Od początku sezonu 2011/2012 Wisła Kraków powoli, mozolnie, ale jednak szła w górę. Unoszona balonem z olbrzymim napisem "Liga Mistrzów". APOEL Nikozja bez ceregieli zrobił w nim dziurę powodując twarde lądowanie na jałowej ziemi T-Mobile Ekstraklasy. Ziemi, na której na razie wiślacy nie znajdują owoców witalności, ani źródła z wodą życia. Dlatego, po bezbarwnym występie, w pełni zasłużenie przegrali z Lechią Gdańsk. Na razie Robert Maaskant nie zdołał obudzić w zespole nowego ducha, który poderwałby ekipę "Białej Gwiazdy" do zwycięstw w Ekstraklasie i Lidze Europejskiej. To jeszcze nie dziwne, że nie dotarł do psychiki piłkarzy, bo czasu nie miał za wiele, na dodatek inne bodźce zadziałają na Patryka Małeckiego, a zupełnie inne na wrażliwego Maora Meliksona. Bardziej mnie martwi fakt, że trener nie dostrzega kilku faktów taktycznych. Choćby tego, że Junior Diaz jest zbyt chaotycznym piłkarzem, by grać na boku obrony, gdzie każde zagapienie się, odpuszczenie krycia, złamanie linii przy pułapce ofsajdowej, może oznaczać dla zespołu katastrofę. Większość groźnych akcji APOEL-u i Lechii szła tą stroną, którą w teorii miał zabezpieczyć Diaz. Gol na 0-2 w Nikozji padł w ten sposób, że sympatyczny i pełen energii Junior poszedł do indywidualnego pressingu na 40. metrze, przez co za moment zabrakło go przed polem karnym, gdzie Trickovsky dograł do Ailtona i mieliśmy "po herbacie". Będąc na miejscu trenera Maaskanta nie odstawiałbym od składu Cezarego Wilka, zwłaszcza po jego udanym występie w Nikozji. To wszystko jednak są niuanse, które nie mogą przekreślić dokonań Maaskanta z ostatniego roku. Po porażce z APOEL-em Wisła zakopała się w letargu przegrywając z Lechią. Może się z niego wyrwać poprzez dobry występ w Poznaniu, w starciu z Lechem. Obie strony mają trochę czasu, by się dobrze przygotować. Po klęsce pucharowej nie pozbierała się nie tylko Wisła, ale też Śląsk Wrocław, który dał się ograć u siebie przeciętnemu kadrowo, lecz dobrze ułożonemu taktycznie Widzewowi. Orest Lenczyk, którego bardzo lubimy i szanujemy, jeszcze tydzień wcześniej w Cafe Futbol postawił się w roli Wernyhory, a teraz los i Widzew sprawiły, że wielki trener musiał przełknąć gorzką pigułkę. Spośród eksportowych ekip T-Mobile Ekstraklasy w ostatniej kolejce nie zawiodła tylko Legia, ale i jej zdarzyła się wpadka ze Śląskiem na własnej arenie. Obecność w składzie Michała Żewłakowa, a zwłaszcza Danijela Ljuboi podniosła jakość Legii, co dobrze rokuje przed rywalizacją w Grupie C Ligi Europejskiej. Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego