W najbliższych dniach Wisła sprzeda swego najlepszego piłkarza Krzysztofa Mączyńskiego do Legii Warszawa. Za kwotę 0,5 mln euro plus ewentualne wpływy z kolejnego transferu i awansu warszawian do Ligi Mistrzów. Dla nieznających tematu, Legia to największy rywal Wisły. Klub, któremu w erze Cupiała "Biała Gwiazda" sprzątała sprzed nosa większość mistrzowskich tytułów. Dzisiaj nie ma w Wiśle Cupiała i nie ma komu nawiązać rywalizacji z Legią. Cupiała znałem dość dobrze. Pomyślałem sobie, co by się stało, gdyby któryś z jego ludzi - dajmy na to Bogdan Basałaj, albo Zdzichu Kapka ("Zdzichu" - inaczej o Zdzisławie nie mawiał), przyszedł z inicjatywą: "Sprzedajmy najlepszego piłkarza do Legii, za pół miliona euro". Wszelkie opcje reakcji BC z poniższych byłyby możliwe, włącznie z wszystkimi naraz: - uduszenie pomysłodawcy własnymi rękoma ("Za pół miliona to ja im mogę wodę do kwiatków wysłać"), - wysłanie karnie do działu kontrolingu "Tele-Foniki", - suszarka przez telefon, - "odstrzelenie", czyli zerwanie wszelkich kontaktów i kontraktów z danym pracownikiem. W erze Cupiała to Wisła korciła lukratywnym kontraktem gwiazdę Legii Aleksandara Vukovicia i była bliska sprowadzenia go na Reymonta. Na negocjacje do niej przyjeżdżała ikona Lecha - Piotr Reiss. Za pół miliona euro to mógł sobie odchodzić "Kosa" Kamil Kosowski, na wypożyczenie do FC Kaiserslautern, po tym jak uprosił o to myślenickiego magnata. Nie o to chodzi, że obecne władze klubu są mniej ambitne, czy naiwne, godząc się na taki transfer. Wręcz przeciwnie: przymusza ich do tego brutalna rzeczywistość, rachunki wymagające niezwłocznego uregulowania. Dzisiaj Wisła musi działać sprytnie, brać za darmo, bądź tanio i próbować zarobić na wypromowaniu każdej perełki. Wydaje się, że z Manuelem Junco za sterami pionu sportowego, Wisła płynie we właściwym kierunku. Kibice "Białej Gwiazdy" mają prawo czuć się rozżaleni, wielu spośród nich uważa, że "Mąka", mający na Twitterze nick "makatsw", zdradził. Oczywiście, Krzysiu nie pomógł sobie deklaracjami, jakie składał publicznie w programie "Pomidor" Canal+, czy jeszcze miesiąc tygodnie temu na Twitterze ("Nigdzie nie odchodzę, zostaję do końca kontraktu w Wiśle, czy będę miał płacone, czy nie"). Zanim jednak rzucicie pierwszego "judasza" czy "zdrajcę" w jego kierunku, chciałbym, abyście sobie przed lustrem, patrząc w oczy odpowiedzieli: "Tak, odrzuciłbym ofertę od konkurencyjnej firmy, nawet gdyby ta stara zalegała mi z pensją kilka miesięcy, a z premiami kilkanaście i nawet gdyby ta nowa płaciła mi trzy razy lepiej, a za samo podpisanie umowy przelała na moje konto morze pieniędzy, na dodatek oferowała bardziej atrakcyjną pracę". Uzmysłówcie sobie też, że każdy piłkarz zarabia na chleb swym ciałem, a Krzysztof Mączyński skończył już 30 lat. Właśnie podpisze ostatni profesjonalny kontrakt. Za trzy-cztery lata zostanie mu tylko dorabianie do emerytury w egzotycznych ligach. Warto też pamiętać o ważnym fakcie: Mączyński jest wychowankiem Wisły, ale to nie ona dała mu realną szansę, gdy był już dojrzałym piłkarzem, mającym 23-24 lata. W tamtym czasie Maciej Skorża przy Reymonta mówił: "Jedyne, czego żałuję, to to, że nie dałem szansy Krzysiowi Mączyńskiemu". Szansę tę dał "Mące" dopiero Adam Nawałka w Górniku Zabrze. Na Reymonta Krzysiu wrócił z Chin, jako ukształtowany piłkarz dwa lata temu i rozegrał pełne dwa sezony, w których był liderem drugiej linii "Białej Gwiazdy", zasłużenie powoływanym do reprezentacji Polski. Oczywiście, Mączyński mógł odejść z większą klasą, bez tego odcinania się od Legii. Klasy tej oczekuje dziś od całego wiślackiego środowiska. To nie czas polowania na czarownice. To czas ratowania klubu i transfer "Mąki" jest jednym z jego ważnych kroków.