Ma pan zarezerwowany dla Wisły czas tylko w środę, czy także w najbliższą sobotę? - Moja menedżerka, kiedy biorę udział turniejach tenisowych, których uzbierało się już kilkanaście w trakcie roku, dokucza mi pytaniem: "Co ty, tenisistą chcesz zostać?". Teraz, bo jestem raczej spokojny, że Wisła będzie grała w Lidze Mistrzów, gdy podyktowałem jej terminy meczów w tych rozgrywkach, dołożyłem spotkania ligowe, to z kolei zapytała mnie, czy oprócz tenisisty chcę jeszcze zostać największym kibicem na świecie. Kobieta nie docenia, że my mężczyźni na mecze możemy chodzić nawet milion razy w roku. Mam ambitne plany, żeby nie opuścić żadnego meczu Wisełki w Krakowie w tej rundzie. Prezes Basałaj powiedział ostatnio w jednym z wywiadów, że jego zdaniem wraca moda na Wisłę. Pan też to odczuwa? - Mam nadzieję, że nie jestem zaliczany do grupy tych "modnisiów" na Wisłę, bo to przecież już tyle lat wierności Wisełce na dobre i na złe. Wydaje mi się, że kibicom jest potrzeby sukces. Jeśli Wisła leje teraz wszystkich, a w tym gronie są także drużyny z Europy, których na pewno nie można zaliczać do słabeuszy, to coraz więcej osób z tymi sukcesami się utożsamia. To bardzo dobre zjawisko. Jeśli kibice z innych miast, trzymający ze swoimi drużynami, też siadają przed telewizorami i identyfikują się z sukcesem mistrza Polski, to jest szalenie prawidłowe i żadnego odchylenia w tym nie widzę. Wiśle kibicuje cała Polska? - Dostaję sygnały z całej Polski. Mam kolegów w całym kraju: Jędrek w Elblągu, Tomek w Warszawie, czy Włodek w Kielcach. Gdy Wisła się potknie, zaraz dostaję telefony. Mnie, oczywiście, łatwiej rozmawiać po sukcesach. Kiedy Wisła wygra z Legią, czy Koroną , to nos mam w chmurach. O ile sam we wszystkim, co robię, nie mam "sodówy", to sukcesy Wisły powodują, że chętnie odbieram telefony z gratulacjami. Teraz przyszedł ten cudny moment, kiedy słyszę: "No, Cinek, nieźle, nieźle". Cieszę się, że uczestniczę w tych meczach, bo środa jest moim ukochanym terminem. Kiedy koledzy z sektora pytają mnie: "No co tam, Marcinek, nie było cię w sobotę". Zawsze odpowiadam, że oni grają swoje, a ja gram swoje. Zawsze jednak jestem zabezpieczony z pięciu stron. Jeśli nie dam rady być na meczu, to oglądam go w telewizji. Jeśli mam występ w tym samy czasie, co mecz, to moja małżonka i mój teść co pięć minut wysyłają mi smsy. Z tego, co pan mówi, wydaje się, że można pana zaliczyć do grona osób, które uważają, że Wisła jest tak blisko Ligi Mistrzów jak żaden polski klub od kilkunastu lat? - Mam nadzieję, że Wisła skrzętnie skorzysta ze zmiany przepisów w kwalifikacjach. Gdyby teraz trzeba było grać z Valencią czy Romą, to byłoby bardzo trudno. Jeśli mamy grać w Lidze Mistrzów, nie możemy bać się mistrza Cypru! Nie wolno ich jednak zlekceważyć! W IV rundzie nie ma słabych drużyn. Sama kwalifikacja do tych rozgrywek jest już wielkim zaszczytem. Potem będziemy mieli możliwość obejrzenia, co najmniej, sześciu meczów z udziałem Wisły na najwyższym światowym poziomie. Daj Boże, gdyby udało się jeszcze wygrać parę tych spotkań, przynajmniej wszystkie u siebie. No, może trochę się zagalopowałem... W najbliższą środę przy Reymonta 22 zabrzmi hymn Ligi Mistrzów. To będzie specjalna chwila? - Pewnie! Jeszcze będą na środku boiska chłopcy z tą pląsającą flagą. Dość długo przygotowywałem się do tego psychicznie, a teraz spadło to jak grom z jasnego nieba. Takich gromów jednak sobie życzę. To jest ogromna satysfakcja, coś nie do przecenienia. Prawie cały czas rozmawiamy o Lidze Mistrzów, a chciałbym jeszcze wrócić do naszej ligi. - A właśnie! Chcę powiedzieć, żebyśmy wszyscy się nie zachłysnęli Ligą Mistrzów. Jeśli teraz, nie daj Boże, z Zagłębiem będzie remis, to strata punktów, odpukać, będzie już spora. Zawsze trudno drużynom godzić "obowiązki" krajowe z europejskimi. Trzeba się rzeczywiście skupić na tym, żeby wygrywać w naszej lidze, bo, chociaż Wisła udowodniła, że da się odrobić nawet sporą stratę, potem może być ciężko nadrabiać dystans do przeciwników. Skąd kibic Wisły ma wziąć mobilizację do tego, żeby przyjść także na mecz ligowy, kiedy za pasem Liga Mistrzów? - Żeby Europa zapukała do nas znowu za dwanaście miesięcy, to trzeba znowu zdobyć mistrzostwo. To pierwszy punkt do mobilizacji. Po drugie, naprawdę cieszę się, że Lech, Legia i Śląsk uzyskały taki poziom, że te drużyny będą mobilizowały Wisłę. Jestem spokojny, że gdy na Reymonta przyjedzie każda z tych wymienionych drużyn, to zagra mecz, który będzie się nam podobał nie mniej niż spotkania w Lidze Mistrzów. Zawsze ważne i szalenie interesujące są mecze z Cracovią. Zapraszamy na oficjalną stronę Marcina Dańca!