Taką oprawę miało niewiele finałów Pucharu Polski w XXI wieku, a co dopiero ćwierćfinał. Na spotkanie Wisły z Widzewem przyszło blisko 27 tys. widzów, z czego kilka tysięcy przyjechało z Łodzi. I trzeba przyznać, że na brak emocji nie mogli narzekać. Były nieuznane bramki, gol w ostatniej minucie, przerwy w meczu i - po blisko trzech godzinach - dość niespodziewane rozstrzygnięcie. W pierwszej połowie wydawało się, że z Łodzi na spotkanie dojechali wszyscy chętni, tylko nie... piłkarze. Widzew był zdecydowanie słabszy i przez 45 minut niemal nie zagroził bramce Alvaro Ratona. Znacznie ciekawiej było po drugiej stronie, bo Wisła w końcu zagrała z zębem, czego często brakuje jej w spotkaniach I-ligowych. Piłkarze oklaski dostawali już za grę pressingiem i blisko byli także nagrody w postaci bramki. Najbliżej skierowania piłki do siatki był Bregu, którego strzał głową wylądował na spojeniu słupka z poprzeczką. Blisko celu był także Szymon Sobczak, ale po jego sprytnym strzale piłka tylko obiła poprzeczkę. Wisła cały czas próbowała prowadzić grę, a Widzew kompletnie nie potrafił się w tym odnaleźć. Gości jakby zaskoczył fakt, że pierwszoligowcy potrafią przemieszczać się w takim tempie, ale w ekipie Alberta Rude ciągle jednak szwankowała skuteczność. Po przerwie przewagę dalej miała Wisła, ale to Widzew stanął przed wielką szansą. Sanchez otrzymał precyzyjne dośrodkowanie, uderzył z trzech metrów głową, ale świetny refleks zaprezentował Raton. Gdy wydawało się, że spotkanie nabierze tempa, piłkarze musieli... od nowa się rozgrzewać. Powód? Odpalenie rac, przez które całe boisko zostało pokryte mgłą i sędzia musiał zarządzić kilkuminutową przerwę. Po niej szybciej na właściwe tory wrócili goście, którzy po wielkim zamieszaniu w końcu wpakowali piłkę do siatki. Gdy jednak łodzianie świętowali, sędzia czekał na decyzję wozu VAR i w końcu sam poszedł obejrzeć powtórkę. Arbiter najwyraźniej uznał, że gol został zdobyty ze spalonego, ale wcześniej zauważył przewinienie jednego z wiślaków w polu karnym i podyktował rzut karny. Do piłki podszedł Pawłowski i za moment nie było żadnych wątpliwości - Widzew prowadził 1:0. Do regulaminowego czasu gry sędzia doliczył jednak aż 17 minut! Wisła próbowała wyrównać, ale Widzew też szukał okazji, by się odgryźć. W końcu w ostatniej akcji wiślacy posłali dośrodkowanie w pole karne, nie za dobrze piłkę wypiąstkował Rafał Gikiewicz, dopadł do niej Rodado i uderzeniem zza pola karnego zdobył wyrównującą bramkę. Tę sytuację sędzia także analizował na monitorze, ale tym razem gola uznał. Ponad 20 tys. kibiców Wisły świętowało, a kilka tysięcy z Łodzi nie mogło uwierzyć w to, że zamiast kolejnego kroku w stronę finału na Stadionie Narodowym, muszą przygotować się do dogrywki. Wisła - Widzew. Szalona dogrywka i awans Wisły W dogrywce atakować próbowały oba zespoły, ale emocje eksplodowały ok. 110 minuty. Raton kompletnie niepotrzebnie pod swoją bramką chciał ograć Rundicia, ale zawodnik Widzewa dotknął piłkę i skierował ją do bramki. Bramkarz Wisły był załamany, koledzy próbowali go pocieszać, ale największe pocieszenie przyszło od... arbitra. Sędzia obejrzał bowiem powtórkę VAR i najpewniej uznał, że podczas wznawiania gry Rundić był ustawiony zbyt blisko piłki i bramki nie uznał. Gdy niemal wszyscy przygotowywali się do rzutów karnych, Wisła przeprowadziła ostatnią akcję - Goku posłał piłkę wzdłuż bramki, a do siatki wepchnął ją Sobczak i po blisko trzygodzinnym boju to krakowianie mogli unieść ręce ku górze. Wisła awansowała do półfinału, gdzie czekały już: Piast Gliwice, Pogoń Szczecin i Jagiellonia Białystok. Losowanie par w piątek, mecze na początku kwietnia. PJ