Plan Wisły na to spotkanie był prosty - szybko zdobyć bramkę i sukcesywnie powiększać przewagę. Nie mogło być inaczej, bo straty krakowian w lidze już są poważne, a lepszego rywala na przełamanie nie można było sobie wyobrazić, bo Warta była przedostatnią drużyną w tabeli, do tego traciła w lidze najwięcej bramek. To wszystko zmieniło się jednak po meczu z Wisłą... Wisła Kraków przegrała z Wartą Poznań Początek spotkania wyglądał jednak tak, jakby krakowianie wystawili samych graczy ofensywnych. W pierwszym kwadransie Wisła nie wypuszczała rywala z jego połowy, ostrzeliwała bramkę, miała sześć rzutów rożnych i przede wszystkim dwa strzały w słupek. Pierwszy z dystansu oddał Igbekeme, a drugi był autorstwa Duarte. Do tego dwie dobre okazje miał Rodado, a na skrzydle aktywny był Piotr Starzyński, ale w Wiśle odezwał się stary grzech nieskuteczności. A jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze Sukiennicki w 37. minucie trafił w poprzeczkę. W pierwszej połowie przewaga wiślaków była ogromna. Piłkę posiadali przez 73 proc. czasu, oddali 21 strzałów (przy czterech Warty) i mieli osiem rzutów rożnych (Warta jeden). Mimo to do szatni schodzili przegrywając! Wszystko z powodu sytuacji z samej końcówki pierwszej części. Szeliga chciał dograć piłkę, ale trafił rękę Carbo i po analizie VAR sędzia podyktował rzut karny, który na bramkę zamienił Michalski. Wydawało się, że w tej sytuacji Wisła w drugiej połowie jeszcze mocniej stłamsi rywala, tymczasem zapędy gości z każdą minutą słabły. Krakowianie nie mieli już tak dogodnych sytuacji, nie zamykali rywali na ich połowie, a do tego mogli jeszcze stracić gola, ale Michalski z ostrego kąta nie zdołał skierować piłki do pustej bramki. Po sześciu spotkaniach Wisła ma zaledwie sześć punktów i już na starcie jej pozycja w walce o awans jest nie do pozazdroszczenia. Tymczasem wygrana pozwoliła Warcie opuścić strefę spadkową. PJ