Jest zima 2005 r. Przy Reymonta pojawia się młody, lekko wystraszony chłopak z Truskolasów. Coś tam w piłkę pograł, ale "coś" to i tak za mocne określenie. Jego ostatni klub to KS Częstochowa, a wcześniej przemieliło go i wypluło kilka mocniejszych ekip. Na starcie okazuje się jednak, że ten 19-latek ma coś, czego nie ma wielu innych chłopaków, czyli... znajomości. Jego wujkiem jest Jerzy Brzęczek, kolega Grzegorza Mielcarskiego, dyrektora sportowego Wisły. Gdy Jakub Błaszczykowski pierwszy raz zjawił się przy Reymonta, to też znaleźli się tacy, którzy krzyczeli o kolesiostwie, znajomościach i nepotyzmie. I gdyby wtedy ktoś wziął ich na poważnie, Wisła nie miałaby jednego z najlepszych piłkarzy w historii klubu i - co ważniejsze - dziś nie miałby kto jej podnieść po rządach bandytów. Jerzy Brzęczek trenerem Wisły Kraków Jerzy Brzęczek został trenerem Wisły i wielkiego zaskoczenia w tym nie ma. Inaczej - zdziwiłbym się, gdy w obecnej sytuacji misję powierzono komuś innemu. Biorąc pod uwagę raczej mizerną skuteczność obecnego zarządu w zatrudnianiu trenerów, to uważam, że człowiek z przeszłością w reprezentacji oraz przyzwoitymi wynikami w klubach nie jest złą opcją (w każdym klubie Brzęczek punktował lepiej niż Artur Skowronek, Peter Hyballa i Adrian Gul’a w Wiśle). Co więcej, w przypadku wujka braci Błaszczykowskich zarząd ma jednak gwarancję, że nie trafi kolejnego dziwaka pokroju Petera Hyballi lub innego karierowicza, który wciśnie do Wisły kilku swoich zawodników, a w razie niepowodzenia powie: "Sorry, trudno, nie wyszło". Brzęczek względem Blaszczykowskich na pewno będzie uczciwy, a to piłce już bardzo dużo. Na pewno zrobi też wszystko, by nie zawieść, a to kolejna cecha, której wcale nie musi mieć trener brany na szybko dla ratowania sytuacji. Dodatkowo będzie ciążyła na nim presja, bo wie, że kibice jeszcze dokładnie patrzą mu na ręce. Taka sama presja ciąży teraz na braciach Błaszczykowskich. Przy obecnej sytuacji Wisły w tabeli, to nie oni wyświadczają wujkowi przysługę, tylko bardziej wujek im. Do tego Dawid i Jakub Błaszczykowscy doskonale zdają sobie sprawę, czym ryzykują zatrudniając członka rodziny. Za uratowanie Ekstraklasy nikt ich nie będzie nosił na rękach, ale w razie spadku, gniew kibiców będzie znacznie większy niż w przypadku niepowodzenia jakiegokolwiek innego trenera. To nie jest kolesiostwo, to ryzykowanie dobrego imienia swojej rodziny dla ratowania klubu. Wisła to nie państwowa spółka, gdzie na listę płac można wrzucić kogoś z familii i nie przejmować się wynikami jego pracy. W Wiśle trenerowi na ręce patrzą kibice, ale także właściciele, którzy wykładają prywatne pieniądze. Tu nie może być mowy o pomaganiu komuś poprzez powierzanie tak ważnej funkcji jak trener. Gdzieś głęboko w strukturach klubu kogoś znajomego może udałoby się przemycić (tylko czy ktoś z prywatnych pieniędzy chciałby takiej osobie płacić?), ale nie na tak ważnym stanowisku jak trener. Wisła Kraków. Trudna misja Jerzego Brzęczka Gdyby głośne krzyki o kolesiostwie pojawiały się w przypadku zatrudnienia Brzęczka na początku sezonu, to jeszcze mógłbym próbować to zrozumieć. Ale dziś sytuacja jest zbyt poważna, by kierować się rodzinnymi sentymentami. Teraz to bracia Błaszczykowscy bardziej potrzebują pomocy wujka. Brzęczek na propozycję przystał, choć wie, że siada na bombie, która z końcem sezonu może eksplodować. A wtedy oberwie nie tylko on, ale też cała rodzina. Piotr Jawor