzone zostały z korzyścią dla klubu. Nawet, gdy uda się awansować do Ekstraklasy, powinniśmy moim zdaniem twardo stąpać po ziemi. Powinniśmy unikać wielkich szaleństw transferowych. Chciałbym, abyśmy zawsze byli klubem, który zawsze może płacić na koniec miesiąca, regularnie, na bieżąco. To jest droga do bycia naprawdę wielkim klubem.Mamy w klubie ludzi poważnych, prezesa Królewskiego, który dokonuje naprawdę wielkich wysiłków, by wypłaty piłkarzy były realizowane w terminach, jeśli są opóźnienia jasno to komunikuje drużynie, nie jest to łatwe, bo wiemy, że pieniądze planowane z transferów zagranicznych do Wisły nie trafiły. To wielka sprawa, że mimo wielu turbulencji, do najważniejszych meczów przystępujemy bez większych zaległości - również w bonusach za poprzednią rundę. Trzeba ten stan utrzymać, by klub mógł się rozwijać. Niezależnie od tego, czy przyjdą nowi inwestorzy, czy też nie. Ten klub ma wielki potencjał i zasoby. Jednak trzeba tymi zasobami dobrze zarządzać, z głową. Ten klub w obecnym stanie raczej nie powinien płacić za transfery, powinien na nich zarabiać. Kiko Ramirez o swojej przyszłości w Wiśle Kraków. Zostanie czy odejdzie? Trudno jednak takie rzeczy ustalać i planować bez wiedzy, czy będą ostatecznie ci inwestorzy. Najpierw sprawa miała się wyklarować do połowy kwietnia, później - do końca miesiąca. - Będę szczery, nie jest to łatwe, dla mnie też, dla prezesa również - w kontekście planowania. Proszę pamiętać, że jesteśmy obaj w nowych rolach dopiero kilka miesięcy. Wiemy, że powinniśmy analizować sprawy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Mamy niektórych zawodników, których sytuacja kontraktowa jest w zawieszeniu. Ja też chętnie miałbym tę wiedzę, czy będę kontynuował tu swoją pracę, czy też nie. Mamy pewne wstępne porozumienie, ale nie jest to jeszcze oficjalnie potwierdzone. Rozumiem, że chodzi o porozumienie się z Jarosławem Królewskim. - On jest już świadom, jakie są moje oczekiwania, również w stosunku do codziennej pracy w Wiśle, w kwestii kompetencji. Inną sprawą jest to, czy inwestorzy rzeczywiście wejdą do klubu, czy nie i i jakie będą ostateczne plany na przyszłość. I czy chcieliby kontynuacji obecnego zarządzania w krakowskim klubie, czy też nie? - Są to na chwilę obecną kwestie poufne. Przed prezesem trudne decyzje. Ale trzeba kontynuować pracę, jako, że jesteśmy profesjonalistami i musimy skupić się na codziennych obowiązkach. Gdyby to zależało po prostu od prezesa Królewskiego, zostałby pan na kolejny sezon w Wiśle bez problemu? - Oczywiście to kwestia wspólnej decyzji, zależna również ode mnie, myślę jednak, że jeśli zależałoby to od prezesa to tak właśnie by było. Bardzo cieszę się, że tu jestem i dość łatwo będzie zapewnić moją kontynuację tutaj, ale to kwestia decyzji. I trzeba je w odpowiednim momencie podjąć. Oczywiście muszę też funkcjonować w warunkach, które mnie wzbogacą, pozwolą się rozwinąć. I pozwolą być osobą prawdziwie istotną w tym klubie. Przyszedłem do Wisły ostatnio w sytuacji nagłej, kiedy trzeba było szybko przebudować kadrę. Trzeba było znaleźć kluby zawodnikom z wysokimi kontraktami. Zaoszczędziliśmy dzięki tym działaniom sporo pieniędzy. Myślę, że dobrze się z tego wywiązaliśmy. Teraz trzeba też pomyśleć o przyszłości - czy tu, czy ewentualnie w innym miejscu. Takie są realia. Mój umysł, koncentracja są cały czas tutaj, w Wiśle. Ale to jest piłka nożna. Natomiast chcę podkreślić, że teraz ważny nie jest Kiko Ramirez, tylko Wisła Kraków. Kiko Ramirez o tym, czego oczekuje od Wisły, by zostać w klubie Sporo zamieszania na Twitterze wzbudził pana ostatni komentarz. Na pytanie o to, czy trafi pan do Rakowa Częstochowa, odparł pan: "Nie teraz, mam ważniejszą misję", czyli awans z Wisłą do Ekstraklasy. Kibice od razu zaczęli analizować, że skoro "nie teraz", to czy nie odejdzie pan tam za moment. Albo do innego klubu. - W futbolu człowiek nie wie, gdzie się za moment znajdzie. Natomiast tym komentarzem chciałem przede wszystkim dać do zrozumienia, że jestem skoncentrowany na sprawach Wisły. Oczywiście mógłbym teraz teoretycznie negocjować moją przyszłość w innym miejscu. Ale nie robię tak, jestem skoncentrowany na Wiśle. Oczywiście, przy okazji traci się jakieś inne opcje, również w pracy trenerskiej. Takie są realia rynku. Mnie bardzo podoba się sprawowanie funkcji dyrektora sportowego, ale w Wiśle. Tak generalnie nie chcę porzucać roli trenera. Wspomniał pan, że o tym, iż chce się rozwijać i być osobą istotną w klubie. Chodzi o większy wpływ na decyzje w Wiśle? - W Hiszpanii dyrektor sportowy w klubie jest bardzo ważną postacią. Być może w Polsce nie ma aż tak jasnej wizji tej funkcji. Są różnice w pojmowaniu tej pracy. W Hiszpanii dyrektor sportowy jest główną osobą odpowiedzialną za aspekt sportowy. Tak, by sztab trenerski mógł myśleć tylko o futbolu. Jest odpowiedzialny za konstrukcję kadry pierwszego zespołu - ramię w ramię z trenerem. Jest odpowiedzialny za futbol młodzieżowy, jego strukturę. Tak, by zawodnicy z akademii wzmacniali pierwszą drużynę. Należałoby mieć też drużynę rezerw, której obecnie Wisła nie ma. Dyrektor sportowy w takim ujęciu kontroluje też tematy finansowe w aspekcie sportowym i kontroluje transfery. Są też inne aspekty, ale wymieniłem te najważniejsze. Chodzi o skonstruowanie też pewnej idei sportowej, modelu futbolu. W Wiśle na przestrzeni lat dyrektorzy sportowi nie pracowali długo lub ich po prostu nie było, często następowały zmiany. Rozpoczynał pan pracę w Wiśle na początku roku z nastawieniem, że jest tu po to, by pomóc klubowi i trenerowi Sobolewskiemu we wzmocnieniach, w przebudowie kadry. - I nadal mam takie nastawienie, jeśli chodzi o potrzeby pierwszej drużyny. Ale musimy też się rozwijać jako klub. Musimy mieć projekt długoterminowy. Przyszedłem do klubu w sytuacji pilnych potrzeb, ale teraz musimy zacząć od zera, jeśli osiągniemy awans. Musimy starać się rozwijać, niezależnie od tego, czy będziemy mieć więcej pieniędzy, czy mniej. Niezależnie od tego, czy będą to pieniądze "z zewnątrz", czy takie, które my wygenerujemy poprzez sukcesy sportowe. To jest ta druga droga, którą daje ci futbol. Wisła w ostatnich latach miała problem z tym, żeby naprawdę regularnie korzystać na transferach z klubu, na sprzedaży utalentowanych graczy. Ale są kluby w Polsce, które nieźle sobie na tym polu radzą. O taką drogę chodzi? - Tak, to wymaga odpowiedniego zarządzania. Pracujemy nad tym, by mieć więcej zdolnych piłkarzy z Polski. Trzeba wzmocnić rozwój młodych talentów. Stąd też potrzeba posiadania drużyny rezerw. Rozmawiamy o bazie treningowej. Wisła Kraków. Kiko Ramirez: Luis Fernandez to mój Leo Messi Kilka miesięcy temu wspominał pan, że dostaje telefony, w tym od byłych piłkarzy Wisły, którzy są zainteresowani powrotem. Teraz, gdy widać, że wasza praca przynosi pewne owoce, te telefony się zintensyfikowały? - Są dwa aspekty przyciągające. Pierwszy to aspekt sportowy, Wisła wygrywa mecze, gra dobrze w piłkę i ludzie to widzą. Ma perspektywy na awans do Ekstraklasy. Miasto Kraków, kibice, dobrze zarządzany klub. To jak najbardziej możemy "sprzedawać". Ale są też inni zawodnicy, którzy dzwonią - również z Hiszpanii - bo pojawiły się informacje o inwestorach. A to oznacza pieniądze. Ale powtarzam: nie będzie tu w Wiśle szaleństw finansowych. Ja nie koncentruję się w mojej pracy na perspektywie inwestorów. Jeśli rzeczywiście ich przyjście dojdzie do skutku, to doskonale. Jeśli nie - też mamy alternatywną drogę, do której jestem pozytywnie nastawiony. Drogę dobrych wyników sportowych, funkcjonowania jako ważny zespół w Ekstraklasie, stworzenia dobrego zespołu, który będzie czuł, czym są barwy Wisły Kraków. Posiadania dobrego sztabu trenerskiego, który też czuje, czym jest Wisła i będzie nadal pracował tak dobrze, jak dotąd. I później można sprzedawać utalentowanych zawodników. Trzeba tylko nie wydawać głupio pieniędzy. Zimą wspominał pan, że temat powrotu Pola Lloncha może nie być jeszcze zamknięty. Jak wygląda ta kwestia? - Jest kilku graczy, którzy - wiem o tym - chętnie przyszli by tu jeszcze raz. Bo wiedzą, jakim klubem jest Wisła, znają tych kibiców, dobrze się tu czuli jako piłkarze, również dobrze czuli się w Krakowie. A jeśli teraz klub jest zdrowy, dobrze zarządzany, z szefem, który dba o kwestie finansowe, to przyciąga. Natomiast mają swoje oczekiwania finansowe. I dla mnie jest jasne, że czy ten zawodnik nazywa się Pol Llonch, czy Leo Messi, to my nie możemy pozwolić sobie na żadne finansowe wariactwo. I to niezależnie od tego, czy będzie nowy inwestor, czy nie. My musimy być klubem poważnym, zdrowym płacącym na czas - tak, jak jest teraz. Klubem pracowitych ludzi, z prezesem, którego mamy teraz - który poświęca wiele godzin dla potrzeb klubu, choć ma przecież swoją firmę. To jest baza, która pozwoli mieć wyniki. Ja mam zarówno plan A, jak i plan B. Niezależnie od tego, czy pojawią się inwestorzy. Jesteśmy też przygotowani zarówno na Ekstraklasę, jak i na scenariusz I-ligowy. I będę na pewno pracować do 30 czerwca, bo do wtedy mam kontrakt. Jeśli wówczas sytuacja się wyjaśni i oficjalnie przedłużymy umowę, będzie świetnie. Warunki są znane, to kwestia decyzji klubu i mojej. Na razie najważniejsza jest sytuacja klubu. No to sytuację, jeśli chodzi o Wisłę, mniej więcej wyjaśniliśmy. To teraz na koniec: wróci ten Messi do FC Barcelony i będzie grał z Lewandowskim, czy nie? Był pan ostatnio w Katalonii, co tam się mówi? - Dla mnie mój Messi to Luis Fernandez, a mój Lewandowski - Angel Rodado! Przy czym Rodado ostatnio strzela więcej, niż Lewandowski. - Nasi piłkarze są zawsze dla mnie tymi najlepszymi. Rozmawiała: Justyna Krupa Czytaj także: Nowy trener Śląska brutalnie podsumował piłkarza. "Nie chcę go widzieć"