Grzegorz Pater: Gorąco wierzyłem, że Wisła się utrzyma Michał Białoński, Interia: Gdy rozmawialiśmy jeszcze przed meczem Wisły z Radomiakiem miałeś jeszcze nadzieję, że krakowska drużyna utrzyma się w Ekstraklasie. W Radomiu prowadziła 2-0, by przegrać z kretesem 2-4. Ten mecz jak w soczewce obrazuje pełny niepowodzeń cały sezon "Białej Gwiazdy". Jak oceniasz tę sytuację? Grzegorz Pater, były skrzydłowy Wisły: Gorąco wierzyłem, że Wisła się utrzyma. Ciężko powiedzieć, gdzie leży przyczyna jej spadku. Nie bywam na treningach. Na pewno nikt nie pozwolił sobie na to, żeby nie przygotować zespołu, nie podejrzewam też, że piłkarzom nie zależało. Czasem w życiu nie wychodzi, jak się zatnie, to ciężko coś zrobić na siłę. W końcówce sezonu słychać było tylko "musimy, musimy wygrać". To najgorsze, co może być. Gra się cały sezon. Należało zarobić trochę punktów wcześniej, a nie czekać z tym na samą końcówkę. Pater: Z 1. Ligi do Ekstraklasy nie jest łatwo awansować Pamiętasz poprzednią degradację z sezonu 1993/1994, do którego Wisła przystępowała z ujemnymi trzema? - Jak przez mgłę. Miałem wtedy 19 lat i zadebiutowałem w meczu z Wartą 2-2. Po degradacji w drugiej lidze grałem regularnie. Nie było lekko awansować. Walczyliśmy dwa lata o powrót do Ekstraklasy. Czym się różni 1. Liga od Ekstraklasy? - W pierwszej lidze gra jest inna. Bardziej siłowa, mniej poukładana, ukierunkowana na walkę. To nie będzie łatwy sezon dla Wisły, żeby się szybko podnieść. Oby jej się udało już za rok awansować. Właściciele klubu na pewno mają dużo przemyśleń. Wpływy z praw marketingowych i telewizyjnych spadną. Ale czy w ślad za nimi spadnie też frekwencja? Na mecz z Jagiellonią broniący się przed degradacją klub przyciągnął niemal 19 tys. ludzi. - Nie chciałbym, aby kibice się odwrócili od Wisły w tym ciężkim momencie. Mam nadzieję, że w 1. Lidze stadion się będzie wypełniał jak to tylko możliwe. Tylko w ten sposób fani mogą pomóc w szybkim powrocie do Ekstraklasy. Zawsze to było miłe grać przy pełnych trybunach przy Reymonta. Kibic jak krzyknął, to dodatkowe siły się wyzwalały do walki. Nie ma przesady w powiedzeniu o dwunastym zawodniku. Z drugiej strony, spora część kibiców to również akcjonariusze Wisły. Mają prawo czuć się zawiedzeni, zaufanie większościowych właścicieli jest mocno nadszarpnięte. - Każdy ma pretensje i jest zły. My, byli piłkarze, trzymający z boku kciuki za klub, też jesteśmy zawiedzeni, jest nam smutno. Człowiek się wychował w Wiśle i nie spodziewał się, że taki klops nadejdzie w tym sezonie. Zostały popełnione poważne błędy, czas na analizę i wyciąganie wniosków. Jest duży sztab, zasiadają w nim zacni trenerzy, na pewno dojdą do konstruktywnych wniosków. Nie ma ludzi nieomylnych. Każdy chciał dobrze, ale nie wyszło. Zachwiane proporcje między Polakami a obcokrajowcami, których było aż 17 w szatni miały znaczenie? Wisła zawsze słynęła ze swoich wychowankami, którymi zasilała także inne kluby w Polsce. - Możliwe, że tak. Chciałoby się, aby Polaków grało jak najwięcej, ale czasy są takie, że kluby chętniej sięgają po obcokrajowców. Podejrzewam też, że finanse nie pozwoliły Wiśle na duże pole manewru. Dlatego sprowadziła takich właśnie zawodników i próbowała ich scementować. Ten spadek to nie tylko wina chłopaków. Jak oglądałem te mecze, to zauważyłem, że kilka razy zostali skrzywdzeni przez arbitrów. Dwa-trzy mecze z krzywdzącymi Wisłę decyzjami na pewno by się znalazły. Gdyby nie to, to miałaby z cztery-pięć punktów więcej. W pewnym sensie sędziowie odebrali te punkty. Nie było kolejnym błędem to, że zarząd Wisły lekką ręką pozbył się zimą Aschrafa El Mahdiouiego i Yawa Yeboacha, wiedząc, że drużyna jest zagrożona spadkiem? Można było jednego z nich zostawić na zasadzie wypożyczenia do końca sezonu, tak jak Lech zrobił z Jakubem Kamińskim. Zimą sprzedał go do Wolfsburga, z zastrzeżeniem, że do końca rozgrywek pozostaje w Poznaniu. - Dokładnie, jeśli chodzi o ten aspekt, to myślę, że tutaj popełniono błąd. Z nowymi klubami Aschrafa i Yawa można się było dogadać, że dogrywają w Wiśle do końca sezonu. Oni na pewno daliby dużo tej drużynie. To nie ulega wątpliwości. Zmiana Adriana Guli na Jerzego Brzęczka nie dała efektów. Średnia punktowa spadła z 1.0 do 0.77 punktu na mecz. - Ogólnie w odbudowanej Wiśle przewinęło się już kilku trenerów i na dłuższą metę żaden z nich się nie sprawdził. Odchodził ze złą opinią przed upływem roku, każdy stawiał na innych zawodników. Nie jest winą szkoleniowca, że dany piłkarz nie pobiegnie na sto procent, nie zaangażuje się, nie będzie jeździł na pupie, brakuje mu złości piłkarskiej. Stojący z boku trener co jest w stanie zrobić w takiej sytuacji? Najwięcej zależy od mentalności piłkarzy. Ja na przykład zawsze patrzyłem na to, aby grać na sto procent bez względu na wszystko, łącznie z pieniędzmi, jakie się za grę otrzymywało. Najważniejsze dla mnie było występowanie w pierwszej "jedenastce". Pater: Ondraszek to już inny piłkarz, ale serce do gry mu pozostało Gdybyś miał wymienić najlepszego piłkarza współczesnej Wisły, to na kogo byś wskazał? - Ciężko powiedzieć. Zdenek Ondraszek wrócił, ale to już nie jest to ten sam piłkarz, który był wcześniej w Wiśle. Natomiast niezmiennie pozostało mu serce do gry i to jest fakt, ale nie jest już tak bramkostrzelny. Natomiast niektórzy koledzy z szatni mogliby się uczyć od niego zaangażowania w mecze. Kogoś oprócz Ondraszka byś wymienił? - Ciężko. Chłopaki grają nierówno. Każdy ma jeden-dwa mecze lepsze, po których przychodzą te słabsze. Nie ma lidera, który by rozegrał 10 meczów na jednym poziomie. Czy problemem w budowie scementowanej szatni nie były rewolucje kadrowe co pół roku? Zimą przyszło ośmiu nowych piłkarzy. - To też fakt, ale wszystko zależy od tego, kogo ściągamy i czy on się sprawdzi. Operując ograniczonymi finansami ciężko sięgać po lepszych zawodników. Dlatego przychodzili głównie obcokrajowcy. Czy po degradacji Wisła znowu powinna zrobić rewolucję kadrową, czy przy jej talencie do sprawdzania piłkarzy robić zmiany stopniowo? - Większość piłkarzy, ale takich, którzy przez cały sezon coś dali klubowi, bym zatrzymał. Ciężko zawodnikowi utrzymać przez cały sezon równą, poziomą linię, ale na pewno byli tacy, którzy ogólnie nie zawiedli. Analiza będzie. Podkreślam jednak - przy dokonywaniu korekt szukałbym swoich chłopaków z Polski. Trzeba ich przyciągnąć i dać szansę pograć w wielkim klubie. Są na naszym podwórku zawodnicy, którym warto zaufać. Wisła powinna stopniowo wracać do Polaków. Sęk w tym, że szatnie zdominowane przez obcokrajowców są dziś normą. - Inaczej byśmy patrzyli na projekt 17 obcokrajowców w Wiśle, gdyby on wypalił. Degradacja jest jednak swego rodzaju pstryczkiem w nos. Włodarze klubu zaufali zawodnikom spoza Polski, ale to nie dało efektu. Pora przestawić wajchę i poszukać młodych, ambitnych, którzy będą gryźć trawę w każdym meczu i oddadzą serce klubowi, zechcą się w nim pokazać. Czego zabrakło tej drużynie? - Na pewno coś nie zadziałało. Uciekło kilka meczów z wcześniejszej fazy sezonu, a później to już była gra z pistoletem przystawionym do skroni. Wiadomo, jak się gra pod presją, w meczach, które teoretycznie musisz wygrać. Wszystko jest wtedy inaczej. Zupełnie inaczej pracuje też głowa. Kilka procent degradacji brało się też z tego. Ciężko się patrzy na to wszystko. Przyzwyczajeni byliśmy, że Wisła gra o najwyższe cele, a teraz przychodzi się zmierzyć ze spadkiem. Ja sobie nawet nigdy nie wyobrażałem, że coś takiego może się przydarzyć. Z Wisłą zdobyłeś czterokrotnie mistrzostwo Polski. Do awansu do Ligi Mistrzów najbardziej chyba zabrakło reformy Platiniego. Trafialiście na Barcelonę, czy Real Madryt. W obecnej formule mielibyście o niebo łatwiejszych przeciwników. - Czasy są inne, to i zasady kwalifikacji do Champions League się pozmieniały. Na pewno teraz jest łatwiej mistrzowi Polski. Ale i tak trzeba mieć silną drużynę, która gra na wysokim poziomie przez cały sezon. Zazdrościsz współczesnym wiślakom stadionu? 20 lat temu mieścił on tylko 20 tys. ludzi. - Oczywiście, że tak. Jeździliśmy po Europie i tylko będąc w gościach mogliśmy podziwiać piękne, duże stadiony. Wisła dziś ma taki, całkiem okazały. My pod tym względem byliśmy kopciuszkiem. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że my mieliśmy drużynę, ale nie było stadionu. Teraz, gdy stadion już jest, to z kolei nie ma drużyny. Przynajmniej takiej na miarę europejskich pucharów. Który sezon wspominasz najlepiej? 2001/2002, gdy strzeliłeś dwie bramki Barcelonie, czy 1998/1999, gdy zdobyliście mistrzostwo Polski z rekordową przewagą 17 punktów? - 2001 rok i występ przeciw Barcelonie otworzył mi możliwość zagrania w reprezentacji Polski, więc to było dopełnienie dokonań. Zdobywaliśmy wtedy też Puchar Polski, Puchar Ligi, Superpuchar. Co się tylko dało na rynku krajowym, to wygrywaliśmy. Mam tę satysfakcję. Natomiast w 1999 r. za trenera Smudy mieliśmy przewagę druzgocącą. W końcówce sezonu można było grać juniorami. W tamtym sezonie wszystko nam żarło jak trzeba. Łukasz Skrzyński, który jako junior trenował wtedy z wami, wspomina, że treningi interwałowe pod batutą Franza Smudy były katorżnicze, ale wyniosły was na wyższy poziom. - Na dodatek po wejściu prezesa Cupiała Wisła sprowadzała najlepszych Polaków z ligi i z zagranicy. Żeby się przebić do składu trzeba było naprawdę ciężko harować Podczas gry wewnętrznej na środowych treningach na boisku kości trzeszczały. Bez desek się na te mecze nie wychodziło. Każdy chciał się pokazać, żeby później grać w meczu. Trzeba było na treningach pracować i to solidnie. Trener Smuda faktycznie stawiał na motorykę, interwały, zabawy biegowe. Natomiast to było wszystko do przeżycia. Organizm po jakimś czasie adaptował się do tego wysiłku. Trzeba się było po prostu przestawić. Nie mówię, że nie było ciężko, bo czasami człowiek wymiotował ze zmęczenia na treningu. Ale to dawało efekty w meczach. Gdy przeciwnicy "klękali" w 75. minucie, my graliśmy jak od pierwszej minuty. Grzegorz Pater: W meczu z Barceloną miałem swój dzień Mieliście wtedy dwóch-trzech obcokrajowców w składzie, ale też nie dominowali go wychowankowie, tylko sprowadzeni z całej Polski piłkarze, - Ale i tak na boisku tworzyliśmy zgraną paczkę. Mogliśmy się mniej lubić w szatni, ale na boisku nikt nie odwracał się do nikogo plecami. Walczyliśmy o wynik drużyny, każdy wiedział, jaka jest stawka. Każdy zasuwał. W meczu, w którym strzeliłeś dwie bramki Barcelonie przegraliście 3-4, ale walczyliście bez kompleksów. Nie bacząc na to, że "Duma Katalonii" miała wówczas w składzie wirtuozów takich jak Rivaldo czy Kluivert. - Miałem wtedy swój dzień. Na takie mecze nie trzeba było nas mobilizować. Wyszliśmy i "sprzedaliśmy" to, co mieliśmy. Okazało się, że to trochę za mało i odpadliśmy. Grasz jeszcze w piłkę? - Bawię się w nią w B-klasowym Wawelu Kraków. Miłość do piłki? - Po prostu trzeba się ruszać. Oprócz tego trenuję czwartoligowego Orła Ryczów. Jak ci idzie? - W tym sezonie Wieczysta jest poza zasięgiem konkurencji, aczkolwiek w meczu z nami straciła pierwsze punkty w sezonie. Rozmawiał: Michał Białoński, Interia Czytaj także: Poprzedni spadek Wisły. Kto to w ogóle pamięta?