Wisła Kraków przegrała 1-3 z Odrą Opole, ale jednym z wydarzeń meczu był powrót na ligowe boiska wychowanka "Białej Gwiazdy", czyli Alana Urygi. Obrońca przeżywał prawdziwą kalwarię, nie mogąc miesiącami wyleczyć kolejnych urazów. W końcu udało mu się na nowo poczuć atmosferę ligowego starcia. - Wiadomo, że po to człowiek pracuje, rehabilituje się, mówiąc kolokwialnie: zapiep...a, żeby na to boisko w końcu mógł wrócić. Ten pierwszy mecz po powrocie jest symboliczny i czuje się pewną ulgę i radość z tego powodu - nie ukrywał Uryga. Zobacz: Kolejna wpadka Wisły Kraków. Kibice nie wytrzymali Ostatnie ligowe spotkanie Uryga zagrał dla Wisły... w październiku 2021 roku. Fakt powrotu po takiej przerwie był jednak najpewniej jedynym pozytywem tego wieczoru dla wychowanka krakowskiej Wisły. Sam mecz z Odrą Opole był bowiem w wykonaniu "Białej Gwiazdy" widowiskiem frustrującym dla jej fanów. Osłabiona głupim faulem na drugą żółtą kartkę przez Igora Sapałę Wisła przegrała 1-3 z opolską ekipą, a pod koniec spotkania trybuny zaczęły żądać "głowy" trenera Radosława Sobolewskiego, wzywając go do dymisji. Nie tak na pewno wyobrażał sobie idealny powrót na plac gry urodzony w Krakowie Uryga. - Zdecydowanie to zamazuje całkowicie obraz i trudno mi na ten moment odczuwać jakąkolwiek satysfakcję. Kolejne stracone punkty - wzdychał Uryga. - Nie udawało nam się odrzucić rywali na dłużej od naszego pola karnego, utrzymać piłkę. Byliśmy już nastawieni na bronienie za wszelką cenę, oparliśmy się na zaangażowaniu, co przez dłuższy czas przynosiło skutek. Ale koniec końców - nie udało się. Wisła Kraków. Alan Uryga rzucony od razu "na głęboką wodę"? Zapytaliśmy Alana Urygę, czy nie dziwi go, że w jego przypadku samo wprowadzanie w rytm meczowy miało ostatnio mocno nietypowy przebieg. Zwykle zawodnicy są wprowadzani w obciążenia meczowe stopniowo, najpierw dostają szansę łapania minut np. w rezerwach, by dopiero potem krok po kroku być wprowadzanymi na wysokie obroty. A tymczasem Uryga w rezerwach nie zagrał, tylko od razu został wrzucony na głęboką wodę w meczu "o życie", w dodatku granym przez dłuższy czas przez zespół w dziesiątkę. A to oznacza większy wydatek sił i większe obciążenie dla organizmu wracającego dopiero do pełni formy. - Tak, nie ukrywam, że też byłem delikatnie zaskoczony. Nie nastawiałem się, że akurat w tym meczu uda się to pierwsze spotkanie rozegrać, bo wcześniej nie było sygnałów, że mogę być pierwszym obrońcą do zmiany. Zwłaszcza, że na ławce był też Igor Łasicki. Przed południem w piątek dostałem sygnał, bym był gotowy, więc wtedy wiedziałem już, że jest taka możliwość. Co do meczu rezerw, to rzeczywiście był taki pomysł, bym zagrał, to nie jest historia wymyślona. Był taki plan. Zaakceptowałem ten pomysł, miałem wystąpić we wtorkowym spotkaniu, ale dosłownie kilka godzin przed meczem dostałem telefon, że jednak jest zmiana planów i nie mogę zagrać. Nie wiem do końca, o co dokładnie tam chodziło - podsumował Uryga. I dodał: - Rzeczywiście był to moment niełatwy do wejścia na boisko. Usłyszałem, że za chwilę wchodzę, więc trochę euforii, radości było we mnie, że to dzisiaj się wydarzy. Zdawałem sobie sprawę, że moment na to jest specyficzny. Ale jak już wbiegłem na plac gry, to o niczym innym nie myślałem i czułem się całkiem nieźle. Ostatecznie nie udało się zespołowi Wisły wybronić grając w dziesiątkę i atmosfera wokół drużyny mocno zgęstniała. "Biała Gwiazda" miała walczyć o awans do Ekstraklasy, a na razie zalicza w swoim drugim sezonie w I lidze przedziwny falstart. - Ta porażka dlatego tak boli. Zdawaliśmy sobie przed meczem sprawę, że już w tym spotkaniu będzie dodatkowe "ciśnienie". A ewentualna strata punktów już w ogóle będzie oznaczała niesamowitą presję w kolejnych meczach. I rzeczywiście po meczu z Odrą można było odczuć namiastkę tego, co nas czeka. Wielka szkoda, że tak nadszarpnęliśmy wiarę kibiców w nas i to wsparcie - przyznał Uryga. Zapewniał jednak, że nadal wierzy w ten projekt. - Nawet te pierwsze kolejki pokazywały, że ten zespół potrafi grać w piłkę, potrafi zdominować rywala. I potrafi wygrać w tej lidze z każdym. Ktoś powie: ostatnie mecze tego nie zademonstrowały. Trudno się nie zgodzić. Ale mam wrażenie, że to kwestia poprawy mądrości gry, cwaniactwa, agresywności przy piłkach stykowych, które często przegrywamy - analizował Uryga. Leczenie kolejnych problemów zdrowotnych Urygi trwało - z niewielkimi przerwami - w praktyce niemal od momentu, gdy weszła w życie jego nowa umowa z krakowskim klubem. Przez ten czas miał prawo zwątpić nawet, czy ten powrót do pełni sił w ogóle się uda. Interia zapytała wiślaka, czy komuś szczególnie chce podziękować za wparcie w tym trudnym czasie. - Musiałbym długo wymieniać. Po drodze były trzy urazy, z czego jeden wynikał niejako z drugiego. Na pewno jestem wdzięczny mojej rodzinie, mojej żonie, bo to nie były łatwe momenty dla nikogo. To były też momenty zwątpienia i dla niej. Jestem wdzięczny oczywiście trenerom. Danielowi Michalczykowi, który spędził ze mną tyle czasu na siłowni, że można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy - przyznał Uryga. - Trenerowi Sobolewskiemu również, bo wiele też przeżywał w tym temacie. Wiele odbyliśmy rozmów. I wiem, że dla niego też łatwym nie było dostawać na kolejnych konferencjach pytania o mnie. Obrońca Wisły nie kryje, że cały ten okres naznaczony urazami był dla niego wyjątkowo trudny. - Kto nie był w środku tego wszystkiego i nie mógł obserwować na bieżąco, co się działo ze mną, to nie wyobrazi sobie tego, jak to wyglądało. Nie chcę się tu żalić, ale niesamowicie dużo pecha i dziwnych zbiegów okoliczności mi się przydarzyło. A pracę wykonywałem w tym czasie bardzo dużą. Nawet weekendy, gdy chłopaki mieli wolne, spędzałem w klubie z fizjoterapeutą Marcinem Bisztygą. Umawialiśmy się w święta, Wigilię itd. Ja mam czyste sumienie, jeśli chodzi o moje podejście do tego, by wrócić do pełni sprawności - zapewnia. Uryga musiał mierzyć się już nawet z postulatami niektórych, by rozwiązać z nim umowę. - Nie dziwię się kibicom, którzy narzekają. Taka już jest piłka. Ludzi nie interesuje, czy ty chcesz dobrze, czy zapiep...asz. Liczy się efekt. A ten przez długi czas był, jaki był - wyznał Uryga w odpowiedzi na pytanie Interii. Europejski Michael Jordan ostatni mecz zagrał we Wrocławiu. Zginął we śnie