Wisła Kraków w spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec miała wziąć rewanż za porażkę z tym zespołem w poprzednim sezonie i tym samym wrócić na właściwe tory. W pierwszej połowie niewiele jednak wskazywało, że podopiecznym Radosława Sobolewskiego może się to udać. Czarny sen Wisły Kraków. Tak prysły marzenia o Ekstraklasie Co prawda krakowianie mieli przewagę, znacznie dłużej utrzymywali się przy piłce, nie dopuszczali rywali do groźnych sytuacji, ale sami też niewiele byli w stanie wykreować w ofensywie. Do przerwy wiślacy stworzyli tylko dwie groźne sytuacje, czyli tylko jedną więcej niż Zagłębie. Najpierw groźnie uderzał Dawid Szot, ale piłkę na linii bramkowej zdołał utrzymać Mateusz Kos. Pod koniec pierwszej części bramkarz Zagłębie musiał wykazać się po raz drugi, gdy odbił z rzutu wolnego uderzenie Szymona Sobaczaka. Zagłębie miał jedną, ale chyba najlepszą sytuację. Joel Valencia otrzymał podanie z głębi pola, wyszedł sam na sam z Alvaro Ratonem, ale bramkarz Wisły potwierdził dobrą formę ze spotkania z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Po przerwie Wisła miała jeszcze większą przewagę, ale była jeszcze bardziej nieskuteczna. Krakowianom wielką trudność sprawiało przeprowadzenie składnej akcji, więc największe zagrożenie stwarzały uderzenia zza pola karnego. Groźnie uderzali Carbo oraz Rodado, ale górą cały czas był Kos. Czas płynął, a wraz z nim zniecierpliwienie kibiców. Wisła niby wszystkie atuty miał w swoich rękach, ale za nic nie potrafiła zamienić ich na sytuacje. Efekt? Wysokie posiadanie piłki, ale niewiele okazji. Trener Wisły ma problem. "Nieszczęśliwy zbieg okoliczności" Remis sprawił, że Wisła wciąż jest ósma, ale po tej kolejce może spaść nawet na dziesiątą pozycję. Z kolei Zagłębie wciąż jest w strefie spadkowej. PJ