- Nowy sztab i zawodnicy potrzebują więcej czasu, by generować odpowiednią jakość. Wierzę w nich w 100% - pisał Królewski w mediach społecznościowych po porażce z Wartą, ale okazało się, że wiary wystarczyło mu na... 10 dni. Po tym czasie urządził masowe zwolnienia i w poniedziałek mocno osłabił klubowe struktury. Już zwolnienie Kazimierza Moskala było sporym zaskoczeniem, bo jego zatrudnienie Królewski określał jako długotrwały projekt. Okazało się, że przetrwał on zaledwie trzy miesiące i dziś szkoleniowca w klubie już nie ma. Pożegnanie Moskala wydaje się być kluczowe, ale najmniej zaskakujące. Później bowiem drzwi do gabinetu prezesa się nie zamykały, a jak na ścięcie wchodziły tam kolejne osoby: asystent Moskala Marcin Pogorzała, wieloletni kierownik Jarosław Krzoska, wieloletni fizjoterapeuta Marcin Bisztyga, dyrektor akademii Krzysztof Kołaczyk. Wszyscy po to samo - po wypowiedzenie. Sytuacja długo przypominała przygotowania pod przyjście nowego szkoleniowca, który zażyczył sobie całkowitych zmian w sztabie i to sięgających nawet kierownika. Gdy jednak zaczęły lecieć głowy spoza pionu sportowego pierwszej drużyny, sytuacja zaczynała przypominać sprzątanie nie pod nowego trenera, ale nowego właściciela. Wśród kibiców zaczęły mnożyć się różne teorie, ale na razie najbardziej prawdopodobna wydaje się ta, że Królewski w życie wciela swoją kolejną wizję. Tym razem nie wiadomo, czy podpowiedzianą przez sztuczną inteligencję, czy przez niemoc i frustrację. Efekt jest jednak taki, że jednego dnia zachwiały się klubowe fundamenty. Nie stopniowa przebudowa, nie cierpliwość i zaufanie, ale wycięcie wszystkiego jednym ruchem. W tym przypadku nie wygląda to już nawet na działanie sztucznej inteligencji, ale krzyk rozpaczy podszyty frustracją. Szczególnie, że jeszcze niedawno Królewski mówił, że "ocenianie pracy trener po kwartale jest skandalem"... Piotr Jawor